Przed Tobą
- Poznasz sposoby do rozprzestrzeniania fake newsów i dezinformacji
- Przytoczę przykłady fake newsów
- Omówię dlaczego fake newsy są przekazywane dalej
- Wskażę jak ludzie dają się łatwo oszukać
- Zachęcę Cie do ostrożności i krytycznego myślenia
I kto to mówi? Jak weryfikować treści i podważać kłamstwa
WhatsApp NIE miał być płatny od soboty 9.01.2021. Tak samo jak NIE miał być płatny od lipca 2019. Keanu Reeves NIE pisze listów, które wstrząsają ludzkością. A doktor ADHD NIE wyznał na łożu śmierci, że ADHD nigdy nie istniało.
Fake news – czyli celowo rozpowszechniane kłamstwa – to nie nowość. Są z nami od zawsze. Jak plotki, wszy łonowe i ludowe opowieści o smokach, rycerzach i księżniczkach. Wśród ofiar byli Elżbieta Batory, Napoleon i być może ty. Chociaż jeszcze tego nie wiesz.
Opowieści o Elżbiecie Batory – przedstawiające ją jako krwiożerczą wampirzycę, która wymordowała kilkaset dziewic, by kąpać się w ich krwi – były prawdopodobnie fake newsami. Rozpuszczanymi przez popleczników Króla Macieja Korwina, który nie za bardzo chciał oddawać pieniądze, które winien był mężowi Elżbiety.
Opowieści o Napoleonie – przedstawiające go z kolei jako mężczyznę o wzroście siedzącego psa – też nie były do końca prawdziwe. Napoleon miał prawdopodobnie ponad 1,70 m. To więcej niż przeciętny szlachetnie urodzony Francuz tamtych czasów. Fake newsy o jego mikrym wzroście rozpuszczali Anglicy. Których trudno było zaliczyć do fanów Cesarza.
Do ciebie też każdego dnia trafia mnóstwo opowieści. Pewnie nie o psychopatycznej węgierskiej siostrzenicy polskiego króla Stefana Batorego. I pewnie nie o wzroście pana Bonaparte.
Być może jednak dotarła do ciebie kiedyś wieść o tym, że WhatsApp będzie płatny od 09.02.2021. Albo informacja o tym, że rząd pracuje nad ustawą, która pozwoli farmaceutom zastosować klauzulę sumienia i odmówić sprzedaży prezerwatyw. A może natknął∗ś się na piękne przesłanie, które ludzkości podarował Keanu Reeves.
To wszystko fake news. Lub prościej – kłamstwa. Dlaczego tak łatwo dajemy się na nie nabrać? Bo spełniają warunki, które akronimem SUCCES opisali badacze – bracia Chip i Dan Heath. Są proste (Simple), zaskakują (Unexpected), są konkretne (Concrete), brzmią wiarygodnie (Credible), wzbudzają emocję (Emotional) i mają strukturę historii (Story).
Dodatkowo wierzymy w nie, bo bardzo chcemy w nie wierzyć. Są zgodne z naszymi motywacjami, przekonaniami czy światopoglądem. Często też jesteśmy pod mocnym urokiem posłańca. A raczej psychologicznego efektu posłańca (ang. messengers effect).
Przyjrzyjmy się powracającemu jak bumerang łańcuszkowi o WhatsApp. Jest prosty — informację o tym, że światowy gigant przestaje być darmowy, zrozumie pewnie każdy. W szczególności ten, kto korzysta i wie, że WhatsApp jest darmowy. Z pewnością informacja ta zaskakuje – jest jak grom z jasnego nieba. Jest też konkretna – w końcu chodzi o konkretną aplikację, konkretną datę, a nawet o konkretną cenę. Jest wreszcie wiarygodna! Jak to wiarogodna? No cóż – otrzymujemy ją najczęściej od znajomych. A na dodatek jest napisana w schemacie wiarygodnej opowieści.
Z pewnością taka informacja budzi też emocję. Jest zresztą tak skalibrowana, by dzięki tej emocji rozchodzić się jak najbardziej zaraźliwy wirus. Bo wiadomość o WhatsApp budzi gniew i lęk. A to emocje, które wpływają na transmisję społeczną. Czyli przekazywanie sobie wiadomości dalej. Całość podana jest w formie… historii. I to prawie z dreszczykiem. Takiej historii, w której liczy się czas i zaangażowanie. W końcu brzmi ona:
Od soboty rano WhatsApp będzie płatny. Jeśli masz co najmniej 10 kontaktów, wyślij do nich tę wiadomość. W ten sposób można pokazać, że jesteś zapalonym użytkownikiem i logo będzie niebieskie i pozostanie darmowe. Wiadomość wg dziennika TF1. WhatsApp kosztować będzie 0, 01 $ za wiadomość. Wyślij tę wiadomość do 10 osób. Gdy już to zrobisz, lampka zapala się na niebiesko (inaczej aktywuje się WhatsApp rozliczeń.)
Mamy więc spełnione wszystkie warunki akronimy SUCCES. I mamy kłamstwo, które ludzie podają sobie z ust do ust. Lub raczej z profilu na profil.
Podobnie było w przypadku „Wiadomość od aktora Keanu Reeves’a do wszystkich ludzi”. Te wspaniałe wieści nie tylko „wstrząsają światem”. One idealnie uspokajają i… pozwalają na opisanie kilku zagadnień z dziedziny statystyki, błędów poznawczych i reguł wywierania wpływu. Keanu (ponoć) napisał na Facebooku:
Matka mojego kolegi zawsze zdrowo się odżywiała. Nigdy nie piła alkohol ani nie jadła śmieciowego jedzenia, codziennie trenowała i była bardzo sprawną i aktywną kobietą. Zawsze przyjmowała leki przepisane przez lekarza, a kiedy wychodziła na słońce, to na skórze miała ochronny filtr przeciwsłoneczny. Po prostu, zawsze w najwyższym stopniu dbała o zdrowie… Obecnie ma 76 lat, raka skóry, raka kości i zaawansowaną osteoporozę.
Ojciec mojego przyjaciela zajada się szynką, masłem i tłustym jedzeniem. Nigdy nie trenuje. Kiedy wychodzi na zewnątrz, pozwala słońcu palić skórę do granic wytrzymałości. W efekcie, przeżywa on swoje życie według swoich własnych standardów, a nie tak, jak nakazują mu inni. Obecnie ma 81 lat i zdrowie młodej osoby.
Oba te przypadki mają charakter tzw. argumentu przez anegdotę (dowód anegdotyczny). Nawet zakładając, że są to historie prawdziwe (w co szczerze wątpię), to mają one znikomą zmienność statystyczną. Obie te historie musielibyśmy potraktować jako doniesienia wyłonione z populacji wszystkich kobiet, w danym wieku lub odpowiednio wszystkich mężczyzn w takim wieku, którzy podobnie by się zachowywali i mieli podobne geny. Jeden przypadek osoby, która zdrowo się odżywiała, a potem miała raka to bardzo mała próba (zbyt niska wartość n), aby sformułować wniosek, że zdrowe odżywianie i zdrowe życie nie są istotne. Podobnie jak w drugim przypadku jeden przypadek osoby, która jadła smalec i opalała się bez umiaru to za mała próba (niska wartość n), by wysnuć wniosek, że tłuste jedzenie i brak aktywności fizycznej są dla nas zdrowe.
