Przed Tobą
- Zobaczysz wpływ nagłówków na postrzeganie rzeczywistości
- Dowiesz się co to efekt potwierdzenia
- Przedstawię Ci mój stosunek do wartości statystycznych anegdot
- Odkryjesz skąpstwo poznawcze wśród ludzi
Regularnie co jakiś czas pojawiają się w naszym strumieniu świadomości zbiorowej (Facebook feed) informacje dające nadzieje na to, że wszystkie głupie rzeczy, które robimy są absolutnie super. Na przykład dziś znalazłem wśród udostępnionych przez moich znajomych taki oto kwiatek: Pij alkohol, bierz narkotyki, uprawiaj seks. Grunt abyś się zdrowo odżywiał. Sam artykuł jest dobrze przygotowany merytorycznie, ale wskazuje raczej na tezę, że niezdrowe odżywianie jest wysoce niebezpieczne. Nie zaś (jak sugeruje nagłówek), że można wąchać klej, zaczynać dzień od paczki Carmenów i litra wódki, rżnąć się podczas Chem Sex z 30 przypadkowymi partnerami bez zabezpieczeń, a potem zjeść Quinoe, Chia i liść sałaty. W czym więc problem? W tym, że mało kto przeczyta pewnie artykuł, bo nagłówek wystarczy, by uspokoić się i dalej trwać w swoich nawykach. No może… zastępując białe pieczywo, pumperniklem.
O tym, że ludzie czytają już tylko nagłówki, świadczy nie tylko statystyka. 68% udostępnianych treści to takie, w przypadku których czytamy tylko nagłówek, wyrabiamy sobie opinię i podajemy dalej, opatrując może komentarzem: Ja to tylko tutaj tak zostawię. Albo: No teraz sami widzicie (w domyśle, a nie mówiłem!). O takim modelu sam przekonałem się ostatnio w dość kuriozalnej sytuacji. Napisałem tekst o fałszywym profilu Misiewicza, w którym opisałem dokładnie dlaczego tak łatwo nam się nabrać na fałszywe profile i informacje. Udostępniłem, a pod postem znalazłem komentarz: Niestety to fake. Odpowiedziałem na niego: Wiem, przecież o tym jest mój artykuł. Komentator odpowiedział: Aha, ok.
Na ogół szukamy informacji potwierdzających nasze tezy. Nawet (a może nawet szczególnie) gdy chodzi o rzeczy, które nie do końca są dla nas dobre, za to przyjemne. Dlatego na pewno z radością część ludzi przyjęła „wiadomość od aktora Keanu Reeves’a do wszystkich ludzi”. Te wspaniałe wieści nie tylko „wstrząsają światem”. One idealnie uspokajają i… pozwalają na opisanie kilku zagadnień z dziedziny statystyki, blędów poznawczych i reguł wywierania wpływu. Keanu (ponoć) napisał na Facebooku:
Matka mojego kolegi zawsze zdrowo się odżywiała. Nigdy nie piła alkohol ani nie jadła śmieciowego jedzenia, codziennie trenowała i była bardzo sprawną i aktywną kobietą. Zawsze przyjmowała leki przepisane przez lekarza, a kiedy wychodziła na słońce, to na skórze miała ochronny filtr przeciwsłoneczny. Po prostu, zawsze w najwyższym stopniu dbała o zdrowie… Obecnie ma 76 lat, raka skóry, raka kości i zaawansowaną osteoporozę.
Ojciec mojego przyjaciela zajada się szynką, masłem i tłustym jedzeniem. Nigdy nie trenuje. Kiedy wychodzi na zewnątrz, pozwala słońcu palić skórę do granic wytrzymałości. W efekcie, przeżywa on swoje życie według swoich własnych standardów, a nie tak, jak nakazują mu inni. Obecnie ma 81 lat i zdrowie młodej osoby.
Oba te przypadki mają charakter tzw. argumentu przez anegdotę. Nawet zakładając, że są to historie prawdziwe (w co szczerze wątpie), to mają one znikomą zmienność statystyczną. Obie te historie musielibyśmy potraktować jako doniesienia wyłonione z populacji wszystkich kobiet, w danym wieku lub odpowiednio wszystkich mężczyzn w takim wieku, którzy podobnie by się zachowywali i mieli podobne geny. Jeden przypadek osoby, która zdrowo się odżywiała, a potem miała raka to bardzo mała próba (zbyt niska wartość N), aby sformułować wniosek, że zdrowe odżywianie i zdrowe życie nie są istotne. Podobnie jak w drugim przypadku jeden przypadek osoby, która jadła smalec i opalała się bez umiaru to za mała próba (niska wartość N), by wysnuć wniosek, że tłuste jedzenie i brak aktywności fizycznej są dla nas zdrowe.
Wykorzystane przez (nie sądzę autentycznego) Keanu próby statystyczne liczą odpowiednio (dla kobiet i mężczyzn) JEDEN przypadek. To przykład statystyki „człowiek, który…”, jak w zdaniu „Znam człowieka, który…”. Próba przy takiej statystyce jest przypadkowa, a nie losowa. A procedury powinny być zbliżone do złotego standardu losowego. Definicja takiego standardu głosi, że każda jednostka w danej populacji ma szanse na znalezienie się w próbie. Takim badaniom można ufać. Statystyce anegdotycznej, „człowiek, który…” raczej nie warto. Być może słyszałeś o kimś, kto nie zapiął pasów i przez to przeżył. Znów to samo. Bierzesz pod uwagę anegdotę, przypadek, a nie statystyki, które pokazują ile osób pasy uratowały. Znasz kogoś, kto palił i nie zmarł na raka płuc? Być może tak, ale statystyki i badania pokazują, że osoby palące częściej umierają na raka płuc.
Oba argumenty (od ponoć Keanu) jednak do niektórych trafiają bardziej niż to, co potwierdza na temat jakość życia nauka (oparta na empirycznych badaniach, a nie histerii niektórych blogerek). Dlaczego? Winny jest efekt potwierdzenia, czyli tzw. błąd konfirmacji. Szukamy argumentów, które potwierdzają naszą wizję świata i nasze niekoniecznie mądre wybory. Załóżmy, że palisz papierosy, jesz smalec i nie ćwiczysz. I znajdujesz na Facebooku taką informację, jak „list” od Keanu do ludzkości. Twój mózg z ulgą odetchnął. W końcu znalazł argument. A Keanu to idol, więc działa jeszcze reguła autorytetu. Nie medycznego, ale to nie szkodzi, w końcu kiedyś o reformie zdrowia wypowiadał się w telewizji Jakimowicz i Michał Wiśniewski, a o uchodźcach dużo mówił Rafał Maślak.
Dalej (raczej nie) Keanu raczy nas swego rodzaju deterministyczną prawdą:
Ludzie nie mogą ukryć się przed losem i tym, co im jest pisane. Te słowa pochodzą od matki mojego przyjaciela: „Gdybym wiedziała, że moje życie skończy się w ten sposób, pozwoliłabym sobie na szczęście i smakowanie wszystkiego w pełni”.
Otóż nawet jeśli przyjmiemy, że 50% zależy od genów (pewien zapis, który można użyć za determinantę długości życia), to nadal pozostaje 50%, na które mamy wpływ. Dieta, powietrze, którym oddychamy i tak dalej. Jasne, że nie mamy wpływu na to, czy ktoś wjedzie w nas TIRem, ale jeśli chcemy budować swoje życie mądrzej, to ufajmy nauce, a nie listom od (naprawdę nie sądze) Keanu.
PS: Keanu nie ma oficjalnego profilu na FB. Ma kilka stron stworzonych przez fanów.
PS1: Ten list pojawia się w obiegu regularnie co roku, podobnie jak histeryczny przekaz, że „oświadczam, że moje zdjęcia są moją własnością… blah, blah, blah, konwencja berneńska”. A także wiele innych głupot. Jesteśmy skąpcami poznawczymi (ang. cognitive misers) i wyrabiamy sobie szybko opinie. Można też wyrobić w sobie nawyk krytycznego myślenia. Bo nie będzie mniej gnoju w internecie, tylko więcej.
Komentarze
Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach.