Od przybytku głowa nie boli: #prawda_czy_fałsz_11

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Psychologia, Tak tylko mówięTagi , , , ,

Jamie Chua, celebrytka z Singapuru ma 610 tysięcy fanów na Instagramie. Ma też 200 torebek Hermesa, 300 par butów, Azjatycką urodę i 7 szaf, z szyfrowanym dostępem touch ID. Za kolekcję ciuchów zgromadzoną na 65 metrach kwadratowych wartości 850 000 dolarów mogłaby kupić 210 000 paczek ryżu. Chociaż pewnie nie przyszło jej to do głowy. Jak sama wyznaje, chce więcej ciuchów (nie ryżu) i więcej szaf, bo w tych się po prostu nie mieści.

Ekstrawaganckie i totalnie epickie wyczyny zakupowe panny Chua są w zasadzie zgodne z jedną z dwóch naczelnych funkcji naszego gatunku – zbierać i gromadzić zasoby oraz reprodukować się z jak najlepszymi innymi przedstawicielami naszego gatunku. O reprodukowaniu się z komplementarnymi systemami odpornościowymi już pisałem. Dziś przyjrzymy się gromadzeniu zasobów.

Karą za „zbyt mało” oraz za ascezę i „minimalizm” była śmierć przez niedożywienie. Mówię oczywiście o czasach, gdy nie było Lidla, Biedronki i Amazona. Człowiek to taki ssak, który nawet tkankę tłuszczową szybciej gromadzi, by magazynować na gorsze czasy. Bo te gorsze czasy nam się przytrafiały. Oczywiście zanim na każdym rogu pojawiła się Żabka, a przy A1 można było żreć do wyboru w KFC, Burger Kingu i McDonalds. No ale może nic w tym złego. W końcu od przybytku głowa nie boli. No jednak boli, bo gdybyśmy chociaż po tej autostradzie biegli 50 km, żeby upolować jednego Big Maca, to wydatek energetyczny, uzasadniałby tę zwyżkę kaloryczną. Założę się, że nasi szacowni pradziadkowie hominidzy (człowiekowate) nie musieli liczyć kalorii i ćwiczyć interwałów czy skalpeli wyzwań, nawet jeśli ostro przekroczyli dozwoloną przez Lewandowską dawkę kalorii, zjadając pół mamuta.

Gromadzimy nie tylko tłuszcz. Gromadzimy rzeczy. Bo nasz ssaczy mózg boi się, że jak nie zgromadzimy wszystkiego, co się da, to umrzemy my, nasze potomstwo i koniec z dobrymi genami.

Otwórz swoją szafę. Najpewniej masz tam dużo (za dużo) rzeczy. Zaryzykuję nawet, że średnio 20 razy więcej niż naprawdę potrzebujesz. W skrajnych wypadkach 100 razy więcej… butów, koszulek, spodni, koszul. Masz też pewnie za dużo talerzy, garnków. Może masz nawet za dużo komputerów, samochodów, telewizorów. Może nie masz tego wszystkiego, bo jesteś esencjonalistą (lub jeszcze skrajniej minimalistą). Chwała twemu oświeceniu. Tu jednak rozsądek zatriumfował nad ssaczym mózgiem. W większości jednak sytuacji tak się podświadomie boimy kary za zbyt małe zasoby, że przy każdym znaku SALE ślinimy się i kupujemy… bo a nuż się przyda. My kary nie płacimy, ale środowisko i płatni (marnie) niewolnicy, którzy szyją nasze t-shirty, już tak.

Im dalej jesteś od problemu, tym mniej cię on obchodzi. A przecież jak kupujesz kolejne klapki, to nie widzisz zmian klimatycznych (w tym roku w lipcu w Malawi – środek Afryki – temperatura średnia wynosi 20 stopni, na północy Szwecji – koło podbiegunowe – 30 stopni)  i pracy ludzi w Bangladeszu. Ale co tam, w końcu Carrie Bradshaw powiedziała, że nie można być zbyt szczupłym i że nie można mieć ZA DUŻO butów.

Żeby nie było – też nie jestem święty.

A może dobrze jest mieć z czego wybierać. Może fajnie jest wejść do takiej sześćdziesięciopięciometrowej szafy i znaleźć coś, w czym „wreszcie będę wyglądać jak człowiek”. Nauka mówi, że… NIE. Bo wtedy padamy ofiarą terroru decyzyjnego. A pracując na więcej niepotrzebnych rzeczy wpadamy w coś, co Barry Schwartz nazywa hedonicznym kieratem (ang. hedonic treadmill).

Ten terror decyzyjny (lub paraliż decyzyjny) odczuwasz za każdym razem, gdy menu w restauracji jest zbyt rozbudowane. Niby dobrze mieć mnóstwo opcji, ale jakoś tak trudniej się zdecydować. A jak się już zdecydujesz, to szału nie ma. Za to danie, które przynieśli znajomym jest jakieś chyba lepsze. Badania pokazują, że zbyt bogata oferta zniechęca nas do dokonania jakiegokolwiek wyboru.

Iyengar i Lepper (2000) zbadali, w jaki sposób zmiana ilości rodzajów dżemów dostępnych w sklepie wpływa na:
a)      zainteresowanie konsumentów ofertą,
b)      dokonanie wyboru i zakupu dżemu.

Do stoiska promocyjnego z sześcioma rodzajami przetworów podeszło mniej ludzi – 40%, niż do stoiska z rozległą ofertą (24 rodzajów) – 60% klientów. Wydawałoby się więc, że im więcej prezentujemy opcji, tym lepiej. Faktycznie, duża liczba dżemów wzbudziła większe zainteresowanie konsumentów. Nie odkryto jednak różnicy między ilością smaków, jakie klienci spróbowali w ramach degustacji (średnio od 1 do 2 smaków w obu grupach).

Kiedy popatrzy się na wyniki zakupów dokonanych przez osoby, które podeszły do stoiska z konfiturami, widzimy odwrotną sytuację. 30% osób, które widziały uboższe stoisko, dokonało zakupu produktu (31 klientów). Wśród konsumentów, którzy mieli styczność z lepiej zaopatrzonym stoiskiem, zaledwie 3% zakupiło produkt (4 osoby).

Paradoks wyboru. Więcej opcji. Gorsze samopoczucie po dokonaniu (w męczarniach) ostatecznego wyboru. 

Barry Schwartz podaje przykład korporacji, w której wzrost programów emerytalnych doprowadził nie do zwiększenia liczby beneficjentów (czego oczekiwano), ale do mniejszej liczby zapisów. Wybór stał się dla pracowników tak trudny, że ciągle odkładali go w czasie, aż w końcu nie dokonywali go wcale.

Kolejnym problemem, jaki wynika ze zbyt dużej ilości opcji, jest wzrost oczekiwań względem ostatecznie wybranej pozycji. Kiedy spędzisz 5 godzin na szukaniu tej jednej pary jeansów spośród dziesiątek możliwych konfiguracji, oczekujesz,  że będą to najlepsze jeansy w Twoim życiu. Rozczarowany stwierdzasz, że nie są. To samo dotyczy randek. Kiedy żyliśmy sobie we wspólnocie plemiennej z 150 ziomkami i ziomkiniami, to wybór panny czy kawalera, do reprodukowania DNA, był ograniczony. I było git. Teraz w jednej sekundzie masz dostęp do (prawie) nieograniczonej liczby parterów do figlowania i (nieuświadomionego) siania nasienia na Tinderowych i Grinderowych grządkach. I co? Bez szału.

Nasze mózgi ewoluowały w małych społecznościach, w których każdy znał każdego, a wielu członków społeczności było ze sobą spokrewnionych (po raz kolejny prześladuje nas liczba Dunbara, czyli 150 osób, z którymi możemy skutecznie utrzymywać relacje). Mamy więc określoną pojemność pamięci operacyjnej przeznaczonej do przetwarzania informacji społecznych.

Sytuacje przeciążenia bodźcami we wcześniej niespotykanej ilości (w wypadku potencjalnych partnerów, wystarczy włączyć telewizor i przejść się ulicami współczesnego miasta) nie sprzyjają naszemu funkcjonowaniu poznawczemu. W pewnym sensie są dla mózgu niehigieniczne i przypuszczalnie w wielu wypadkach mogą przyczyniać się do trudności w związkach.

Badacze Alison Lenton i Marco Francesconi przyjrzeli się wyborom dokonywanym przez 1,868 kobiet i  1,870 mężczyzn, którzy wzięli udział w 84 szybkich randkach. Każde spotkanie trwało 3 minuty, a uczestnicy mieli dwie doby na podjęcie decyzji o ewentualnej wymianie kontaktów. Jak nietrudno się domyśleć, mężczyźni składali znacznie więcej ofert, kobiety były zaś bardziej powściągliwe. Co ciekawe, na wynik ten mogą mieć wpływ tak zaskakujące czynniki jak to, która osoba podchodzi do stolika, a która przy nim oczekuje.

Tak więc… raczej co za dużo to nie zdrowo, niż od przybytku głowa nie boli. Zarówno jeśli chodzi o kalorie, buty czy opcje wyboru księcia czy królewny z Tindera.


Lenton AP, & Francesconi M (2011). Too much of a good thing? Variety is confusing in mate choice. Biology letters PMID

Schwartz, B. (2003) The Paradox of Choice: Why More Is Less. Ecco

Iyengar, S. S., Lepper, M. R. (2000) When choice is demotivating: Can one desire too much of a good thing? Journal of Personality and Social Psychology, Vol 79(6), 995-1006.