Jeśli o czymś marzysz, możesz to osiągnąć: #prawda_czy_fałsz_28

Opublikowano Kategorie LifestyleTagi , , , ,

James Adonis w swojej książce „Co cię nie zabije, to cię wzmocni i inne motywacyjne bzdury” pisze wprost, „Z czysto statystycznej perspektywy nie powinno być żadnej dyskusji ani żadnych wątpliwości co do prostego faktu, że marzenia nie spełniają się dla 99,9999% populacji. I to jest szacunek konserwatywny”.

W tym momencie większość osób – zderzonych brutalnie z tak okrutnie sformułowanym zdaniem – myśli sobie, „Jak to nie! Przecież się spełniają! Widziałem na Facebooku, albo na Instagramie!”. Jasne, tyle że spełniają się nielicznym i na pewno nie wszystkie. Nasze obserwacje i dowody na spełnione marzenia są obarczone w dużej mierze błędami poznawczymi. Na przykład heurystyką dostępności (ang. availability heuristic) i reprezentatywności (ang. representativeness heuristic).

Ta pierwsza to uproszczona metoda wnioskowania polegająca na przypisywaniu większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, które łatwiej przywołać do świadomości i są bardziej nacechowane emocjonalnie. Metoda ta jest jedną z heurystyk wydawania sądów opisanych przez Amosa Tversky’ego i Daniela Kahnemana, prowadzących do błędów poznawczych.

Weźmy pod uwagę wygraną na loterii. Na pewno przywołasz doniesienia medialne albo towarzyskie rozmowy, w których wspomniana jest kumulacja, a potem wygrana. Czasem astronomiczna. Ja pamiętam, jak cała Gdynia ekscytowała się tym, że dwa razy pod rząd padła duża wygrana w kolekturze na Obłużu. Z ludźmi, którzy wygrali robi się czasem wywiady, pokazuje się ich z wielkim czekiem i jeszcze większym uśmiechem. Żeby jednak grupa wygranych i przegranych była po równo reprezentowana, należałoby pokazać obok tych szczęśliwców, wszystkich którzy zaryzykowali, marzyli i… nie wygrali. Tylko, że tego nikt nie robi. Na Instagramie też masz cały wysyp ludzi, którym się udało, którzy niezmordowanie paplają, że jeśli tylko ich fani uwierzą w siebie, to także ich marzenia się spełnią. Co jest nieprawdą. Przede wszystkim dlatego, że marzenia tych fanów ogniskują wokół sławy, bogactwa, klików, wyświetleń i perfekcyjnej sylwetki, co jest niemożliwe jeśli nie potrafi się śpiewać, tańczyć i wygląda się jak zupełnie przeciętny normik. A nawet jeśli potrafią robić to wszystko, to naprawdę szanse na sukces są w dużej mierze zależne od szczęścia i koniunktury. I to nie tylko w przypadku sukcesu estradowego. 

Tutaj mała uwaga: nie chcę absolutnie nikogo zniechęcać do marzeń, ani podcinać skrzydeł. Nawołuję tylko do realistycznej oceny swoich kompetencji, szans i do tego by nie trwać w ułudzie. 76% nastolatków marzy o sławie i pieniądzach. Duży procent z tej grupy się rozczaruje. Obojętnie jak bardzo będą o tym marzyć. 

Marzenia się spełniają, ale nie wszystkie i na pewno nie wszystkim. Spróbuj przeprowadzić realną ocenę swoich marzeń i planów. Bez motywowanego rozumowania i bez błędu konfirmacji (szukanie argumentów potwierdzających tezę i ślepota na te, które pozostają w sprzeczności z nią). Trudne, prawda? Być może podobnie jak ja próbujesz bronić swego ego i myślisz sobie, „zaraz, przecież wszystkie moje marzenia się spełniają…”. Ja już wiem, że moje się w 99% nie spełniają, ale że da się z tym bardzo dobrze żyć.

Można też żyć bez ograniczeń i… jeździć na wszelkie imprezy typu „życie bez ograniczeń”, na których to padają proste emocjonalne recepty na podążanie za marzeniami i dobre życie. I nie ma w tym nic złego. Tak jak nie ma niczego złego w chodzeniu na koncerty, czy na imprezy z przyjaciółmi. Problem jednak pojawia się wtedy, gdy utkniesz w przekonaniu, że wszystko jest kwestią twoich marzeń, pasji, wysiłku i bardzo mocnego pragnienia. A taką postawę zdają się sugerować niektórzy mówcy motywacyjni i autorzy poradników. Jeśli bowiem uwierzysz, że wszystko zależy od ciebie i siły swoich marzeń, a ci się nie powiedzie (a przecież naprawdę z 5000 osób, które słuchają mówców podczas tych największych wydarzeń naprawdę nie udaje się wszystkim – inaczej nie jeździli by na kolejne i kolejne i… kolejne wydarzenia) to znaczy, że za mało pragnąłeś, marzyłeś i za mało wysiłku w to włożyłeś. I wtedy bardzo często pojawia się obniżona samoocena i potrzeba zakupienia kolejnej książki. Takiej, z której dowiesz się jak masz marzyć bardziej.

Dziennikarz Steve Salerno dogłębnie zbadał ruch Self-Help. Wyniki swojej pracy i badań przedstawia w książce Sham: How the Self-Help Movement Made America Helpless. Pokazuje też jak działa ten wielomiliardowy przemysł oparty na wierze, że… marzenia się spełniają i wystarczy tylko chcieć. 

Albo wystarczy naśladować swoich idoli. Owszem, nie ma niczego złego w poszukiwaniu autorytetów, mentorów czy wsparcia. Trzeba jednak uważać by nie wierzyć ślepo i nie trafić na ludzi, którzy (popełniając szereg błędów poznawczych) swój sukces lubią przypisywać ciężkiej pracy i determinacji. A rady traktować, jako wskazówkę, a nie jak dogmat.

Znów uwaga – nie chce absolutnie nikogo zniechęcać do ciężkiej pracy. Determinacja i zaciętość są składowymi sukcesu, ale go nie determinują. Znacząco jednak zwiększysz swoje szanse, gdy będziesz ciężko pracował (przy okazji mądrze oceniając szanse i odpuszczając tam, gdzie warto).

To przecenienia szans na sukces ma w psychologii swoją nazwę – to błąd przeżywalności (ang. survivorship bias, survivor bias). Ten błąd logiczny polega na tym, że opieramy się w rozumowaniu na dostępnych danych, bez brania pod uwagę ukrytych przyczyn, dla których mogą być one niereprezentatywne. Dane, które nie przetrwały analizowanego procesu i mogłyby nieść najwięcej wartościowych informacji dla badaczy, mogą być właśnie z tego powodu niedostępne. Zjawisko to może występować między innymi w porównaniach w obszarze finansów i ekonomii, medycyny lub kultury. W ekstremalnym przypadku to anegdota o dziadku, który palił papierosy do setki i umarł w świetnym zdrowiu. 

W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku w wielu publikacjach weterynaryjnych autorzy sugerowali, że koty i psy, które wypadły z wyższych pięter budynków, odnosiły mniej obrażeń, niż zwierzęta, które spadły z niższych wysokości. Wyciągnięto więc wniosek, że… lepiej, żeby zwierze wypadło z wyższego piętra. Obserwacja ta była niekiedy tłumaczona szczególnymi zdolnościami lub adaptacją tych zwierząt do radzenia sobie z takimi upadkami. Jednak późniejsze badania wykazały przeciwne dane. Tłumaczy to właśnie błąd przeżywalności. Do weterynarzy trafiły jedynie wyjątkowo szczęśliwe ofiary wysokich upadków. TE KTÓRE NIE PRZEŻYŁY NIE TRAFIŁY DO NICH WCALE. Tak samo, jak do serc młodych startupowców trafiają informacje o sukcesach ludzi z Doliny Krzemowej i mity o rzuceniu studiów, by tworzyć biznes. A – z różnych względów – nie trafiają do nich historie o tych, którym się totalnie nie powiodło

Zjawisko błędu przeżywalności może prowadzić do nieuzasadnionego optymizmu przez niedoszacowanie ryzyka porażki. Może też spowodować bezzasadne dopatrywanie się u osób i przedmiotów, które odniosły jakiś sukces, wyjątkowych cech, zamiast po prostu przypadkowego szczęścia. Bo nie jest tak, jak mówi Serena Williams, że „szczęście nie ma tu nic do rzeczy”. Szczęście ma dużo do rzeczy.

Oszukiwanie samego siebie do pewnego stopnia dotyczy nas wszystkich. Trudno być totalnie obiektywnym. Zwłaszcza w swojej sprawie. Zwłaszcza, gdy ktoś oferuje prostą receptę na sukces, polegającą na „marzeniach, wierze i ciężkiej pracy”. Jednak ciągłe samooszukiwanie się i „silna wiara w niemożliwe” mogą blokować akceptacje ważnych informacji na własny temat. Badania Eric Funkhousera podsumowane w publikacji Do the self-deceived get what they want? wskazują, że „osoby samooszukujące się nie dostają tego, o czym marzą i czego pragną, bo brakuje im samowiedzy”. A rzeczywista ocena możliwości i umiejętności to ważna kompetencja.

Gholamreza Arabsheibani, Davidde Meza, JohnMaloney i Bernard Pearson przeprowadzili badanie, w którym co roku (przez pięć lat) zadawali 10 tysiącom ludzi pytania: (a) czy pod względem finansów twoja sytuacja jest teraz lepsza, gorsza czy mniej więcej taka sama w odniesieniu do zeszłego roku i (b) jak ci się wydaje, jaka będzie twoja sytuacja finansowa za rok. Osoby samozatrudnione przewidywały, że ich zarobki będą wyższe o 33%. Osoby zatrudnione na etatach były znacznie bardziej ostrożne w swoich szacunkach. Jednak w rzeczywistości zarobki tych pierwszych realnie malały, a etatowców rosły. 

Przy tym badaniu warto jednak pamiętać, że badani byli z USA gdzie nie było (wtedy) tak częstej praktyki przesuwania pracownika z etatu na „samozatrudnienie” (które byłoby de facto etatem). Wnioski jednak są ciekawe. Freelancerzy mieli większą skłonność do optymizmu i samooszukiwania się. Jednak ich wiara w wyższe wyniki nie przekładała się na nie…

Nie znaczy to, że nie mamy zakładać firm, walczyć o swoje, ba – nawet marzyć. Ale nie zatracajmy umiejętności bycia wobec siebie uczciwymi. Dostrzegajmy, że jesteśmy na złej drodze. I nie wierzmy tym, którzy z Instagramowego selfie mówią nam, że jeśli im się udało, to nam też się uda