L.H.O.O.Q. Ten akronim wymawia się po francusku tak – ɛl aʃ o o ky. Brzmi dokładnie jak zdanie Elle a chaud au cul. Wrzuć to zdanie w Google Translate. Jeśli oczywiście się nie boisz. Dosłowne tłumaczenie to Jej tyłek jest gorący. To wulgarne określenie. Na – powiedzmy delikatnie – podwyższone libido. Marcel Duchamp – autor akronimu a przede wszystkim dadaistycznego dzieła przedstawiającego Mona Lisę z wąsem – w wywiadzie przetłumaczył to nieźle się tam pali. I raczej nie miał na myśli światła.
Duchamp zremiksował Mona Lisę. Bez wstydu. Wziął jeden z kulturowych artefaktów, przed którym klękają narody i domalował Giocondzie¹ wąsa. Nie szlacheckiego i sumiastego. Raczej takiego w stylu (Salvadora) Dalego. Żeby tej profanacji było mało dodał akronim. Który wymawiany po francusku (a jakże) sugeruje, że ta subtelna, anonimowa efemeryda Da Vinci’ego ma chcicę.
Sacrum. Profanum.
I poszły konie po betonie. O dziele gadali prawie wszyscy. Podejrzewam, że gdyby dziś to zrobił, to Internety by oszalały. Po części z radości i z podziwu nad kreatywnością. A po części ze zgrozy. I byłby to taki prawilno-katolicko-narodowy² jęk, że atak na wartości i cywilizacja śmierci. No i jeszcze, że GENDER.
I te rozedrganie i polaryzacja tylko by wirusowości sprzyjało. A jeszcze jakby Duchamp wpadł na kolor, żeby tam gdzieś tęczę umieścić, to już w ogóle prokurator generalny i kazamaty.
Wtedy gdy Duchamp tworzył nie było Internetu. Ale namiętności, które napędzają wirusowość już były. Bo one są stałą, immanentną³ częścią ludzkiej natury. Gadamy i udostępniamy to co nas rusza. Na poziomie emocji i przeżywania emocji.
Teraz internet jest. Namiętności pozostały. Jest jednak coś jeszcze. Niezwykła łatwość remiksowania, partycypacji i współtworzenia rzeczywistości. Widać to co raz. Ostatnio choćby po inauguracji Bidena. I nie chodzi mi o memy z człowiekiem bizonem⁴. Chodzi o Berniego Sandersa. Konkurent Bidena do nominacji z ramienia partii demokratycznej przyszedł sobie, usiadł sobie na krzesełku w kurtce, rękawiczkach i maseczce. Jak przystało na lewaka, nonszalancko kontestując modę i powagę. W pozie, którą będą się onanizować specjaliści od mowy ciała. Że zamknięta. Że czuł się tam źle.
A może po prostu było mu zimno?
Nieważne. Ważne jest to (z punktu widzenia badacza wirusowości treści) jak internet zaczął remiksować. Na potęgę. Szybko. Kreatywnie. Czasem hermetycznie. Czasem totalnie pop-kulturowo.
Remiksowanie to forma partycypacji. Uczestniczymy w zbiorowym mieleniu kultury. Tworząc fantastycznego klopsa. Niektórzy są oburzeni. W końcu mielony jest plebejski. Obrazoburczy. Oni lubią mięso w formie czystej i nieskalanej. Chcieliby, żeby nikt nie dotykał świętości. Chcieliby, żeby Berni Sanders był w garniturze, płaszczu i skórzanych rękawiczkach. No i bardzo nie życzą sobie, żeby Mona Lisa miała wąsy. I chcicę. Mają do tego oczywiście prawo. Co więcej – to dzięki nim jest napięcie. To, które sprawia, że Internet jet rozedrgany, a treści wirusowe.
Można powiedzieć, że tak jak wszyscy my służymy naczelnemu celowi wirusa jakim jest namnażanie i mutowanie (by przeżyć – wszak to najprostszy model ewolucyjny), tak wszyscy służymy memom. Żeby się rozprzestrzeniamy.
Ale ta szczególna partycypacja wynika też z tego, że Bernie jest relatable. Mamy chyba wrażenie, że czujemy to co on. Tę blazę. Zmęczenie. Bernie wygląda jak wielu z nas w starciu z kapitalizmem, pandemią i decyzjami polityków. No i jak my w starciu z poniedziałkiem.
Remiksowanie to forma partycypacji. W internecie powszechnej. Demokratycznej. Dziś każdy może być Duchampem. Każdy może wpisać Berniego w Banksy’ego. I ubrać Mona Lisie rękawiczki.
Tylko trzeba się spieszyć. Bo memy umierają szybko. Gdy piszę te słowa Bernie (nie ten prawdziwy) dogorywa już na cmentarzysku memów. Gwóźdź do trumny przybijają marki takie jak Żywiec, które kilka dni za późno komentują. Nawet zgrabnie. Lecz za późno. Jak mówiła siostra Ratched Early is on time. On time is late. And late is simply unacceptable.
Nie można się spóźnić. I nie można się bać. Bezpieczne remiksowanie jest jak granie w windzie w ośrodku SPA smooth jazzu. Nikt tego nie zauważy. Ale też nikomu nie przeszkadza. I raczej nikt nie „poda dalej”.
Wszystko jest remiksem. Genów. Memów. Berni już też.
Był też doskonałym remiksem Nyan Cat. Ten absurdalnie durny videoklip z kotem z peleryną z tęczy zaistniał w internecie szybko i intensywnie. Głównie dzięki doskonałym remiksom i partycypacji. W szczególności partycypacji z komponentą „wiem o co chodzi”.
O co chodzi z tym „wiem o co chodzi”? Wyjaśnię na przykładzie. Nyan Cata zaczęto przerabiać na wersje narodowe. Był kotek ze skrzydłami husarii. Płynący po niebie przy dźwiękach „Przybyli ułani pod okienko”. Był lecący nad IKEĄ przy dźwiękach Mamma Mia.
I każdy kto rozpoznał topos, artefakt i nawiązanie czuł się jakby rozwiązał quiz czy odpowiedział na pytanie w 1 z 10. Bo memy żyją nie tylko dzięki twórcom i remiksującym. Ale także dzięki widowni – lustru, w którym się odbijają. W nas.
¹ świat zna ją jako Mona Lisa. Francuzi mówią o niej La Joconde, czyli Gioconda. Ale oni mówią też na komputer – l’ordinateur. A na AIDS – le CIDA. I za to bardzo ich lubię.
² ej, Katolicy. Nie oburzajcie się. Tak to się historycznie składa, że raczej Wasz Kościół był bardziej sklejony z Mussolinim, Endecją, generałem Franco niż z lewicowymi i wywrotowymi poglądami Chrystusa.
³ fajne słowo, co nie? Obok gargantuiczny/a – moje ulubione.
⁴ swoją drogą ktoś sobie wybrał super przebranko, żeby urealnić wszystkie lęki oświeconych lewicujących mieszczuchów przed prymitywną mierzwą ludzką.
A tu galeria Bernich, których znalazł Ancymon. Dziękuję!
Komentarze
Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach.