Tylko winny się tłumaczy: #prawda_czy_fałsz_42

Opublikowano Kategorie LifestyleTagi , , , ,

Dicetur Debeditum – brzmi klasycznie, prawda? No cóż łacina dodaje autorytetu. Niezwykła mądrość przypisywana antycznym myślicielom sprawia, że często ulegamy takiemu samemu złudzeniu, jak w przypadku tłumaczeń zawierających przedrostek neuro-. Dicetur Debeditum to po łacinie, „Tłumaczy się winny”. Ta ludowa mądrość i niezwykle prosty sposób orzekania o winie zawsze mnie uwierał. Nie dlatego, żebym często się tłumaczył. I na pewno nie dlatego, że w życiu posądzano mnie o czyny, których nie poczyniłem.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę wartość erystyczną i funkcjonalną takiego komunikatu (szczególnie w szybkich wymianach zdań, w dodatku z nieprzygotowanym przeciwnikiem) to jest ona bardzo wysoka. Wystarczy powiedzieć taką formułkę i przeciwnik leży na łopatkach. Jakiekolwiek odkręcanie wiąże się z zawiłościami i spadkiem autorytetu u audytorium. No bo przecież… tłumaczy się winny, a skoro się tłumaczysz, to jesteś winny.

Jeżeli już jednak spojrzymy z punktu widzenia logiki, czy badań, to ten prosty i skuteczny zabieg stylistyczny sensu już nie ma.

Załóżmy, że dzieciaki we wczesnej podstawówce zarzucają ci, że to ty jesteś sprawcą lub sprawczynią toksycznego zatrucia powietrza na korytarzu. Zewsząd słyszysz, „skopcił się”, „spurtał”, „skisił” i inne podobne krzywdzące słowa. Ty wiesz jaka jest prawda, bo akurat tu sytuacja jest zero-jedynkowa. Wiesz, że to nie ty. Podejrzewasz nawet, że ta osoba, która najśmielej rzuca podejrzenia sama jest winna. Otwierasz usta by powiedzieć, „wcale, że nie…” i tu nagle cios erystyczny. Tłumaczy się tylko winny!

Albo inna sytuacja. Ktoś rozpuszcza straszną plotkę, że bijesz swoje dzieci i żonę. To nieprawda. Tłumaczysz się, czy nie? A może właśnie się nie tłumaczysz, stosując prosty zabieg logiczny, skoro tłumaczy się winny, to niewinny się nie tłumaczy.

W sytuacji oskarżenia zapewne trudno jest powstrzymać naturalny mechanizm obrony przed atakiem. Trudno też zawyrokować, czy sam akt tłumaczenia rzeczywiście o winie przesądza. Gdyby tak było, policja miałaby uproszczone zadanie. Wszystkie niewinne osoby, to te, które odmawiają zeznań. Winne to te, które się tłumaczą. 

Niestety dość często – w przypadku policyjnych zeznań – jest odwrotnie. Tłumaczą się niewinni i przyznają się do zbrodni niepopełnionych. Brzmi to zupełnie niewiarygodnie. Jak osoba, która nie popełniła przestępstwa może się do niego przyznać!? Wydaje się mało prawdopodobne, aby podczas przesłuchania ktoś przyznał się do przestępstwa, którego nie popełnił. A jednak. Fundacja Innocence Project w trakcie 25 lat działalności zwolniła z amerykańskich więzień 351 niesłusznie skazanych osób. Aż 28 proc. z nich przyznało się do niepopełnionego przestępstwa.

Przyczyną było zawsze nieprawidłowo przeprowadzone przesłuchanie. Przesłuchanie powinno prowadzić do uzyskania szczerej i możliwie jak najbardziej dokładnej relacji o zdarzeniu i wszystkich jego okolicznościach oraz kontekście. Jeśli przesłuchiwana jest osoba, którą podejrzewa się o dokonanie czynu zabronionego, możliwe jest również uzyskanie przyznania się do winy.

W teorii, policjant nie powinien dążyć do tego, aby podejrzany przyznał się do winy. Ma dążyć do ustalenia prawdy. Ponad wszelką wątpliwość. W praktyce jednak często się zdarza, że przesłuchujący ma założoną tezę. A co się dzieje w przypadku, gdy przesłuchujący ma z góry założoną hipotezę („Podejrzany jest winny”) i dąży tylko do jej potwierdzenia? Przestaje zauważać wszystkie przesłanki, które nie są zgodne z tą hipotezą, w tym takie dowody jak zeznania innych świadków, alibi podejrzanego, wątpliwość jego motywacji czy jakiekolwiek inne zewnętrzne potwierdzenia niewinności. Tak działamy pod wpływem dwóch pokrewnych błędów poznawczych – błędu potwierdzenia (confirmation bias) i motywowanego rozumowania (motivated reasoning). Oba te błędy to nasze NIEUŚWIADOMIONE błędy poznawcze. A to oznacza, że prowadzący przesłuchanie może nawet nie zdawać sobie sprawy, że pomija fakty, które przeczą jego tezie. Tak było w przypadku słynnej Afery Dreyfussa. Tak też było we wszystkich sprawach opisywanych w dokumencie Confession Tapes.

Dodatkowo gdy policjant zaczyna traktować przesłuchiwanego jak winnego – przesłuchanie zaczyna mieć charakter konfrontacyjny, staje się bardziej naciskowe i agresywne. Każdy przejaw zdenerwowania i stresu przesłuchiwanego jest odbierany jako oznaka kłamstwa i winy (co wielokrotnie wykazały badania naukowe, np. Kassina i McNalla, 1991). Można metaforycznie powiedzieć, że prowadzący śledztwo nakładają wtedy klapki na oczy i dostrzegają jedynie to, co chcą zobaczyć. A skoro chcą zobaczyć, że ktoś jest winny, to nie wezmą pod uwagę argumentów, które tej tezy nie potwierdzają.

Stało się tak w przypadku nastolatka, Michaela Crowe’a, który został oskarżony o zamordowanie swojej 12-letniej siostry Stephanie, w 1998 r. Oficerowie prowadzący śledztwo byli przekonani o jego winie. I tej winy chcieli dowieść. Wnioski wysnuli na podstawie swoich wcześniejszych doświadczeń: dom był zamknięty, raczej nie było możliwości, by obcy się do niego dostał, a Michael wydawał się podejrzanie emocjonalnie zdystansowany. A przecież każdy powinien na taką sprawę reagować tym samym pobudzeniem emocjonalnym. To im wystarczyło, aby uznać, że to on jest sprawcą i przeprowadzić wielogodzinne przesłuchanie, którego celem miało być zmuszenie go do przyznania się do morderstwa. A nie dowiedzenie prawdy.

Przekonani o winie oficerowie zignorowali inne poszlaki: obecność włóczęgi, który wielokrotnie w noc morderstwa próbował dostać się do różnych domów w okolicy, a który miał bogatą przeszłość kryminalną i był hospitalizowany z powodu zaburzeń psychicznych, alibi Michaela, podejrzane ślady obcej krwi w pokoju Stephanie, i wiele innych. Zamiast prowadzić przesłuchanie w celu zdobycia dodatkowych informacji do śledztwa, zdecydowali się zmusić Michaela do przyznania do winy.

Wiedzieli przy tym, że bez tego dowodu cała sprawa może pozostać nierozstrzygnięta. A sprawa nierozstrzygnięta nie wygląda dobrze w aktach. I znów – całkiem nieświadomie mogli przedkładać własny interes nad prawdę. (Ten mechanizm świetnie tłumaczy w swojej książce Kłamstwo, cała prawda o nieuczciwości).

W USA podczas przesłuchań, takich jak sprawa Michaela Crowe’a stosuje się metodę Reida. Została ona skonstruowana przez Johna E. Reida, policjanta, oraz Freda Inbau’a, profesora prawa i dyrektora Laboratorium Kryminalistycznego w Chicago. Podstawą do jej stworzenia nie były badania naukowe czy staranne eksperymenty weryfikujące jej skuteczność, tylko ich własne przekonania i doświadczenia.

Metoda Reida polega na wywieraniu silnej presji psychicznej, której celem jest zwiększenie podatności na sugestię u podejrzanego. Stopniowo buduje się w nim przekonanie, że istnieją niezbite dowody jego winy i dlatego powinien się przyznać do popełnienia przestępstwa. Sugeruje się też, że przyznanie do winy może być korzystne.

Podczas tego rodzaju przesłuchania dopuszczalne, a nawet zalecane jest oszukiwanie i okłamywanie podejrzanego. W przypadku Michaela Crowe’a przesłuchujący oszukiwali, że nie zdał testu wykrywania kłamstw oraz że mają przeciwko niemu niezbite dowody, jak np. jego krew na ciele Stephanie. Jak twierdzą autorzy podręcznika do przesłuchania metodą Reida, wszelkie nieetyczne zachowania (z wyjątkiem stosowania przemocy fizycznej) usprawiedliwione są wyższym dobrem, jakim jest ujęcie przestępcy (Inbau, Reid, Buckley, & Jayne, 2004). Problem polega na tym, że bardzo często przy tak silnej presji psychicznej, ludzie przyznają się do czynów, których nie popełnili. Ale o tym już autorzy nie chcą pamiętać. Według nich cel uświęca środki. Celem jest uzyskanie przyznania się do winy. Środkiem – skazanie czasem niewinnej osoby.

Dzięki tej metodzie wiele niewinnych osób w końcu się przyznaje do przestępstwa, którego nie popełnili. Zwolennicy metody Reida kontrargumentują. Mówią, że nigdy nie przesłuchują niewinnych: zanim zaczną przesłuchiwać, upewniają się bardzo dokładnie, czy podejrzany jest tym, kogo szukają. Po to przeprowadzają wywiad wstępny i dokładnie analizują jego zachowanie pod kątem symptomów kłamstwa. Tylko, że w ich przypadku analiza zachowania pod kątem symptomów kłąmstwa jest obarczona potężnym błędem.

Bazują bowiem albo analizie zachowania niewerbalnego, albo własnym doświadczenie, albo na BAI – Behawioralnej Analizie Zachowania. Jest to przeznaczona do przesłuchania metodą Reida technika wstępnego wywiadu – przesłuchiwanemu zadaje się 16 pytań w ściśle określonej kolejności, o ustalonej wcześniej treści. W tym czasie przesłuchujący obserwuje zachowanie podejrzanego. Jeżeli we wskazanych w procedurze momentach podejrzany przejawia pewne zachowania (np. „niepewna, zamknięta postawa” albo „wycofanie”), jest uznawany za winnego przestępstwa. A to równe jest wróżeniu z fusów.

Badania naukowe pokazują, że trafność wykrywania kłamstwa w przypadku policjantów nie jest lepsza od rzutu monetą (czyli ok. 50 proc.; por. Vrij, 2008), trafność metod opartych na analizie zachowania niewerbalnego jest niewiele lepsza, a skuteczność BAI – niemal żadna (Vrij, Mann, Fisher, 2006). Tak więc szansa na to, że niewinna osoba zostanie wytypowana do przesłuchania metodą Reida, jest dość wysoka. Nie jest więc tak, że przesłuchują tylko winnych.

Technika Reida jest w wielu krajach zakazana. W sierpniu 2017 r., Wicklander-Zulawski & Associates, jedna z największych firm konsultingowych i szkoleniowych świadcząca usługi dla policji w USA, oświadczyła, że nie będzie więcej prowadzić szkoleń z przesłuchania metodą Reida. W oświadczeniu napisano, że technika jest zbyt kontrowersyjna, w świetle najnowszych badań naukowych jej skuteczność dyskusyjna, a niebezpieczeństwa i koszty społeczne, jakie ze sobą niesie, zbyt wysokie.

Tłumaczą się winni i niewinni. Niektórzy niewinni przyznają się do czynów niepopełnionych. Niektórym winnym czyny uchodzą na sucho. Jednak prosty erystyczny trick „tłumaczy się tylko winny” nigdy nie powinien być używany jako argument. Sama już zaś treść tłumaczenia może być wskazówką co do winy. Pisałem o tym tutaj.

Wiele ludowych mądrości bazuje na zdrowym rozsądku. Tym samym, który kazał ludziom przez wieki sądzić, że kogut budzi słońce. W końcu najpierw piał kogut, potem wstawało słońce. Takimi samymi zdroworozsądkowymi argumentami posługują się zwolennicy teorii płaskiej ziemi. Mówią, że skoro ziemia jest kulą, to jak niby można dostrzec szczyty budynków z oddali. Przecież z powodu zakrzywienia płaszczyzny nie powinny być widoczne.

Na „chłopski rozum” nikt niewinny nie przyznałby się do niepopełnionego przestępstwa. Jednak okazuje się, że takie przypadki są możliwe. Po obejrzeniu Confession Tapes na Netflixie, miałem już przekonanie, że jeśli kiedykolwiek policja zatrzyma mnie i będzie przesłuchiwać mnie w jakiejkolwiek sprawie, to chcę zeznawać w obecności adwokata. Tobie też to radzę, choć sądzę, że prawdopodobieństwo, że ta rada ci się przyda jest bardzo niskie.

Photo by Alex Fu from Pexels