Dziecko bez twarzy i złodzieje spadający z drzew – o tym dlaczego opowiadamy straszne historie.

Opublikowano Kategorie Branding, Lifestyle, Marketing, Psychologia, Tak tylko mówięTagi , , , , , , ,

Mama mojej znakomitej przyjaciółki potrafi człowieka przestraszyć. I ostrzec. Co jakiś czas raczy rozmówcę opowieściami, przy których bledną wysiłki scenarzystów serii horrorów „Oszukać przeznaczenie”.

Jej opowieści zawsze są kontekstowe.

Idziemy na cmentarz – pojawia się opowieść o złodziejach czyhających na odwiedzających cmentarz. Czyhających nie byle gdzie, bo w gałęziach cmentarnych buków i dębów. I rzucających się na niewinnych jak amazońska puma. W celu pozbawiania ich majątku i zdrowia. A nawet życia!

Jesteśmy w centrum handlowym – z zaangażowaniem rasowego narratora raczy opowieściami o makabrycznych wypadkach na schodach ruchomych. A to dziecko się przewróciło na tychże i straciło pół twarzy. A to starszemu panu wkręciła się w mechanizm sznurówka i urwały mu te diabelskie chody pół nogi.

Założę się, że wystarczy jej podać losową lokalizację i kontekst, a znajdzie dobrą opowieść ku przestrodze. Taką, która docelowo ma regulować zachowania, motywacje i percepcję odbiorcy.

I ja to szanuję – bo po to właśnie ludzie (jako gatunek) opowiadają sobie historie, które mają przestraszyć.

Strach (lęk) to emocja ewolucyjnie uzasadniona. Wyostrza naszą percepcję, motywuje do działania. Wpływa na zmianę zachowań. Potrafi wpłynąć na podejmowane decyzje. W marketingu politycznym wykorzystuje się lęk do wzniecania agresji i wzmacniania tożsamości grupowej (my versus zło, którego należy się obawiać). W reklamie służy skupieniu uwagi i budowaniu lojalności wobec produktu, który lęk niweluje lub łagodzi.

Historie, które przerażają, opowiadaliśmy sobie od zawsze. Często wyolbrzymiając niebezpieczeństwo. Po co? Raczej nie po to, żeby odbiorców okłamywać, czy drzeć z nich łacha. Po to, żeby ich przestrzec.

Wyobraź sobie taki obrazek. Masz na imię Lucy i 200 tysięcy lat temu siedzisz sobie z innymi samicami (przepraszam za brutalny język) w kręgu. blisko was bawią się młode. Nagle zauważasz, że jedno z nich – nie twoje – sięga po jagódkę z krzaczka. Jagódkę, która jest trująca. Może nie tak trująca jak herbatką, którą uraczyli Nawalnego, ale jednak. Szybko reagujesz. Zabierasz jagódkę i… zaczynasz opowieść.

To historyjka o dziecku, które nie posłuchało mamy i jadło jagódki nie z tego krzaka. Następnie w konwulsjach umierało przez 5 dni. Wyschło na wiór, poskręcało się jak faworek, a z ust utoczyło się mu tyle piany, że wypełniło pół rodzinnej jaskini. Straszna śmierć.

Wiesz, że przesadzasz. Ale trochę nie możesz się powstrzymać. W końcu im wyrazistsza opowieść, tym lepszy efekt. Widzisz to, bo wszyscy słuchają z rozdziawionymi gębami. Potem zaś o wiele ostrożniej podchodzą do jedzenia z niepewnych źródeł.

Podobnie do tej historii działały historie mojego dzieciństwa – o czarnej wołdze porywającej dzieci, o gumie do żucia, która połknięta sklejała żołądek.

Historie podszyte strachem mają regulować zachowania. I temu głównie służą. Żeby skutecznie regulować, trzeba odpowiednio straszyć. Zagrożenie musi być potężne, kara za złe zachowanie okrutna.

Więc nieuwaga na ruchomych schodach kosztuje pół twarzy czy nogi, a nie złamany paznokieć. A zjedzenie jagódki to nie niestrawność i biegunka, lecz śmierć w konwulsjach.

Opowieści podszyte lękiem rozchodzą się w sieci (i nie tylko) wirusowo. Są jak dobre plotki. Nic ich nie powstrzyma. Miejskie legendy (ang. urban legends) mojego dzieciństwa nie potrzebowały Facebooka, żeby wryć się w świadomość i wirusowo rozprzestrzeniać po Polsce.

Z czego to wynika? Ze szczególnie postrzeganego altruizmu. Ktoś przestrzegł mnie, ja przestrzegę innych – szczególnie członków mojej grupy (mojego plemienia). Mechanizm ten najwyraźniej chyba zaobserwujesz w grupach, w których skupieni są rodzice. Bo lęk o dziecko – jego życie i bezpieczeństwo – to silny atawizm.

Przerażające opowieści skupiają uwagę. Gdy się czegoś boimy, w żyłach zaczyna krążyć kortyzol. To on sprawia, że w skupieniu słuchamy. Gdy ktoś nas przestraszy włącza się też nasza selektywna percepcja.

Przykład?

Wyobraź sobie, że na imprezie w nowym mieście, lokalsi opowiadają ci makabryczne historie, o morderstwach w jednej z dzielnic. Tak się składa, że to dzielnica, w której wynająłeś/aś AirBnB. Po imprezie wracasz sam/a. Z duszą na ramieniu. W każdej bramie widzisz potencjalnego mordercę. Każda mijana osoba wygląda złowieszczo. Idziesz. Jesteś już blisko miejsca docelowego. Przyspieszasz kroku. Byle tylko znaleźć się w pokoju i zamknąć drzwi. Nagle facet, który szedł za tobą przez chwilę też przyspiesza. Co myślisz? To morderca.

Nic się oczywiście nie dzieje. Twoje myślenie i uwaga były pod wpływem wsześniejszych komunikatów. Gdybyś ich nie słyszał/a, twoja interpretacja nie byłaby tak mroczna.

Strach jest potrzebny. Reguluje zachowania. Zupełny brak lęku to nie odwaga. To zaburzenie – tzw. syndrom Kluver-Bucy. Cierpiący na nie, nie odczuwają zupełnie lęku. I wpadają w tarapaty.

Lęk jednak rozumieć. I racjonalnie rozbrajać. A legendy miejskie i opowieści weryfikować.

Ja zweryfikowałem opowieści mamy mojej znakomitej przyjaciółki. Na gdyńskim cmentarzu komunalnym nie odnotowano napaści, podczas których napastnik skakałby z drzew. W ogóle napaści na cmentarzach były rzadkością.

Wypadki na schodach ruchomych się zdarzają. 18 razy częściej niż w windach. Te z kolei są totalną rzadkością. Nie było jednak udokumentowanego wypadku z urwaną twarzą czy nogą.

Weryfikowanie opowieści to mój rytuał. Nawyk. Może też go wprowadzisz? W szczególności w kontekście przerażających opowieści w sieci.


Cynthia A. Hoffner &Kenneth J. Levine, Enjoyment of Mediated Fright and Violence: A Meta-Analysis, Journal of Media Psychology, Volume 7, 2005 – Issue 2

Justin S. Feinstein, Ralph Adolphs, Antonio Damasio, Daniel Tranel, The Human Amygdala and the Induction and Experience of Fear, Current Biology, VOLUME 21, ISSUE 1

Photo by Sebastiaan Stam from Pexels