Wykorzystane przez (nie sądzę autentycznego) Keanu próby statystyczne liczą odpowiednio (dla kobiet i mężczyzn) JEDEN przypadek. To przykład statystyki „człowiek, który…”, jak w zdaniu „Znam człowieka, który…”. Próba przy takiej statystyce jest przypadkowa, a nie losowa. A procedury powinny być zbliżone do złotego standardu losowego. Definicja takiego standardu głosi, że każda jednostka w danej populacji ma szanse na znalezienie się w próbie. Takim badaniom można ufać. Statystyce anegdotycznej, „człowiek, który…” raczej nie warto. Być może słyszałeś o kimś, kto nie zapiął pasów i przez to przeżył. Znów to samo. Bierzesz pod uwagę anegdotę, przypadek, a nie statystyki, które pokazują, ile osób pasy uratowały. Znasz kogoś, kto palił i nie zmarł na raka płuc? Być może tak, ale statystyki i badania pokazują, że osoby palące częściej umierają na raka płuc.
Oba argumenty (od ponoć Keanu) jednak do niektórych trafiają bardziej niż to, co potwierdza na temat jakość życia nauka (oparta na empirycznych badaniach, a nie histerii niektórych blogerek). Dlaczego? Winny jest efekt potwierdzenia, czyli tzw. błąd konfirmacji. Szukamy argumentów, które potwierdzają naszą wizję świata i nasze niekoniecznie mądre wybory. Załóżmy, że palisz papierosy, jesz smalec i nie ćwiczysz. I znajdujesz na Facebooku taką informację, jak „list” od Keanu do ludzkości. Twój mózg z ulgą odetchnął. W końcu znalazł argument. A Keanu to idol, więc działa jeszcze reguła autorytetu. Nie medycznego, ale to nie szkodzi, w końcu kiedyś o reformie zdrowia wypowiadał się w telewizji Jakimowicz i Michał Wiśniewski, a o uchodźcach dużo mówił Rafał Maślak.
Dalej (raczej nie) Keanu raczy nas swego rodzaju deterministyczną prawdą:
Ludzie nie mogą ukryć się przed losem i tym, co im jest pisane. Te słowa pochodzą od matki mojego przyjaciela: „Gdybym wiedziała, że moje życie skończy się w ten sposób, pozwoliłabym sobie na szczęście i smakowanie wszystkiego w pełni”.
Otóż nawet jeśli przyjmiemy, że 50% zależy od genów (pewien zapis, który można użyć za determinantę długości życia), to nadal pozostaje 50%, na które mamy wpływ. Dieta, powietrze, którym oddychamy i tak dalej. Jasne, że nie mamy wpływu na to, czy ktoś wjedzie w nas TIRem, ale jeśli chcemy budować swoje życie mądrzej, to ufajmy nauce, a nie listom od (naprawdę nie sądzę) Keanu.
W tym kłamstwie za jego popularność również odpowiadają warunki z akronimu SUCCES. I figura posłańca. W końcu Keanu Reeves wie, co mówi – tak sobie myślimy.
O wiele lepiej jednak byśmy wzmocnili czujność i za każdym razem, gdy coś jest proste, zaskakujące, konkretne, brzmi wiarygodnie, budzi nasze emocje i ma strukturę historii, włączali alarm. Szczególnie gdy jakaś wiadomość na Facebooku, Instagramie czy serwisie informacyjnym jest niezwykle zgodna z naszymi poglądami. Słowem – bądźmy ostrożni. Fake newsy raczej z nami zostaną.
PS: Keanu nie ma oficjalnego profilu na FB. Ma kilka stron stworzonych przez fanów.
PPS: List od Keanu pojawia się w obiegu regularnie co roku, podobnie jak histeryczny przekaz, że „oświadczam, że moje zdjęcia są moją własnością… blah, blah, blah, konwencja berneńska”. A także wiele innych głupot. Jesteśmy skąpcami poznawczymi (ang. cognitive misers) i wyrabiamy sobie szybko opinie. Można też wyrobić w sobie nawyk krytycznego myślenia. Bo nie będzie mniej gnoju w internecie, tylko więcej.
Photo by Ron Lach
Komentarze
Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach.