Każdy jest zdolny do zła w określonej sytuacji: #prawda_czy_fałsz_25

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Psychologia, Tak tylko mówięTagi , , ,

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, do 22 oddziałów szpitalnych zadzwonił eksperymentator, który podał się za pracującego tam lekarza. Przedstawił się jako doktor Smith i zlecił pielęgniarce, która odebrała telefon, podanie choremu (który leżał na oddziale) leku o nazwie Astroten.

Sytuacja była nietypowa z kilku powodów. Po pierwsze – lek ten nie istniał. A fiolki opisane jego nazwą zawierały glukozę. Po drugie – dawka znacząco przekraczała normę. Po trzecie – wydawanie tego typu poleceń przez telefon było sprzeczne z zasadami szpitali. Głos dzwoniącego był nieznany dla kobiety, a sam lek nie znajdował się na liście zatwierdzonych do terapii. Dla bezpieczeństwa tabletki zostały wcześniej zastąpione przez zawierające jedynie glukozę placebo, a na opakowaniach umieszczono informację, że zwyczajowa dawka wynosi 5 mg, a maksymalna dzienna to 10 mg.

Pomyśl o tym raz jeszcze! W czasie trwania eksperymentu „lekarz” prosił przez telefon o podanie 20 mg leku, a więc dawki dwukrotnie przekraczającej dzienne maksimum, o którym informowano na opakowaniu. Pielęgniarki go nie znały! Założono, że za odmowę zostanie uznane bezpośrednie powiedzenie „nie”, prośba o skonsultowanie znanego lekarza z oddziału, na którym pracowała dana osoba, lub przeciągnięcie rozmowy ponad 10 minut.

Częścią badań było także przeprowadzenie ankiet wśród pielęgniarek oraz studentek szkół pielęgniarskich. Przedstawiono im sytuację oraz zapytano, jak zachowałyby się same oraz jak zachowają się ich koleżanki po fachu. Zdecydowana większość z nich odpowiedziała, że nigdy nie podałaby Astrotenu. Ponad połowa z nich uznała także, że nie zrobią tego pielęgniarki pracujące na oddziałach, które wybrano do eksperymentu. Deklaracje jedno, zachowania drugie.

21 z 22 pielęgniarek niemal od razu (średnio po 2 minutach – z czasem na sprawdzenie, czy Astroten znajduje się na oddziale) zgodziło się na podanie pacjentowi leku. 11 z nich przyznało później, że miały świadomość nieprawidłowości dawki. 18 przyznało, że wiedziały, iż łamią szpitalne procedury. Mimo to 17 z nich broniło swojego zachowania, twierdząc, że przesłyszały się lub zapomniały o zasadach. Mówiły także o szukaniu aprobaty lekarza i chęci zdobycia jego sympatii. Nikt nie ucierpiał, ale one same cierpiały zapewne później. Musiały mieć pewność, że zwrot „Tu doktor Smith” potraktowały tak bezrefleksyjnie. 

Dodam od razu, że fakt, że eksperyment dotyczy akurat tej grupy zawodowej, nie ma na celu dyskredytacji, czy sugerowania, że akurat ta grupa jest szczególnie bezrefleksyjna. Chodzi o sytuację, w której mamy silną dysproporcję hierarchiczną. Lekarz w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku miał potężną władzę i autorytet w porównaniu do pielęgniarki. Badanie to pokazuje raczej, że w wielu sytuacjach bezrefleksyjnie wykonujemy polecenia. I ergo – możemy czynić zło. Bezrefleksyjność zaś może dotyczyć naprawdę nas wszystkich.

W muzeum, w którym przechowywany jest oryginał aparatury Milgrama (tego od badań nad posłuszeństwem wobec autorytetu) podłoga w korytarzu prowadzącym do artefaktu ułożona jest z czarnych i białych kafli. Ludzie odwiedzający to muzeum, wiedzą dużo o samym badaniu Milgrama, mają świadomość tego, czym kończy się ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu. Jednak ulegają pewnemu automatyzmowi. Gdy widzą na ścianie kartkę z napisem, „dyrekcja prosi o chodzenie tylko po czarnych kaflach”, posłusznie stąpają do celu tylko po czarnych. WSZYSCY. A przecież prośba nie ma żadnego uzasadnienia. Gdyby było tam napisane „prosimy o chodzenie po czarnych kaflach, białe są świeżo położone” to jeszcze miałoby to sens. A tak zachowanie jest tylko posłuszeństwem bez zadawania pytań. Ot paradoks! W 50 lat po eksperymentach Stanleya Milgrama, profesor Doliński i doktor habilitowany Tomasz Grzyb zreplikowali badania w polskich warunkach i… otrzymali fascynujące rezultaty. Jesteśmy posłuszni do bólu. A to posłuszeństwo wobec autorytetu, w określonych sytuacjach prowadzi do zła. 

Wielokrotne replikacje tego konkretnego eksperymentu (w różnych wariantach) pokazują, że ludzie są w stanie zadawać ból, a nawet doprowadzić do śmierci drugiego człowieka. Tylko dlatego, że ktoś w białym fartuchu wydaje polecenia. I to ludzie różni. Może więc rzeczywiście zło nie tkwi w człowieku. To prawdopodobnie sytuacja sprawia, że możemy być bardzo złymi ludźmi. 

Tutaj druga uwaga od autora. To, że ludzie nie są z gruntu ani dobrzy ani zły, a zachowują się dobrze czy źle w zależności od kontekstu nie jest próbą usprawiedliwienia wszelkiego zła kontekstem. Jest raczej próbą nawołania do takiego projektowania naszego życia społecznego, by nie prowokować sytuacji rodem z tzw. „instytucji totalnych” i nie budować hierarchicznych struktur opartych jedynie na autorytecie i posłuszeństwie. 

Zakładam, że czytając ten tekst myślisz o sobie dobrze. I jesteś pewny/a, że nigdy byś nie postąpił/a jak ta pielęgniarka, czy też badani, którzy jednak w eksperymencie Milgrama (czy też jego polskich replikacjach) razili prądem zadając ból czy śmierć (oczywiście pozorowaną, ale o tym nie wiedzieli). Że ty byś nigdy nie zrobił tego co robiono w Jedwabnem, Kielcach, Wołyniu, Treblince… Też tak myślę o sobie. Wiem jednak, że bardzo trzeba uważać z tymi deklaracjami. Pamiętasz przecież że same pielęgniarki z eksperymentu Hoflinga deklarowały, że one by tak nie zrobiły i że ich koleżanki ze szpitala też by nie podały „śmiertelnej” dawki tylko dlatego, że „dr Smith” kazał to zrobić. Przez telefon. 

W pierwotnym eksperymencie Milgrama najsilniejszy szok zaaplikowało uczniowi 65% badanych. Nikt nie wycofał się, gdy ofiara wyraźnie o to prosiła, ani wtedy gdy zaczęła wołać o pomoc, nawet wtedy gdy wydawała okrzyki pełne bólu. 80% uczestników kontynuowało wstrząsy mimo tego, że uczeń wspominał, że ma kłopoty z sercem i krzyczał „Pozwólcie mi stąd wyjść!”. Po 50 latach od eksperymentu, w warunkach polskich, dr Tomasz Grzyb i profesor Doliński, udowodnili, że niewiele się zmieniło. 

Milgram chciał pierwotnie sprawdzić, czy okropieństwa drugiej wojny były powiązane z konkretną nacją. Chciał przebadać Amerykanów i Niemców. Zaczął od Amerykanów. Nie dotarł do Niemiec. Amerykańskie wyniki przeraziły go wystarczająco. 

Jest jednak nadzieją. Wiemy, że jesteśmy zależni od kontekstu. W organizacjach, w życiu społecznym możemy więc tworzyć konteksty, które do zła nie będą zachęcać. I zła nie będą prowokować. 

Polscy badacze stawiają też tezę, że wzmocnienie kategorii MY, może obniżyć liczbę osób, które dojdą do połowy skali w rażeniu prądem. Na razie wydaje się, że miała rację Arendt mówiąc o banalności zła. Bo zło to nie szatan, diabeł, patologia, czy tylko psychopata. Zło jest w nas. Możemy jednak starać się wybierać dobro.