Nie chcę mi się. Zadanie czeka. Ładne, mądre i potrzebne. Zasadne jak sałatka jarzynowa na Wielkanoc czy Maryla na Sylwestra. A mi się nie chcę. I to „nie chcę” jest często doskonałym sygnałem, że właśnie to zadanie powinienem zrobić. Często – nie zawsze¹. I tak jak gniew jest dla mnie sygnałem, że ktoś przekroczył moje granice (fizyczne lub psychologiczne) tak niechęć stała się podpowiedzią do rozważań o wartości niektórych zadań.
Na przykład ten tekst. Zanim zacząłem go pisać mój umysł szamotał się między dwoma opcjami – napisać sobotni tekst z serii #BH lub obejrzeć kolejny odcinek Orange is the New Black. Albo kilka kolejnych odcinków. Wszyscy wiemy, że z Netflixem jest jak z paczką czipsów. Trudno czasem wyjąć jednego, pochrupać w uważnym skupieniu a potem paczkę odłożyć spokojnie do szuflady.
No więc mój mózg się motał. Z jednej strony było „bardzo chcę” bo to przyjemne, relaksujące, wciągające i jak się człowiek mocno uprze to nawet pouczające². Z drugiej strony czekało „nie chcę”. Nie dlatego, że nie lubię pisać. Lubię! Tylko, że zanim człowiek zacznie pisać (lub robić cokolwiek co wymaga większego wysiłku niż scrollowanie Instagrama) to czuje się jak przed wejściem do basenu z zimną wodą. Antycypuje to zimno i spodziewa się termicznej bitwy pod Courtrai³. A potem w końcu wchodzi i z czasem robi się znośnie. Wreszcie całkiem przyjemnie.
Warto więc może od razu potraktować nie chcę, jako wskazówkę – to właśnie warto zrobić.
Choć z pewnością warto przeanalizować swoje „nie chcę”. Ja tak zrobiłem. I nie czarujmy się. Wyszła z tego całkiem niezła lista. Nie chce mi się o 5:30 robić treningu czy jechać 35 kilometrów na rowerze. Nie chce mi się grabić liści na cmentarzu przed świętem zmarłych. Nie chce mi się przygotowywać dokumentów dla księgowej. I wreszcie bardzo często nie chce mi się odpowiadać na maile, przygotowywać ofert, pisać tekstów czy scenariuszy wystąpień na I Love Marketing.
Nie chce mi się, gdy wiem, że to powinienem zrobić. Ba! Nie chce mi się, gdy już naprawdę to muszę robić. I jeśli postrzegasz mnie jako osobę sumienną, pracowitą, zorganizowaną, to dzieje się tak być może dlatego, że opanowałem sztukę robienia rzeczy właśnie wtedy, gdy mi się nie chce. Nie czekam na CHCĘ. Na muzę, natchnienie czy iskrę motywacji. I bardzo ten nawyk sobie chwalę. Choć przyznaję wyrobić go było trudno.
Pomógł mi cytat, który kiedyś znalazłem. Nie jestem zwolennikiem zamykania skomplikowanej rzeczywistości i natury rzeczy w zgrabnych słowach. Jednak ten cytat był inny. Bił na głowę ładne hasła pisane Helveticą na ładnych zdjęciach. Brzmiał:
The biggest generator of long-term results is learning to things when you do not feel like doing them.
To słowa Shane’a Parrisha. Zmodyfikowałbym je jedynie nieznacznie. Do takiej formy:
One of the biggest generators of long-term results is learning to things when you do not feel like doing them.
Dlaczego? Bo ta umiejętność robienia tego, na co nie masz ochotę w danej chwili jest ważnym, ale nie jedynym ważnym czynnikiem, który przyczynia się do trwałych rezultatów. Ponieważ jednak lubię trzymać się tematu, to opowiem tylko o tej umiejętności. Może kiedyś przyjdzie pora na pozostałe zmienne, które mogą na trwałe rezultaty wpływać.
Ten cytat sprawił, że postanowiłem się przyjrzeć mojej liście i zweryfikować prawdę Pana Parrisha. I oto moje przemyślenia – TAK!
Wiem, że krótkie, więc może czujesz niedosyt. Powtórzę więc – Trzy razy tak. W większości sytuacji, gdy wybieram i niejako „zmuszam się”, żeby robić to na co mam ochotę delikatnie mówiąc znikomą, robię coś, co prowadzi mnie tam gdzie chcę być. Do lepszej kondycji, lepszego pisania i lepszych ofert. Co więcej prowadzi mnie nawet do lepszego zdrowia, wyregulowanego snu, wiedzy i zdrowszych zębów.
Nie chcę powiedzieć, że robienie tego na co się ma ochotę prowadzi do katastrofy. Być może nie. Jednak stawiam hipotezę, że jesteśmy tak ewolucyjnie skonstruowani, że robienie tylko tego na co mamy ochotę i jedzenie tego na co mamy chęć może nas raczej zaprowadzić do miejsca, gdzie mamy gorszą kondycję, gorsze zdrowie i mniejszą wiedzę. No chyba, że ktoś uważa przyswajanie profili Instagramowych Słupów Ogłoszeniowych za wiedzę. Ja nie.
I chyba to jest istotne. Bo poza tym robieniem tego na co się ochoty nie ma, jest dla mnie jeszcze jedna ważna rzecz. Wartości i to co dla mnie ważne. Ja naprawdę, szczerzę i autentycznie chcę mieć dobrą kondycję do śmierci. I chcę się uczyć i rozwijać. No i chcę pisać lepiej i lepiej uczyć. Więc gdy staję przed wyborem pisać czy oglądać Orange is the New Black, to robię to na co ma mój mózg ochotę mniejszą. Lecz nie robię tego na ślepo. Przypominam sobie jeszcze, że pisanie jest dla mnie ważne. Ważniejsze niż oglądanie seriali.
Wybory nas stwarzają. Te pomiędzy „chcę” i „nie chcę” czy „będę” i „nie będę” chyba szczególnie. Gdy już wybieram „nie chcę” to niechęć znika szybko. Wchodzę w zadanie i je robię. Może więc, gdy następnym razem poczujesz „nie chcę”, przyjrzyj się zadaniu, pomyśl do czego ono cię doprowadzi i czy jest zgodne z twoimi wartościami. I jak najszybciej rób. Bo przeciągane „nie chcę” pęcznieje jak mój bebzon po świątecznych pampuchach⁴ .
A gdy twój mózg ciągnie cię jak gówniak matkę w sklepie z zabawkami w stronę „chcę”, to zobacz co z tego będziesz mieć. I uważaj na łagodzenie dysonansu poznawczego. Powodzenia!
¹ co prawda jeszcze nie żyje tak długo jak Metuzalem (najstarszy człowiek wymieniony w Starym Testamencie, mający żyć 969 lat) czy Ming (Cyprina Islandzka, która żyła spokojnie 507 aż ją rybacy wyłowili), ale już wiem, że dorosły człowiek raczej nie mówi zawsze, nigdy, wszyscy, nikt.
² racjonalizowanie swoich wyborów to taki cudowny wynalazek ewolucji. Wraz z efektem wspierania decyzji dają nam alibi i argumenty, którymi tłumaczymy swój każdy nawet najgłupszy wybór.
³ 11 lipca 1302 roku pod Courtrai we Flandrii armia powstańcza tkaczy miejskich rozbiła i zmasakrowała elitę francuskiego rycerstwa Filipa IV Pięknego. Piki i maczugi (godendagi) w rękach piechoty flamandzkiej stały się straszliwym orężem. Szarżujący bezskutecznie zbrojni królewscy zostali wyrżnięci w pień przez powstańców. Straty tkaczy określa się na około 200, francuskie – na ponad 1500 ludzi.
⁴ u nas w domu częściej mówi się o nich bułki na parze.
Photo by noesito photograph:
Komentarze
Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach.