Przed Tobą
- Dowiesz się jak historia oparta na fikcji może być użyta jako narzędzie dydaktyczne
- Przedstawię Ci osobiste zdanie na ten temat
Ostatnio występowałem podczas zamkniętej konferencji. Dla dużego klienta, z którym współpracuję już od kilku lat. Na miejsce dojechałem na tyle wcześnie, by wysłuchać w całości wystąpienie prelegenta, który występował przede mną. Wystąpienie znakomite.
Prelegent, którego znam i niezwykle szanuje, wartość serwował w mojej ulubionej formule -– historii przeplatanych wiedzą idealnie wpasowaną w kontekst pracy odbiorców i odbiorczyń.
Jedna z historii była wyśmienita.
Opowieść o pierwszym pomysłach, które są być może pierwsze, ale niekoniecznie najlepsze była tak dobra, że w przerwie zażartowałem, że ją ukradnę.
O czym była ta opowieść, która mnie tak porwała i tak spodobała się widowni?
O wypadku, który przydarzył się w Irlandii. W miejscowości Conemmara samochód osobowy spadł do morza z niezabezpieczonego nabrzeża. Kierowca się uratował. Na miejscu dość szybko pojawił się dźwig, by wydobyć wrak. I prawie wyciągnął samochód z portowego kanału. Prawie, bo – jak zobaczyliśmy na zdjęciach – w ostatniej chwili dźwig wpadł do kanału. Razem z samochodem, który wyciągał.
Na dnie portowego kanału spoczywał więc już i samochód i dźwig. Wezwano więc kolejny, większy dźwig. Ten wyciągnął z dna samochód. Jednak przy wyciąganiu dźwigu… wpadł. Totalne domino.
Historia doskonała. Pierwsze pomysły nie zawsze są najlepsze. Są często najbardziej oczywiste.
W drodze do domu postanowiłem historię odnaleźć. Pomyślałem sobie, że jeśli mam ją kiedyś wykorzystać, warto będzie ją lepiej poznać. I zweryfikować.
Historię bez trudu znalazłem i dowiedziałem się, że tylko w części jest prawdziwa. Rzeczywiście samochód wpadł do kanału. Rzeczywiście dźwig wezwany, by go wyciągnąć, wpadł do kanału. Ale większy dźwig, wezwany, by wyciągnąć samochód i dźwig, do kanału już nie wpadł. Wyciągał i samochód i dźwig.
Gdy to odkryłem, poczułem zawód. Bo ta historia była o wiele lepsza w wersji z konferencji. Tyle że w tej wersji nie była prawdziwa.
Szkoda, bo w wersji z konferencji dobitniej ilustrowała tezę. Była atrakcyjniejsza.
Mój kolega prelegent nie miał złych intencji. Podejrzewam, że przeczytał sam artykuł, lub zobaczył zdjęcia i postanowił użyć historii, jako narzędzia dydaktycznego. Nie dziwię się mu. Ta historia aż prosi się, by ją wykorzystać. Jest prosta, zaskakująca, konkretna. Brzmi bardzo wiarygodnie i prawdopodobnie. Budzi też emocje – szczery śmiech. W końcu nic tak nie cieszy, jak wpadka bliźniego.
To sprawia, że historia jest przylepna. I że trudno się jej oprzeć. Sam miałbym ochotę ją wykorzystać. Tyle że się powstrzymam. Chyba że wykorzystam ją jako dobry przykład tego, że nasz mózg – maszyna do przetwarzania opowieści – bardzo lubi wierzyć w historie. W te zamknięte w formie chronologicznej informacje. Bez względu na to, czy informacje są prawdziwe.
Śledztwo dziennikarskie dotyczące historii znajdziesz tutaj
Artykuł o przylepnych historiach znajdziesz tutaj
Zdjęcie: Photo by Michael Carruth on Unsplash
Komentarze
Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach.