Opowiem Ci historię – Podstawy storytellingu w prezentacjach: #słowo_na_niedzielę_8

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Pitching, Psychologia, Tak tylko mówięTagi , ,

Poprzedni tekst pisałem, aby przekonać cię, że historie warto opowiadać. Teraz nauczę cię, jak je budować.

Samą kompetencje opowiadania masz w DNA. Twój mózg – podobnie jak mózg Galla Anonima, Człowieka z Lascaux, Stephena Kinga czy Barbary Cartland – to maszyna do tworzenia historii. Mózg odbiorców tych historii to z kolei maszyna do przetwarzania tak przygotowanej treści.

Mechanizm swoistego połączenia między mózgami nadawcy i odbiorcy, w którym posługują się oni kodem struktury storytellingowej bada profesor Uri Hasson. Ten badacz odkrył, że gdy opowiadamy sobie historie to mózgi nadawcy i odbiorcy po chwili zaczynają wykazywać podobną (wręcz lustrzaną) aktywność elektryczną.

Mózgi się parują (synchronizują). Nadawca mówi o tym, że biegł przez ciemny las. W jego mózgu aktywna jest kora motoryczna. W mózgu odbiorcy też. Nawet jeśli oboje siedzą wtedy przy stole. Nadawca mówi, że w kuchni roznosił się zapach ciepłej szarlotki z cynamonem. W jego mózgu świeci się kora śródwęchowa. Reagują też ośrodki węchowe kresomózgowia, ciało migdałowate oraz obszary kory asocjacyjnej. U odbiorcy też. Nawet jeśli zapach w pomieszczeniu jest totalnie neutralny i ma tyle wspólnego z szarlotką co siostry Godlewskie z muzykalnością.

Wszystko to dzieje się, gdy ludzie opowiadają sobie dobrze dobre historie. I takie będziesz opowiadać. Od dziś.

Na początek przykład. Jedna z moich ulubionych historii:

To było przyjemne wrześniowe popołudnie 2007 roku. Jean Bookout jechała ze swoją przyjaciółką Barbarą Schwartz autostradą międzystanową 69 (Interstate 69). Toyotę Camry (rocznik 2005) w automacie prowadziła Jean. To był jej samochód. Wymarzony. 

Gdy Jean zauważyła zjazd z autostrady, zrobiła to, co każdy rozsądny kierowca by zrobił. Nacisnęła delikatnie pedał hamulca. I wtedy stało się coś dziwnego. Samochód nie zwolnił. Przyspieszył. 

Jean spojrzała szybko pod nogi. Może w jakimś absolutnym roztargnieniu, przypadkiem nacisnęła pedał gazu. Nie – naciskała prawidłowy pedał. A samochód nadal przyspieszał. 

Minęła zjazd. Jej przyjaciółka Barbara Schwartz zadzwoniła z komórki do męża. Krzyknęła, „Jean próbuje zahamować. Nie może! Nie możemy zatryzmać samochodu”. Przy kolejnym zjeździe Jean zdecydowała się na niebezpiecznym manewr. Chwyciła hamulec ręczny i zaciągnęła go do końca. Samochód dalej jechał. Przez 150 metrów zostawiał na rozgrzanym wrześniowym słońcem asfalcie ślad spalonej gumy. Toyota wbiła się w zabezpieczające barierki. T

Barbara Schwartz zginęła na miejscu. Jean przeżyła. Pół roku dochodziła do siebie w szpitalu. Gdy z niego wyszła miała w głowie tylko jedno pytanie, „Jak mogło do tego dojść”. Z tym pytaniem udała się do Toyoty. 

Pracownicy Toyoty zasugerowali, że był to błąd kierowcy. Argumentowali, że mieli podobne przypadki, ale wadę (zawijający się dywanik) usunęli. Zasłaniali się też certyfikatem i analizą przeprowadzoną przez Narodową Administrację Bezpieczeństwa Transportu Drogowego (NHTSA), która nie znalazła żadnych dowodów na to, by błędy w układzie elektrycznym bądź elektronicznym przyczyniły się do przypadków nagłych przyspieszeń samochodów. Jednak NHTSA nie wykluczyła, że przyczyną mogły być błędy w oprogramowaniu.

Dlatego też w sprawie Bookout v. Toyota adwokaci powoda postanowili przeprowadzić własne ekspertyzy.

Na początku zbadano hardware – czyli komputer pokładowy. Powołani eksperci NASA nie znaleźli błędów. No cóż, jeśli nie hardware, to może software – oprogramowanie. Też pudło. W końcu sędzie nakazał sprawdzenie systemu operacyjnego.

