Dysonans poznawczy, emocje libidalne matki żywicielki i Brian Tracy

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Psychologia, Tak tylko mówięTagi , , , ,

Anna Yourkin spogląda na mnie z ekranu smutnymi oczami. Ciemne kreski na dolnej powiecie wzmagają dramatyczny efekt. Wąskie, spowite siecią drobnych mimicznych zmarszczek usta pomalowała czerwoną szminką. Nie uśmiecha się. Zmęczoną twarz okalają tlenione na jasny blond włosy. Zniszczone latami zabiegów. Sprawiają, że twarz wydaje się jeszcze bardziej pociągła. Że bije z niej jeszcze większy smutek. 

Ta twarz była kiedyś piękna. Z pewnością. Teraz jest smutna. 

To matka Erica Clintona Kirka Newmana. Świat poznał go jako Lukę Rocco Magnottę. Psychopatycznego, narcystycznego mordercę, który zamordował i poćwiartował Juna Lina. Studenta z Wuhan, który przebywał na wymianie studenckiej na Concordia University w Montrealu. 

Przedtem Luka dręczył koty. W drastyczny sposób. Zbyt drastyczny by o nim opowiadać. 

Historie Luki poznałem dzięki dokumentowi Don’t F**k With Cats: Hunting an Internet Killer w reżyserii Marka Lewisa. Największe wrażenie zrobiła na mnie sama zbrodnia i studium psychopatycznego mordercy. To oczywiste.

Po raz pierwszy też chyba miałem solidne dowody na to, że internetowe grupy miłośników… kotów mogą mieć realny wpływ na osaczenie mordercy. Najbardziej jednak pamiętam sceny z matką. 

To jej wypowiedzi pokazały mi raz jeszcze, że nie ma takiej zbrodni, niewygodnej informacji, kłamstwa, z którym nie dałby sobie rady nasz wrodzony mechanizm łagodzenia dysonansu poznawczego. I że nie ma takiej teorii, której dzięki motywowanemu rozumowaniu nie bylibyśmy sami przed sobą udowodnić. My wszyscy – nie tylko matki psychopatów.

Matka ślepo wierzy w niewinność syna. Czepia się nieprawdopodobnej wręcz teorii, że nawet jeśli Luka zamordował, to tylko dlatego, że był szantażowany i zmuszany przez wszechmocnego Many’ego.  

Matka godzi dwie sprzeczne informacje – syn jest dobry, bo go kocha ergo jej syn nie może być zły, ale jednocześnie widzi dowody zbrodni. Jednoznaczne. Nie da się z nimi dyskutować. 

To właśnie istota łagodzenia dysonansu poznawczego. 

Sam dysonans powstaje wtedy, gdy stajemy jak wryci przed dwiema sprzecznymi informacjami. Trudnymi do pogodzenia. Mogą być to informacje o sobie. Mogą być to informacje o innych. 

Myślisz o sobie – jestem osobą uczciwą. Formalnie jednak okradasz pracodawce, bo bierzesz do domu ryzę papieru i w godzinach pracy robisz zakupy na OLX. 

Jesteś totalnie postępową osobą, która szczerze wspiera LGBTQ+ a jednocześnie kochasz prozę Pilcha, o którym wiesz, że jest homofobem. 

Jesteś matką dobrego dziecka, które wykarmiłaś własną piersią a jednocześnie czarno na białym masz dowody na to, że twój syn (wzorując się na Sharon Stone w Nagim Instynkcie) zabił szpikulcem do lodu niewinnego chłopaka. 

Jesteś oburzona kryciem pedofilii w kościele, ale trudno ci potępić Polańskiego, którego twórczość podziwiasz. 

Kochasz wokal Edyty Górniak, a twoja idolka okazuje się skrajnie nieodpowiedzialna i występuje w telewizji wRealu24, która słynie z obrażania mniejszości LGBTQ+ i muzułmanów. I w tej telewizji szerzy dezinformacje. 

(swoją drogą to aż korci, żeby się dowiedzieć, jak pani Górniak jako zadeklarowana „tęczowa” gwiazda łagodzi dysonans w tej sytuacji)

Uwielbiasz Briana Tracy’ego i dowiadujesz się, że jedna z jego najważniejszych teorii o planowaniu i zapisywaniu celów stoi na bardzo wątpliwych podstawach. A on sam wspiera je badaniem, którego nigdy nie było i w sprawie którego kłamie od 40 lat. 

W tej ostatnie sprawie napisałem na Linked In post o następującej treści:

Spodziewam się, że na Linked In jest wielu fanów Brian Tracy’ego. Wśród nich raczej Grzegorz Turniak, który ostatnio umieścił u siebie post na temat tego amerykańskiego autora. Pod postem wyrazy uwielbienia. Wśród nich jeden znajomy – od Sebastiana Kotowa. 

Mam pytanie czysto badawcze. Jak reagujecie, gdy okazuje się, że Brian Tracy jedną ze swoich technik oparł i argumentował wynikami badania, które się nigdy nie odbyło. Nigdy tej nieprawdy nie skomentował. 

Czyli formalnie proponuje ludziom technikę, która nie jest poparta badaniami, a jedynie nieistniejącym badaniem. Co więcej ciekawi mnie jak reagują inni autorzy (w tym polscy), którzy się na to badanie powołują, powołując się na Tracy’ego i nigdy nie weryfikują źródła. 

Co ciekawe również wydawcy tych autorów nie weryfikują. 

No więc pytanie brzmi, jak na to reagujecie. Czy łagodzicie dysonans poznawczy? Czy może rzeczywiście zaczynacie krytycznie patrzeć na guru?

Z premedytacją wywołałem do odpowiedzi dwóch znajomych – Grzegorza i Sebastiana. Nie po to, żeby się nad nimi pastwić. Byłem ciekaw jak się odniosą. W sumie się nie odnieśli. Co samo w sobie jest ciekawe. Być może jednak przestali lubić swego idola, gdy okazał się być nagim królem. Albo jednak takie działanie jak kłamanie na temat badań, żeby tylko osiągnąć cel, jakim jest dowód na skuteczność metody mieści się w ich katalogu zachowań etycznych. A może już w innych dyskusjach znajdują sposoby na to, by dysonans łagodzić. 

I tego ostatniego jestem nieomal pewny. Bo łagodzenie dysonansu poznawczego to coś co robimy prawie zawsze. Szczególnie wtedy, gdy musimy chronić obraz samego siebie. Gdy kurczowo trzymamy się kruchej ekologii naszych złudzeń. 

I gdy w grę wchodzi coś, co psychoanalitycy (jak to oni) pięknie nazywają emocjami libidalnymi. Czyli po prostu miłością. Do guru lub pieniędzy. 

Mój przyjaciel Rafał Żak powiedział mi, że dla trenera, który sam działa w nurcie Briana Tracy’ego i który na tym dobrze zarabia, informacja o tym, że Tracy kłamie jest… nieistotna. A w każdym razie o wiele mniej istotna niż gdyby się okazało, że jakiś konkurent kłamie

Trener ten bowiem ulokował już uczucia i pieniądze w postaci guru. Stąd prosty wniosek – im silniejsza przyjaźń lub miłość (do guru i pieniądza) tym łatwiej łagodzić dysonans poznawczy. I tym łatwiej oszukiwać samego siebie. 

Ciekawe były też komentarze pod postem. Wiele pisało – deklaratywnie – że odwróciliby się od idola i guru. Nie wierzę im. Dlaczego? Bo to deklaracje. I dotyczyły sytuacji hipotetycznej. A my jesteśmy niezwykle mierni w przewidywaniu przyszłych afektów i zachowań. Myślimy o sobie w kategoriach bohaterów lecących na czołgi z bagnetem, a spierdzielamy potem w rzeczywistości do lepianki albo kolaborujemy z wrogiem. Metaforycznie. Czasem literalnie. 

Wierzyłem jednak tym, którzy dysonans pięknie łagodzili. Tym, którzy twierdzili, że praktyki Tracy’ego działają. A brak dowodów formalnych na ich działanie nie jest żadnym problemem. Bo te techniki działają. Skąd to wiedzą? Bo sprawdzili. Na sobie!

To piękne – w jednym komentarzu mamy łagodzenie dysonansu poznawczego, motywowane rozumowanie i dowód anegdotyczny. 

Sam nie mogę potwierdzić, czy techniki Tracy’ego są skuteczne czy nie. Bo ich skuteczność można by jedynie zweryfikować metodą naukową. A przed tym rzeczony się wzbrania. To, że na kogoś (jednostkę) coś działa nie jest jeszcze dowodem, bo:

a) nie wiadomo czy działa akurat tak technika czy jakaś inna zmienna (na przykład osobowość)

b) nie wiemy czy w ogóle działa i jak mierzona jest skuteczność

c) nie wiemy czy notowana skuteczność metody nie jest jedynie złudzeniem, które funduje nam selektywna percepcja

Są metody zweryfikowane badawczo. Na przykład dwójmyślenie. Albo standardy komunikacji, które wypracowała Minto lub Tufte. 

Są też metody, które być może działają. 

I są też metody, które na pewno nie działają bo opierają się na fundamentalnie złych założeniach. Jak na przykład „Kolory mózgu”, czy „Style uczenia”. 

Dlaczego jednak tak wiele osób w nie wierzy? Bo zainwestowali czas, pieniądze (często potężne). I musieliby pogodzić się z tym, że zrobili głupotę.

To trochę tak jak z kremem za 5000 pln. Musi działać. W zasadzie to powinien prostować blachę falistą. Więc jeśli zapytasz kogoś, czy działa, to potwierdzi. BO ZAINWESTOWAŁ. 

Do katalogu technik wątpliwych można zaliczyć wspomniane kolory mózgu, rozwijanie potencjału prawej półkuli i wiele innych. 

Gdy próbuję przekonywać o ich nieskuteczności lub co najmniej braku dowodów na skuteczność zawsze spotykam się z tym samym. Zaprzeczeniem, łagodzeniem dysonansu i próbą zaczarowania rzeczywistości za pomocą dowodu anegdotycznego rodem z działu IT – U MNIE DZIAŁA

No działa, bo bardzo chcesz, żeby działało.

Czy każdy z nas tak postępuje? Myślę, że tak. Ten mechanizm samooszukiwania się to nasza natura. Warto ją pewnie korygować. Zwłaszcza jeśli chodzi o nasze życie, zdrowie lub oszczędności.

Ja sam czasem mierzę się z dysonansem. Ale staram się go nie łagodzić. Chociaż to nie łatwe. Zwłaszcza gdy – jak już wspomniałem – dużo zainwestowałem w przyjaźń, wiedzę, biznes czy… remont. 

Ubóstwiam na przykład Dana Ariely’ego. Cenię og jako badacza. I edukatora. Jakiś czas temu natknąłem się na jego jeden ciekawy eksperyment. Otóż Ariely wykazał (badawczo), że jeśli przed testem poprosisz ludzi o przypomnienie sobie 10 przykazań, to ich skłonność do oszukiwania spada. Nawet jeśli nie są w stanie przypomnieć sobie wszystkich 10. Nawet jeśli są ateistami czy agnostykami. 

To badanie pokazywało, że można korygować naturalną skłonność do oszukiwania czy wykorzystywania „okazji czyniących złodzieja” za pomocą przywoływania prostych norm moralnych. Swoistych kodeksów. Działać to miało jak swoista semantyczna przyzwoitka. Jak irytujący dźwięk przypominający o zapięciu pasów. 

Jakiś czas po tym, jak na to badanie się natknąłem, pracowałem nad szkoleniem. I przed przygotowaniem ćwiczenia bazującego na tym eksperymencie, postanowiłem czegoś poszukać. Czego? Replikacji badania. 

I znalazłem.

Okazało się, że badacze z Uniwersytetu w Antwerpii i Uniwersytetu w Maastricht – Bruno Verschuere Ewout Meijer – przeprowadzili replikacje na potężną skalę. Wzięło w niej udział 4647 uczestników z 14 krajów. Badanie nie potwierdziło odkryć Ariely’ego.  

Czy byłem zawiedziony. Owszem. Bo bardzo lubię Ariely’ego. Bo bardzo chciałem, żeby to badanie przeszło próbę replikacji. Bo zainwestowałem siebie i swoje myślenie. Zaangażowałem się i chciałem użyć badania w moim szkoleniu. 

Ale byłem też szczęśliwy. Że istnieje metoda replikowania badań. I że Ariely nic w moich oczach nie stracił. Bo on też o replikacji wie. I koryguje swoje myślenie. Bo taka jest nauka. To nie sztuka „posiadania racji”. To sztuka dochodzenia obiektywnej prawy o istocie rzeczy. 

Nie wykorzystałem badania. Choć mnie kusiło. W sumie ryzyko byłoby niewielkie. Jednak bardziej cenię prawdę. I zgodę ze sobą. I to był jeden z momentów, który zapamiętam jako wygraną walkę z łagodzeniem dysonansu. 

Pomyśl teraz i przyznaj sam/a przed sobą – czy łagodzisz dysonans? Czy oszukujesz siebie i chronisz obraz siebie lub swoich bliskich? Jak to robisz? I czy na pewno chcesz to robić?

Gdy oglądałem i słuchałem Annę Yorkin było mi jej żal. Rozumiałem, że musi pogodzić potworne dowody z miłością do syna. Nie zazdroszczę jej. To co zobaczyłem to najmocniejsza chyba próba łagodzenia dysonansu poznawczego. I nikomu nie życzę by musiał godzić takie informacje o swoich dzieciach. 


Błądzą wszyscy (ale nie ja). Dlaczego usprawiedliwiamy głupie poglądy, złe decyzje i szkodliwe działania?, Elliot Aronson, Carol Tavris, Wydawnictwo Smak Słowa

Szczera prawda o nieuczciwości. Jak okłamujemy wszystkich, a zwłaszcza samych siebie, Dan Ariely

Festinger L. (1957). A theory of cognitive dissonance. Stanford, CA: Stanford University Press.

Aronson E., Mette D. (1968). Dishonest behavior as a function of different levels of self-esteem. Journal of Personality and Social Psychology, 9, 121-127.

Verschuere, B., Meijer, E. H., Jim, A., McCarthy, R., Hoogesteyn, K., Skowronski, J., Orthey, R., Acar, O. A , (…), Yıldız, E. (2018). Registered Replication Report: Mazar, N., Amir, O., & Ariely, D. (2008). Advances in Methods and Practices in Psychological Science. Manuscript submitted for publication.

Photo by Nadi Whatisdelirium on Unsplash