Mam opinię i nic jej nie zmieni! Dlaczego tak trudno uznać (własny) błąd.

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Marketing, Psychologia, Tak tylko mówięTagi , , , ,

Gorąco przed niedzielą. Niezłomni partyzanci prawdy strzelają z okopów kolejnej odsłony wojny polsko-polskiej. Dominująca emocja – gniew, frustracja, lęk. Rozgrzanych do granic możliwości ciał migdałowatych żadną miarą nie poskromią płaty czołowe. Zgromadzone tam pokłady empatii i myślenia krytycznego nie mają szans w starciu a pierwotną siłą amygdali. To jak gaszenie dziecięcym kocykiem pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym.

Ja też się wzbudzam. Ale wtedy milczę. I już nie prostuję – po prostu nie ma to najmniejszego sensu. Szczególnie na Facebooku.

Ostatnio właśnie tam zauważyłem zdjęcie karty do głosowania. Jedno z wielu. Podobne przed pierwszą turą przestrzegały, żeby sprawdzać czy na karcie nie brakuje pieczęci.

Tym razem jednak chodziło o coś znacznie grubszego. Na karcie do głosowania korespondencyjnego w drugiej turze widniało dwa razy nazwisko tego samego kandydata. Zdjęcie jako pierwsza opublikowała Pani Anna Draus.

Wspomniana użytkowniczka zasugerowała, że w Wielkiej Brytanii występują „kolejne fałszerstwa” ponieważ na wspomnianej karcie dwukrotnie występuje Andrzej Duda, a wyborca nie ma możliwości zaznaczenia „krzyżyka” przy nazwisku Rafała Trzaskowskiego. Wpis Draus udostępniono do dziś ponad 10 tys. razy. Bez jakiejkolwiek refleksji.

Być może też natknąłeś/aś się na to zdjęcie.

Ciekawe, jaka pierwsza myśl przeszła ci przez głowę. I jaka tej myśli towarzyszyła emocja.

Ja w pierwszej kolejności rzuciłem okiem na pieczęć. Dlaczego? Bo wszystkie dotychczasowe podobne wpisy tego dotyczyły. W pierwszej kolejności wcale nie zauważyłem, że na karcie powtarza się dwa razy to samo nazwisko jednego tylko kandydata. Dopiero potem zwróciłem na to uwagę.

I poczułem przez chwilę gniew, ale potem ciekawość. I zacząłem weryfikować to, co zobaczyłem. Szybka analiza materiału i już wiadomo, że to fotomontaż. Potem weryfikacja z innymi źródłami. Też nie taka trudna.

Okazało się, że Internauci informowali portal polsatnews.pl, że otrzymali zdjęcia kopert od znajomych mieszkających za granicą. Nie odpowiadali jednak na redakcyjne prośby kontaktu z tymi osobami. To przypomina jak żywo schemat dobrej legendy miejskiej. Takiej w stylu:

Opowiem ci historię, którą opowiedziała mi kuzynka listonosza teściowej mojego kolegi z liceum.

Niby źródło jest – tylko trudne do zweryfikowania.

Pani Anna Draus na zapytania i zaczepki też nie odpowiada. Kto wie – może przygniotła ją siła własnego wirala. Może żałuje, a może się cieszy, że ta fałszywka obiegła Internet i przyczyni się do większej ostrożności wyborców i patrzenia władzy na sasinowe łapki?

Kto wie – nie lubię odczytywać na odległość ludzkich intencji.

Lubię jednak zastanawiać się nad ludzką naturą. To, że ten post się rozpłynął po Facebooku jak irlandzkie masło po gorącym toście, nie dziwi. Po pierwsze uwagę skupiało zdjęcie. Po drugie opis potwierdzał to, co niektórzy od dawna przeczuwają – kolejne fałszerstwa wyborcze! Silnie zadziałał tu mechanizm selektywnej percepcji. Jak masz w ręce młotek to wszędzie widzisz gwoździe. Jak nie ufasz władzy*, to wszędzie widzisz przekręty. Jak masz obsesyjne myśli związane ze swoją nierozwikłaną seksualnością, to wszędzie widzisz LGBTQ+ i rozpasanie.

Selektywna percepcja to błąd poznawczy – zauważamy to, o czym aktualnie myślimy. Także to, co jest zgodne z naszymi motywacjami i afektem (stanem emocjonalnym).

Mam więc totalne zrozumienie dla wszystkich, którzy ten post zauważyli i dość szybko przetworzyli. Trochę mi smutno, że tak szybko udostępnili. Bo to kłamstwo. I nawet przytaczane w dobrej wierze, nie powinno być powielane. To wprowadzanie ludzi w błąd.

I to właśnie zakomunikowałem znajomemu, który post pani Draus udostępnił. Prywatnie. Bo nie wierzę w publiczne zwracanie uwagi. I co się stało? Znajomy swego błędu nie uznał. Zaczął – zgodnie z mechanizmem łagodzenia dysonansu poznawczego – bronić swego działania.

Po pierwsze uznał – a priori – że jeśli wykazuję ten błąd, to oznacza jedno. Jestem pisiorem! Bo w sieci (i chyba też niestety w życiu) jesteś po jednej albo po drugiej stronie. Po drugie – stwierdził, że nie mam wcale ostatecznych dowodów na to, że to fake. A moje zaufanie do relacji polsatnews.pl jest śmieszne, bo wiadomo, że Polsat to trochę TVP Info tylko w wersji light. Po trzecie wreszcie – nawet jeśli to fake to bardzo dobrze, bo trzeba wszelkimi sposobami ostrzegać przed czyhającymi niebezpieczeństwami.

Hmm, pomyślałem, że to trochę tak jakby na wszelki wypadek podpalać domy, żeby ludzi zachęcać do ubezpieczania się na wypadek pożaru. Albo zgłaszać niewinnych ludzi jako podejrzanych pedofili, żeby rodzicom przypomnieć, co może grozić ich dzieciom.

Dlaczego tak bardzo bronimy swego błędu? To proste – raz wyrobiona opinia, raz wykonane działanie to już koszt. Zainwestowaliśmy procesy poznawcze a nawet jakieś fizyczne działania. Poza tym – wielu z nas traktuje błąd w kategorii osobistej porażki. Nie lekcji. Jasne – każdy na zawołanie cytuje, że „każdy błąd to cenna lekcja” i że „warto uczyć się na błędach”. Jednak gdy przychodzi, co do czego to tego błędu nie chcemy uznać. Uszy nam płoną ze wstydu. Ego kwili zranione. A pod palcami śmigają pociski kontrataku w stronę tego, kto błąd zauważył.

Tłumaczeniom się sprzyja czasem gramatyka. Mam taką znajomą, która raz na jakiś czas rozsyła zawirusowane linki na Facebooku. Wiesz – te z serii, „Ej Piotr, koniecznie musisz przeczytać ten artykuł na wiadomości.eu” albo „Piotr, chcesz dostać bon zniżkowy na wszystko z Rossmana?”. I gdy po czasie zorientuje się, że rozsiewa wirusa to pisze:

Coś mi zawirusowało konto. Nie klikajcie w te linki.

albo:

Jakiś przeklęty wirus zaatakował mi konto! Rozsyłają się jakieś linki. Nie klikajcie w nie!

A przecież równie dobrze można by przyjąć to na klatę i napisać:

Jak ostatnia guła znów kliknęłam w link, który podesłała mi znajoma. Skusiła mnie łatwa nagroda/Zgubiła mnie ciekawość. Znajomej zaufałam, bo to przecież znajoma. Przepraszam was. Nie klikajcie w linki, które teraz bot rozsyła z mojego konta w moim imieniu.


Gubi nas ciekawość, naiwność i zaufanie. Do przyjaciół. I totalna niechęć do adwersarzy. Bezlitośnie wytkniemy fake newsy TVP Info (i słusznie). Jednak, gdy okaże się, że to ktoś po naszej stronie barykady rozsiewa fałszywki, to gotowi jesteśmy to bagatelizować. Jak to mówią Anglicy – we turn the blind eye.


Gubią nas też emocje. Te same w sobie nie są niczym złym. Gorzej jeśli nie zdajemy sobie sprawy, jak na nas działają. Gniew może radykalizować. Może też motywować do konstruktywnego działania. Lub agresji. Lęk może wzmacniać sojusze. Lub prowadzić do ataków na wyimaginowanego – lecz konkretnie podanego na tacy – wroga. Polityczni spin doktorzy to wiedzą. Marketingowcy od suplementów leków i diet cud też.

Nie ma skuteczniejszego narzędzia wzmacniania konsumpcji niż ciągła wątpliwość i ciągle wzbudzany lęk. Czy jestem dostatecznie dobrą matką? Czy jestem wystarczająco męskim facetem i czy konar mi płonie na zawołanie? Czy jestem wystarczająco ogolona? Wystarczająco zarośnięty? Czy żyję w bezpiecznym świecie i czy przypadkiem nie dopadł mnie zespół niespokojnych nóg? Czy nie zabiorą mi 500 plus i nie oddadzą Żydom? Czy LGBTQ+ nie zniszczy mojego imaginatorium świętej polskiej rodziny? Te lęki wystarczy podsycać. Potem idzie już lekko. A kończy się tragicznie – pieniędzmi wydanymi na gówno-produkty. Lub głosami na gówno-ekspertów. Albo etniczną czystką.


Pani Anna Draus zrobiła książkowego virala. Nie jestem na tyle pyszny, by sądzić, że na podstawie mojej książki o tym właśnie tytule. Nawet jeśli, to nie posłuchała moich słów – wyraźnie zaznaczałem we wstępie, żeby szerzyć wirusową prawdę, a nie jej GÓWNO-odmianę. Rozpatrując tę sprawę miałem jeszcze jedną hipotezę. Że to celowe zagranie zwolenników obecnej władzy. Mające na celu wykazanie, że osoby z obco brzmiącym nazwiskiem posiłkują się fake newsami by dyskredytować godną zaufania władzę… Ehh, nawet mnie już dopada paranoja.

Na całe szczęście każdą paranoję da się weryfikować. Trzeba tylko chcieć. A gdy w procesie weryfikacji okaże się, że zrobiłeś/aś błąd, to się z tym pogódź. I uderz w pierś.

A teraz zadaj sobie pytanie – kiedy ostatnio zweryfikowałeś/aś swój pogląd czy opinię (szczególnie taką instant – natychmiastową). Kiedy cię tknęło, żeby jeszcze coś sprawdzić, zanim puścisz informacje dalej w świat. Pamiętaj – kłamstwo zdąży obiec świat, nim prawda zdąży założyć buty. I za każdym razem, gdy mu w tym pomagasz, to jesteś winny/a zaniechania.


Wiarę w ludzi mam niemałą. Trochę się kurczy w zetknięciu z tym, co na Facebooku. Dlatego coraz rzadziej tam zaglądam. I zapewniam cię, że to bardzo zdrowe.

Photo by mustafa youssoufi from Pexels

*wyjaśnię tylko, że mamy akurat prawo być nieufni wobec tej władzy. Dała nam wystarczająco dużo powodów, żeby im ufać tak bardzo jak się ufa długoterminowej prognozie pogody.