Toyota jednak powiedziała – NIE. Zasłaniali się tajemnicą handlową i prawami do własności intelektualnej. Nie chcieli by ktokolwiek miał dostęp do kodu i by stał się on powszechnie dostępny w wyniku śledztwa. 

Na szczęście sądu to nie przekonało. Powołał biegłych. Siedmiu specjalistów od systemów wbudowanych zbadało sprawę i opublikowało 800-stronicowy raport. Powstał on w cieżkich warunkach. Toyota postawiła swoje wymagania. Biegli mogli przychodzić tylko do wyznaczonego przez firmę pomieszczenia. Nie mogli wnosić żadnych urządzeń rejestrujących. Tylko notes, ołówek, ekran komputera i mrówcza praca. Po 8 miesiącach powstał wspomniany raport.

Dla Toyoty miażdżący. 

W kodzie było 10 000 zmiennych globalnych. Podczas prac zaniedbano peer code review. Czyli kod nie był redagowany i sprawdzany. Kod nosił też wszelkie znamiona tzw. Spaghetti Code. I takie też określenie padło w wyroku. Pierwszy raz w historii prawodawstwa. 

Toyota przegrała. Sąd zasądził 1,5 miliona dolarów rodzinie zmarłej Barbary Schwartz i 1,5 miliona dolarów odszkodowania dla Jean Bookout. 

Gdy wsiadamy do samochodów, wind, samolotów, pociągów. Gdy korzystamy z komputerów, bankowości elektronicznej, to mamy zaufanie. Do ludzi, którzy projektują, kodują. Często nie mamy nawet pojęcia, że każde z tych urządzeń to komputer z oprogramowaniem i systemem operacyjnym. Często nie wiemy też, że gdzieś tam ktoś na małym odcinku wykonuje swoją pracę i ma gorszy dzień. Ktoś inny zaniedba, pominie. Zdarząją się ekstremalne błędy – jak ten w Czernobylu. Zdarzają się indywidualne tragedie – jak wypadek Jean Bookout.

Zawsze winny jest człowiek. Kodujący, programujący, nadzorujący, organizujący. Dlatego tak ważną cechą współczesnych procesów będzie ownership – czyli świadomość pełnego zaangażowania związana z celem, sensem i wagą tego co robimy. Bo ktoś kto niedokładnie lub dokładnie zaprogramuje, dokładnie lub niedokładnie posprząta laboratorium, dokładnie lub niedokładnie umyje ręcę może mieć czyjeś życie na sumieniu.

Historia sprawy Bookout vs. Toyota jest prawdziwa. Przy jej opracowaniu korzystałem z akt procesowych. Pomogi też programiści, którym ją opowiadałem. Gdy tworzysz historię, którą potem wykorzystasz w prezentacji musisz mieć pewność, że to co mówisz jest prawdą. To wymóg etyczny. Ale też zobowiązanie wobec publiczności.

Musisz też pamiętać, że każda historia ma kilka elementów niezbywalnych. Bez nich nie ma historii. Nie ma też sensu i wartości.

Po pierwsze – nie każdy ciąg zdarzeń to historia. Jakkolwiek chronologiczny by to nie był ciąg. Gdybym teraz powiedział ci:

To był piękny sobotni poranek. Wstałem o 5:30, ubrałem się, zjadłem owsiankę i wskoczyłem na rower. Pojechałem z Gdyni do Nowego Portu. W tę i z powrotem. Na liczniku stuknęło 28 km. Wziąłem prysznic, wypiłem kawę i zabrałem się do pisania tekstu. 

Ten ciąg zdarzeń to nie historia. Dlaczego? Bo nie zdażyło się nic nieoczekiwanego. Całość jest równie fascynująca jak oglądanie procesu schnięcia farby na ścianie. Może to i medytatywne, ale napięcia emocjonalnego nie da. 

Jak mówi Sorkin (dramatopisarz), „Jeśli w twojej historii nie ma, ‚ale’, ‚wcale nie…’, ‚niestety tak się nie stało…’, to znaczy że nie masz historii”. W dobrej historii (w tym również w dobrym biznesowym case study) musisz ludzi zaskakiwać. 

Po drugie – odbiorca musi wiedzieć gdzie i kiedy dzieje się akcja. Temu służy setting, czyli scena. To wstęp do historii, który można budować dowolnie. Warto jednak pamiętać, żeby dodać te szczegóły, które są dla historii ważne. I ominąć te, które są nieistotne z punktu przebiegu zdarzeń.

W mojej historii ten wstęp wygląda następująco:

To było przyjemne wrześniowe popołudnie 2007 roku. Jean Bookout jechała ze swoją przyjaciółką Barbarą Schwartz autostradą międzystanową 69 (Interstate 69). Toyotę Camry (rocznik 2005) w automacie prowadziła Jean. To był jej samochód. Wymarzony. 

Ale mogę ten sam efekt osiągnąć innymi środkami. Mogę zacząć tak:

Wyobraź sobie, że jedziesz obwodnicą Trójmiasta. Jest piękny wrześniowy dzień. Ruch niewielki. Na obwodnicy to rzadkość. Jedziesz z przyjacielem. Z duma trzymasz kierownicę swojej nowej Toyoty Camry. To automat. Marzenie. Nagle zauważasz zjazd. Przyhamowujesz. I wtedy dzieje się coś dziwnego… Samochód zamiast zwalniać przyspiesza. Co czujesz? Pewnie potworny strach. 

To samo czuła Jean Bookout, gdy we wrześniu… 

W takim wstępie bazowałbym na empatii poznawczej odbiorcy. I na znajomości obwodnicy Trójmiasta. Mogę też zacząć tak:

Pamiętam mój pierwszy samochód. Czerwony Fiat 126p. Jeszcze ze ssaniem, które uruchamiałem samodzielnie pociągając za taką małą wajchę. I z kijem od szczotni, który woziłem na tylnym siedzeniu. Na wypadek, żeby trzeba było uruchomić silnik popychając części kijem. 

W tym „maluchu” pedał gazu był połączony fizyczną linką z fizyczną przepustnicą. Ten mechanizm regulował dopływ powietrza, spalanie paliwa i prędkość. Więcej powietrza, więcej spalania, większa prędkość. W maluchu zawrotne 80 km/h z górki. 

Teraz samochody są inne. Nie ma fizycznej linki. Jest pedał gazu i oprogramowanie, które przelicza siłe nacisku i odpowiednio reguluje dopływ powietrza. Tak też było w samochodzie, którym jechała…

W tym wstępie z kolei od razu kontekstowo wprowadzam temat oprogramowania. I bazuje na sentymentach odbiorców. W końcu maluch to samochód, który wzbudził sympatię samego Tom Hanksa. 

Obojętnie jak zacznę muszę zbudować kontekst. Zaproszenie. Tak, żeby mózg odbirocy podjął decyzję, że chce słuchać dalej. Wstępem (settingiem) zaciągasz u odbiorcy dług. Resztą opowieści go spłacasz. 

Musi być ciekawie. A to oznacza – po trzecie – że musi się coś zdarzyć nieoczekiwanego. W wypadku historii z Toyotą samochód zamiast hamować, przyspiesza. To napięcie między tym, co wiemy, a czego nie wiemy. Tym, czego się spodziewamy, a czego nie spodziewamy jest tym co buduje dobrą historię. 

Dobrą historię buduje też – bohater i jego motywacja. To po czwarte. Musisz wiedzieć i powiedzieć odbiorcy, czego chcą bohaterowie. Jean chciała zjechać. Potem chciała się dowiedzieć, jak doszło do wypadku. Toyota nie chciała się przyznać i nie chciała udostępnić kodu. To doprowadza do konfliktu. 

To piąty ważny element historii. Musi być konflikt. Niekoniecznie prawny. I niekoniecznie między dwoma stronami. Czasem bohater walczy z własną słabością, naiwnością, czasem. 

Po konflikcie ostateczne rozwiązanie i wnioski. Czasem tak obszerne jak w mojej historii. Czasem w postaci prostej puenty. Czasem oddane w ręce widowni. Wszystko zależy od ciebie. I od sytuacji. Pamiętaj też, że historie można wykorzystywać w różnym kontekście i wtedy wnioski z jednej historii można sformułować na wiele sposobów.

Historię Toyoty można opowiadać na onbirdingu nowych programistów. Można też opowiadać na konferencji dotyczącej bezpieczeństwa. Można też na ogólnym spotkaniu, gdzie będziemy mówić o tym, jakie zagrożenia może nieść automatyzacja. Albo gdy wskazujemy na to, jak istotne jest poczucie sensu i odpowiedzialności za pracę. I że każdy powinien wiedzieć na jaką całość składa się jego wycinek pracy. 

Scena, czas i miejsce akcji. Na niej poznajemy bohatera i jego motywacje. Zdarzenia (nieoczekiwane), które popchną akcję do przodu. Dramatyczny konflikt walka i rozwiązanie. A potem wnioski. W teorii proste. W praktyce nie takie trudne. Tylko trzeba ćwiczyć, redagować i świadomie opowiadać. Od dziś już możesz. 

O tym, jak tworzyć dobre historie dowiesz się z moich fiszek Jak opowiadać dobre historie. Storytellingowi poświęciłem też jeden „sezon” mojego kursu na UDEMY

 

Photo by Reuben Juarez on Unsplash