Machanie na pożegnanie i ersatze fizyczności w komunikacji online

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Marketing, Psychologia, Tak tylko mówięTagi , , ,

Muszę ci coś wyznać. Kompulsywnie macham uczestnikom spotkań online na pożegnanie. Bez względu na to, czy kończę warsztat, wykład czy szkolenie online. Czasem też macham na powitanie. Gdy tylko zobaczę ludzką twarz na ekranie. Nie mogę się powstrzymać. A to dziwne. Zważywszy, że takich zachowań nie przejawiałem podczas szkoleń czy spotkań offline. Ty raczej też nie.

Okazuję się, że nie tylko ja zauważam tę dziwną prawidłowość. Ten nowy nawyk. Co prawda polski twitter na ten temat milczy, ale już na amerykańskim tweety takie jak ten:

zbierają duże zainteresowanie. Jak widać język tego doświadczenia jest wspólny dla wielu. Wystarczy przejrzeć prawie 3 tysiące komentarzy. Wspólny wydźwięk – „Mam tak samo”. Autorka – Clare Mackintosh – wskazuje też na ważną różnicę. Ona sama nigdy przenigdy nie wychodziła ze spotkań offline machając. A jednak macha do kamery na zakończenie korporacyjnych online spotkań.

Nie ona jedyna.

Dlaczego tak się dzieje? Badacze oferują kilka wyjaśnień. Wszystkie związane z tym, jak my ludzie adaptujemy się do nowych warunków. Od połowy lutego komunikacja online stała się codziennością dla wielu. Dla mnie oznaczało to przeniesienie całej aktywności szkoleniowej i dydaktycznej do sieci. Z dnia na dzień zamieniłem sale szkoleniowe i wykładowe na (niezbyt wygodne) krzesło, wygłuszające słuchawki, profesjonalny mikrofon i mówienie przez kilka godzin do kamerki.

Nie zmieniła się moja energia. Zmienił się sposób przygotowywania treści. I doszło kilka ciekawych nawyków – w tym ten z machaniem na pożegnanie i (czasem) powitanie.

Najprawdopodobniej dlatego, że jako istota społeczna potrzebuję czynnika ludzkiego. W rzeczywistości offline mamy mnóstwo pozawerbalnych sygnałów, które ułatwiają nam relacje społeczne. Odpowiednio odczytywane są uzupełnieniem dla tego, co przekazują słowa. Na przykład zamknięcie laptopa czy notesu to sygnał, że szkolenie czy spotkanie się skończyło.

W komunikacji online dużej części tych sygnałów – w szczególności subtelnych – po prostu nasz mózg nie wytropi. A łaknie ich jak kania dżdżu.

Łakniemy przyjaznych gestów, uśmiechów. Podświadomie część z nas czuje, że samo rozłączenie się z kamiennym wyrazem twarzy – nawet z towarzyszeniem „do zobaczenia” – to za mało. I machamy.

A już w szczególności machamy, gdy inni w stadzie to robią. Ostatnio przeprowadziłem eksperyment na taką właśnie zbiorową reakcję. Losowo wybierałem wydarzenia powyżej 4 osób, podczas których raz machałem, raz nie. O losowości decydował rzut monetą. I co? Okazywało się, że gdy macha prowadzący na zakończenie, to odzwierciedla jego gest znacząca większość. Oczywiście tych, którzy mają włączone kamery.

Profesor Melanie Brewster z Uniwersytetu Columbia mówi tak:

People are overperforming social cues of closure because X-ing out a window on your computer is so much more ambiguous than standing up, walking out of a room, or doing other signaling for in person terminations of meetings.

Oznacza to, że ludzie wręcz nadmiarowo dają sygnały domknięcia spotkania (wyraźne machanie) bo samo tylko kliknięcie w [x] wydaje się o wiele bardziej dwuznaczne niż po prostu wstanie, wyjście czy też na przykład zamknięcie notesu na koniec spotkania.

Jasny sygnał domknięcia jest ważną częścią procesu komunikacji. Dlatego kłaniamy się na koniec prelekcji i często żegnamy przez podanie ręki. Online tę funkcje – jak się okazuje – przejmuje machanie. To machanie zresztą jest powrotem do najprostszej formy. To wręcz regres! W końcu w ten sposób żegnamy się offline z dziećmi! I to z tymi małymi, którym serwujemy bardzo wyraziste machanie na koniec spotkania.

To co piszę – z wielu względów – może ci się wydać banalne. Mnie jednak fascynuje w jaki sposób my ludzie adaptujemy się do nowych sytuacji. I jak próbujemy oswoić nowe narzędzia. W ciągu kilku zaledwie dni zmieniło się narzędzie. Nie zmieniły się nasze potrzeby. Nasz mózg łaknie sygnałów pozawerbalnych. Jak się okazuje – cierpi, gdy ich nie ma. Cierpi też, gdy trudno jest mu je odczytać.

Okazuje się, że drobne choćby techniczne niedoskonałości w komunikacji online wpływają na wiele ważnych czynników. Takich jak zaufanie, samopoczucie, a nawet samoocena.

Nasze mózgi to doskonałe mechanizmy predykcyjne. Wychwytują mikro-ekspresje i nieustannie zbierają pozawerbalny feedback. Podczas rozmowy offline nie mają z tym większego problemu. Online zaczynają się schody. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że obraz z kamery jest niewielki. Mózg nie jest w stanie rozpoznawać subtelnych zmian. Po drugie – bardzo trudno jest online utrzymać kontakt wzrokowy. Nawet jeśli próbujemy, to… jest to technicznie niemożliwe. Gdy ty patrzysz w oczy komuś, kogo widzisz na monitorze, rozmówca w kamerze widzi… Ciebie spoglądającego nie zawsze w kamerę.

To sprawia, że możemy czuć się niesłuchani lub wręcz ignorowani.

Po trzecie wreszcie – wszystkie opóźnienia, zamrożony obraz i inne techniczne utrudnienia znacznie obciążają nasz system poznawczy. Po prostu bardzo się męczymy. Podobnie zresztą jak męczy nas połączenie telefoniczne o słabej jakości.

I po czwarte – czasem gapimy się po prostu na siebie. Trochę tak, jakbyśmy widzieli swój obraz w lustrze. To z kolei znów sygnał dla odbiorcy, że nie jesteśmy zajęci nim.

Jeśli dodasz do tego myśli automatyczne – katastrofizowanie, myślenie w kategoriach zero-jedynkowych czy tzw. czytanie w myślach, to katastrofa gotowa.

Mój znajomy ostatnio powiedział mi, że po przeprowadzeniu dwugodzinnego wykładu dla pracowników pewnej korporacji czuł się zmęczony, wydrenowany i wręcz smutny. Poza tym, zwątpił zupełnie w sens swojej pracy. Czemu? Bo nie czuł „energii” sali. Nie odczytywał feedbacku, bo go nie było. To znaczy – był, ale niedostępny dla niego i dla niego mózgu.

Poradziłem mu, żeby w podobnej sytuacji po prostu założył, że robi nagranie. I żeby skupił się na kamerze, na idealnej synchronizacji tego, co mówi ze slajdami. No i żeby zapomniał o jasnym feedbacku pozawerbalnym uczestników.

Nie dlatego, że go nie dostanie. Tylko dlatego, że będzie on bardzo trudny do odczytania. Albo źle zinterpretowany.

Prowadzenie szkoleń, wykładów i zajęć online męczy. Daje też wielką satysfakcję. Warto jednak brać pod uwagę wszystkie – również nieuświadomione – procesy, które zachodzą w naszym mózgu.

Ja lubię nie tylko je odkrywać. Lubię sobie także radzić z niepożądanymi skutkami. Najczęściej z pomocą technik poznawczo-behawioralnych. Przede wszystkim kontroluję myśli automatyczne. Podczas wykładów online dbam też o pełną koncentrację i bardzo dobre warunki. Chcę być wyraźnie widoczny. I chcę też, żeby inni byli widoczni. Choć nie zawsze. Bo gdy mówię, to wyłączam widok z pozostałych kamer. Tak samo jak chowam chat i wszystkie inne powiadomienia.

Zawsze też przypominam, żeby gdy jedna osoba mówi, pozostałe miały wyciszone mikrofony. Inaczej często dochodzi do sprzężeń. Słychać pogłos a czasem rozmowy innych domowników i dźwięki ulicy.

Do tych zasad wracam często. Mam nawet jedno szkolenie dotyczące prowadzenia spotkań online. I skupiam się podczas niego, nie tylko na najbardziej oczywistych aspektach. Dużo mówię właśnie o percepcji. I tzw. zoom fatigue.

Wszystko po to, by działać lepiej. I by dawać wartość.

A Ty jakie masz obserwacje po 3 miesiącach spotkań online?

Photo by Marcus Aurelius from Pexels