Leon Eisenberg, ADHD, „fikcyjne choroby” i nasza skłonność do wiary w bzdury

Opublikowano Kategorie Branding, Lifestyle, Marketing, PsychologiaTagi , , , , ,

Dr. Leon Eisenberg – „ojciec ADHD” – na łożu śmierci wyznał, że tę chorobę wymyślił. Dokładnie cytując powiedział, że to typowy przykład „fikcyjnej choroby” (ang. is a prime example of a fictitious disease).

Tej treści informacja od maja 2013 roku zaczęła się pojawiać w wielu miejscach. Najpierw nieśmiało wykwitała w mediach społecznościowych. Udostępniana przez rodziców, zaczęła robić karierę. Potem przedostała się do mediów mainstreamowych.

Szok! ADHD nie istnieje? – tak pisał autor podpisujący się mk w serwisie wPolityce. TWÓRCA ADHD PRZYZNAŁ PRZED ŚMIERCIĄ, ŻE CHOROBĘ… ZMYŚLIŁ! – tak kapitalikami darł się pod niebiosa FAKT. Po co wymyślono ADHD? – pytał (stosując presupozycję) redaktor Lewicki na łamach WPROST.

Co łączyło te artykuły?

Wszystkie w podobnym tonie wyjaśniały spisek. Leon Eisenberg wymyślił chorobę, zyskały na tym koncerny farmaceutyczne. Tajemnicę utrzymywano długo, bo zysk był potężny. Aż do momentu, gdy Eisenberg przed spotkaniem ze stwórcą postanowił zrzucić brzemię. Bo jak wiadomo ludzie przed śmiercią zawsze wyjawiają najstraszniejsze ciążące im tajemnice.

We wszystkich tych artykułach nie ma niestety śladu weryfikowania informacji. Jest jedna linia rozumowania – splamiona błędem motywowanego rozumowania. To taki sposób prowadzenia wewnętrznego śledztwa, w którym raz obrana linia jest nie do ruszenia. Bo jest nasza. I chcemy, żeby wygrała. A jak wiadomo – nie ma takiej teorii, której by się nie dało obronić. Zwłaszcza teorii spiskowej.


Do dziś co jakiś czas ta historia w zmutowanej formie pojawia się w różnych internetowych zakamarkach. I do dziś ludzie bezrefleksyjnie ją łykają jak zachłanny pelikan kilo skorupiaków. Mimo że jest nie do końca prawdziwa.

Dlaczego?

Bo historia jest prosta. Każdy bez pudła ją powtórzy, nawet gdy usłyszy ją tylko raz. Proste jest też wyjaśnienie – „wszystko układa się w jedną ‚logiczną’ całość”. No jasne! Każdy spisek dla tego, który w niego wierzy układa się w jedną logiczną całość. Obojętnie czy chodzi o teorię o chipowaniu ludzi przez zachłannego Billa Gatesa, czy zamykanie lasów w celu ustawiania w nich nadajników 5G do złudzenia przypominających drzewa.

Historia jest też zaskakująca. A nawet szokująca! Co prawda większość osób, które mają skłonność do rozumienia świata w kategoriach ciągłych spisków, wykrzyknie „a nie mówiłem”, jednak pierwsze zetknięcie z tego typu informacją wywoła zaskoczenie. JAK TO? Przez tyle lat nas oszukiwali?

Historia ta jest też dla odbiorcy wiarygodna. Lub przynajmniej wydaje się wiarygodna. Dlaczego? Bo albo nadawcą jest osoba podobna do nas (rodzic) albo jest to osoba znajoma (znajomy z Facebooka). Wierzymy też w to, co jest zgodne z naszymi przekonaniami, motywacjami i światopoglądem. I ta nadmierna ufność charakteryzuje w zasadzie całe spektrum poglądów i światopoglądów. Liberałowie wierzą w fake newsy potwierdzające ich przekonania o konserwatystach. Konserwatyści wierzą (bez weryfikowania) w kłamstwa potwierdzające ich przekonania o liberałach.

Historia też jest konkretna. Na poziomie obrazów (czy też jakby wolała moja ukochana pani od polskiego – TOPOSÓW). Bo w tej historii mamy przepiękny TOPOS wyznania win na łożu śmierci. Zwróć uwagę, że wszystkie w zasadzie teorie spiskowe i propaganda operują w równych proporcjach konkretnym obrazem i… niepokojącymi związkami frazeologicznymi. Konkretny obraz to „zatrute jabłko”, „łoże śmierci”, „ugotowane mózgi”. A niepokojące związki do „zamach na rodzinę”, „ideologia LGBT”, „techniki masturbacyjne”, „chipowanie i neuroprogramowanie”. Te słowa i obrazy ułatwiają zapamiętywanie i przekazywanie dalej wirusowej nieprawdy (lub półprawdy). Przede wszystkim jednak budzą emocje. Silnie tłuką w ciało migdałowate.

Ta część mózgu odgrywa rolę w generacji negatywnych emocji, agresji oraz generuje reakcje obronne, ponieważ pobudza układ współczulny. Odgrywa ważną rolę w przetwarzaniu informacji w sferze kontaktów międzyludzkich. Objętość ciała migdałowatego u ludzi jest pozytywnie skorelowana z wielkością sieci społecznej. U ludzi z tendencją ksenofobiczną występuje nadreaktywność ciała migdałowatego. Wszędzie widzą zagrożenie. Podobnie jest u zwolenników spiskowej teorii dziejów.

I tu przechodzimy do emocji. Ta historia jest emotogenna. Czyli wzbudza emocje. Lęk, gniew i frustracje. A te z kolei emocje wpływają na transmisję społeczną – na motywację by informację przekazywać dalej. Niestety bez weryfikowania jej prawdziwości. To taki nasz „ewolucyjny dług technologiczny”. Kiedyś rzeczywiście lepiej było ostrzegać od razu przed (często realnym) niebezpieczeństwem niż weryfikować i badać aparatem krytycznego myślenia. Dziś spokojnie moglibyśmy to robić zanim podamy dalej bzdurę, nieprawdę czy plotkę. Jednak tego niestety nie robimy. Bo tam gdzie pojawiają się emocje, fakty stają się mniej ważne.

Rodzice, którzy podawali innym rodzicom informacje o podłym doktorze ADHD po części mogli kierować się właśnie tych mechanizmem wczesnego plemiennego ostrzegania. Dziennikarze – obawiam się – kierowali się jedynie klikalnością sensacyjnego materiału.

Mieli historię! A konkretnie mieli sekwencję zdarzeń, która układała się w atrakcyjną historię. I to właśnie ostatni czynnik, który wpływa na popularność teorii spiskowych, miejskich legend, fake newsów i propagandowych szczujni. Na całe szczęście te same czynniki również prawdę mogą uczynić atrakcyjniejszą.

Informacje, które są proste (ang. Simple), zaskakujące (ang. Unexpected), wiarygodne (ang. Credible), konkretne (ang. Concrete), emotogenne (ang. Emotional) i mają strukturę historii (ang. Story) to te, które powinniśmy weryfikować. Zwłaszcza jeśli zamierzamy je podać dalej. A szczególnie już, gdy informacje te mogą skutkować działaniem zagrażającym zdrowi, życiu czy dobrostanowi naszemu i naszych najbliższych.


Wyobraź sobie, że odpalasz rano Facebooka i czytasz:

„W Instytucie Badań Jądrowych przekazano pracownikom zalecenia, by nie wychodzili na dwór, nie wietrzyli mieszkań, usunęli z balkonów rośliny i kwiaty, jeśli to możliwe. W sobotę i niedzielę (18 i 19 kwietnia) ma przejść przez Polskę (nie wiadomo jeszcze, przez które regiony) chmura radioaktywna znad Czarnobyla (w związku z trwającymi tam od 4 kwietnia pożarami wokół nieczynnego reaktora atomowego). Tak więc nie wietrzcie pościeli, nie opalajcie się i nie przebywajcie na powietrzu bez ważnej przyczyny”.

Informacja jest prosta, zaskakująca ale też wiarygodna. W końcu w okolicach Czarnobyla palą się lasy – widziałeś w telewizji! Informacja jest też konkretna i zawiera nawet konkretna nazwę – Instytut Badań Jądrowych. Informacja budzi lęk i układa się w składną historię. Jeśli na dodatek pamiętasz lata osiemdziesiąte to lęk z 26 kwietnia 1986 odżywa. Jak echo! Które na dodatek tłucze się wokół podobnej daty! Przypadek? Nie sądzisz! Bo Twój mózg jak i mój zresztą za przypadkami nie przepadają. Wolą sądzić, że każdy skutek musi mieć przyczynę. W końcu babcia mawiała „nie ma dymu bez ognia”.

Przekazujesz informacje dalej. Trafia na nią zalękniona matka, która pędzi do apteki i kupuje płyn lugola. Podaje go swoim dzieciom. Dawkując obficie.

Koniec historii. Tragiczny


Warto informacje weryfikować. Szczególnie te, które na pierwsze czytanie wydają się być prawdopodobne.

Jak?

Choćby sięgając do źródeł i stosując rygor krytycznego myślenia. W przypadku historii doktora ADHD oznaczało to dla mnie sięgnięcie do oryginalnego tekstu, w którym cytowany jest Leon Eisenberg. Tekst Schwermut ohne Scham ukazał się w lutym 2012 roku w Der Spiegel. Nie jest zapisem rozmowy. To nie wywiad. Co więcej tekst ukazał się 3 lata po śmierci samego lekarza. Trudno więc mówić o sensacyjnym wyznaniu na łożu śmierci. Jeśli już to o jakimś głosie zza grobu.

Po prawdzie w tekście, który wziąłem na warsztat pojawia się wypowiedź samego (nieżyjącego już lekarza), który mówi:

Niemals hätte er gedacht, erzählte er, dass seine Erfindung einmal derart populär würde.

Co można przetłumaczyć, że nigdy nie spodziewał się, że jego badania nad chorobą (odkrycia) staną się tak popularne. Później dodaje, że ADHD jest przykładem sfabrykowanej choroby i że w tym konkretnym przypadku przesadzone są czynniki genetyczne.

Gdyby skończyć wywiad tutaj, to można triumfalnie zakrzyknąć – czyli jednak! Tymczasem dalej Leon Eisenberg tłumaczy:

„Die genetische Veranlagung für ADHS wird vollkommen überschätzt.”

(czynniki genetyczne są mocno przesadzaone) i dodaje:

Stattdessen sollten Kinderpsychiater viel gründlicher die psychosozialen Gründe ermitteln, die zu Verhaltensauffälligkeiten führen können, sagte Eisenberg. Gibt es Kämpfe mit den Eltern, leben Mutter und Vater zusammen, gibt es Probleme in der Familie? Solche Fragen seien wichtig, aber sie nähmen viel Zeit in Anspruch, sagte Eisenberg und fügte seufzend hinzu: „Eine Pille verschreibt sich dagegen ganz schnell.”

Ten fragment jest niezwykle ważny – bo mówi o tym, że przy diagnozowaniu trzeba brać także pod uwagę czynniki społeczne i zachowania w domu oraz cały kontekst wychowawczy. I że nie powinno się traktować pigułki jako jedynej szybkiej opcji.

To ważne – bo rzeczywiście w USA medykalizacja ADHD jest wysoka. 5.4 milionów amerykańskich dzieci, które przejawiają jakiekolwiek symptomy ADHD jest poddana leczeniu farmakologicznemu. W Europie (a w szczególności w Polsce) te liczby są znacznie niższe. A praktyka wypisywania leków znacznie rzadsza.

Jaki z tego wniosek? Historia w uproszczonej wersji podbiła internet. Po dogłębnym sprawdzeniu okazuje się po części prawdą. Jednak nawet to śledztwo nie pozwala jeszcze wnioskować, że ADHD nie ma. Skłaniałbym się ku konsensusowi naukowców. ADHD, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi, jest klasyfikowany jako zaburzenie psychiczne okresu dzieciństwa. Myślę, że warto byłoby przyjrzeć się wynikom badań dotyczących tej choroby. Na pewno nie mieć pełnej ufności.

Może jest w tym ziarno prawdy, może naukowca pod koniec życia ruszyło sumienie, a może to był jedynie sposób na to, by na starość zyskać nieco rozgłosu. Może ADHD i ADD jest diagnozowane zbyt często i zbyt bezrefleksynie. Ale jeśli już to na pewno nie przez wszystkich i nie wszędzie.

Niebezpieczne jest bezrefleksyjna wiara w autorytet. Ale tak samo niebezpieczne może być zaufanie teorii, która pojawia się w internecie po jednym tylko artykule. Nawet jeśli w tym artykule pojawia się opinia „ojca ADHD”. Skądinąd to ciekawe – to to określenie totalnie na wyrost. Eisenberg był jednym z badaczy. Nie jedynym. Trudno więc nazwać go „ojcem ADHD”.

Na koniec stanowisko prof. Wolańczyka – krajowego konsultanta w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży.

Pozycja zespołu nadpobudliwości psychoruchowej (ADHD) wg klasyfikacji Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego i Zaburzenia Hiperkinetycznego (HD) wg klasyfikacji ICD-10 jest potwierdzona jako zaburzenia (nie choroby!) o ustalonym obrazie klinicznym, przebiegu, rokowaniu i etiologii. Na istnienie zdefiniowanych zaburzeń nie mają wpływu niczyje oświadczenia, nawet osób twierdzących że są „ojcami ADHD” (jest to zresztą twierdzenie mocno wątpliwe, Leon Eisenberg nie jest nazwiskiem wymienianym zbyt często w kontekście historii badań nad ADHD).

W latach 60. ubiegłego wieku opublikowano liczne stwierdzenia, że sfabrykowaną chorobą jest schizofrenia, co nie zlikwidowało istnienia tej choroby (w tym przypadku – choroby).

Nie wyobrażam sobie żadnych innych – poza medialnymi – reperkusji tego oświadczenia. Zupełnie osobnym zagadnieniem jest nadrozpoznawanie w niektórych krajach ADHD i w związku z tym zbyt szerokie stosowanie leczenia farmakologicznego – tak dzieje się np. w USA. Problem ten jednak zupełnie nie dotyczy Polski, w której liczba dzieci leczonych farmakologicznie z powodu ADHD jest od wielu lat stała i znacznie niższa niż szacowane rozpowszechnienie diagnozy zaburzenia hiperkinetycznego (ciężkiej, mieszanej inwalidyzującej postaci ADHD) w populacji polskiej.


Badania dotyczące czynników wpływających na rozpowszechnianie się półprawd, nieprawd i całkiem niezłych prawd znajdziesz w mojej książce VIRAL. Jak zarażać ideami i tworzyć wirusowe treści.

Photo by Sharon McCutcheon from Pexels