Zdalnie! O przygotowywaniu prezentacji do zajęć online: #słowo_na_niedziele_46

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Marketing, Pitching, PsychologiaTagi , , , ,

To nie będzie techniczny wpis. Nie będę udawał wirtuoza video-transmisji. Nie zbudowałem sobie jeszcze domowego studia. Nie kupiłem profesjonalnego oświetlenia. Nie mam dwóch kamer. Chciałem co prawda podłączyć do kompa moją lustrzankę, ale okazało się, że przeszkodził mi w tym napad minimalizmu z początku roku. Otóż wtedy w amoku pozbyłem się wszystkich elektrośmieci (i nie tylko). Wśród nich był kabel.

Mam za to świetny mikrofon. Totalny Bentley wśród mikrofonów. Kupiłem go wiele lat temu, gdy w innym amoku wymarzyłem sobie, że będę podcasterem. Nagrałem nawet dwa podcasty. Żadnego nie opublikowałem. Pierwszy odpadł, bo mikrofon okazał się zbyt czuły. A mój rozmówca non stop stukał palcami w blat. I całość brzmi jak remiks bolero z audycją dla pasjonatów porostów. Drugi odpadł, bo nagrywałem go przez Skype’a. Mnie słychać jak marzenie. Rozmówcę jak załogę Apollo 11 z orbity ziemskiej.

Tylko, że teraz ten mikrofon pożyczyłem mojej najdroższej przyjaciółce. Bo jej domyślny w laptopie przestał działać. Co jest dużą przeszkodą. Bo ona prowadzi teraz terapię i wsparcie psychologiczne dla wielu ludzi. W tym służb medycznych. I nie jest to psychoanaliza, więc ona nie może tylko mądrze milczeć do kamery. Musi gadać.

No więc może nie mam w domu studia na miarę TVN 24 czy nawet TOYA TV. Staram się jednak by moje szkolenia (których mam teraz huk) były prowadzone dobrze.

Ustawiam tak komputer by za mną była piękna głębia niezagraconego minimalistycznego salonu z wielkimi oknami wychodzącymi na zielone połacie mojego salonu. Myję głowę, czeszę brwi i zakładam czyste minimalistyczne t-shirty. I dbam o to, żeby jak najmniej zdarzeń zakłócało transmisję.

Przede wszystkim zaś dbam o to, żeby synchronizować to co mówię z tym co pokazuję.

Zawsze zresztą dbałem o to, żeby slajdy podczas moich szkoleń wzmacniały wizualnie, to co mówię. Zawsze też dbałem o to, by na slajdzie był zachowany totalny „social distancing” elementów. By wzorem obecnych przepisów informacje NIE tłoczyły się, jak Polacy w Lidlu w erze prekorona przed Wielkanocą.

Dbałem też o to, żeby było mało tekstu. Teraz tę dbałość nieco modyfikuję. Nadal nie wklejam na slajd blach tekstu pisanych Times New Roman wielkości 12 punktów. Jednak dopuszczam sytuację, w której na slajdzie znajduje się więcej słów, animowanych (pojawiających się po kolei) list punktowanych i diagramów czy wykresów.

Dlaczego? Bo uczestnicy szkoleń czy wykładów online widzą mniej mnie, a więcej prezentacji. Czyli trochę przetwarzają materiał jak jakiś bizarny fim, w którym ekran (z bohaterami) jest wielkości znaczka pocztowego, a napisy zachłannie zabierają powierzchnię boiska do krykieta.

Naturalnie przez większość czasu uwaga jest więc skoncentrowana (oby) na moim głosie i na ekranie, na którym udostępniona jest prezentacja.

Wyjątkiem są oczywiście sytuacje, w których prezentacji nie udostępniam, tylko rysuję na przykład schematy na tablicy, czy gdy moderuję pracę w grupach*.

Gdy prezentuję i udostępniam slajdy dbam o spójność. Na ekranie żadna informacja, żaden tekst nie może się pojawić zanim ja go nie wypowiem. Szczególnie dotyczy to wypunktowań, schematów, wykresów i budowanych (omawianych) po kolei infografik.

Na ekranie nie ma prawa pojawić się też nic, o czym nie będzie mowy w ogóle. Jeśli o czymś nie wspominam, czegoś nie omawiam, to wyrzucam bez litości. Bo nie chcę fundować moim odbiorcom rozdwojenia procesów poznawczych.

Zajęcia online mogą mieć podobną dynamikę, jak te offline. Wiele zależy od narzędzia (w moim przypadku jest to ZOOM) i od pomysłów na aktywizowanie uczestników – co najmniej co 10 minut. Dlatego też podczas zajęć ze studentami czy kursantami części wykładowe i omawianie case studies przeplatam ćwiczeniami. Indywidualnymi lub w grupach.

Każde ćwiczenie przygotowuje, a potem zastanawiam się, czy przewidziałem wszystkie wyzwania, które stawiam przed uczestnikami. Gdy już mam pewność, że technicznie i logistycznie ONI dadzą radę, wtedy przygotowuje klarowne instrukcje. I bardziej niż podczas szkoleń offline upewniam się, że zadanie jest zrozumiałe.

Offline czasem nawet drobna wychwycona mikro-ekspresja pozwala mi się domyślać, że ktoś czegoś nie zrozumiał. Online to praktycznie niemożliwe.

Dobrym pomysłem jest też przygotowywanie pre-worków (zadań do przygotowania przed szkoleniem) i wysłanie instrukcji z wszystkim, co warto przed szkoleniem czy zajęciami zgromadzić.

To ciekawy czas. Z uporem maniaka tak go nazywam. Podmieniam przymiotnik „trudny” na ciekawy. Musiałem zmienić podejście do mojej pracy. Mój modus operandi. Nadal jednak już na 30 minut przed szkoleniem mam wszystko gotowe. Nadal w modelu dwójmyślenia przewiduję, co zrobię, gdy stanie się coś złego (na przykład, gdy wywali mi internet).

To ciekawy czas. Skończyła się iluzja kontroli. Iluzja pewności. Trzeba wić się jak piskorz między otoczakami, żeby codziennie budować dobę z nowych klocków. Doświadczenia szkoleniowe (z dawnego świata) ewidentnie pomagają. Tak samo jak (mam nadzieję) nowe doświadczenia z tego świata kiedyś znów mi się przydadzą w offline.

Chociaż pewności nie mam. Pogodziłem się z tym, że odeszła.

*w moim ulubionym narzędziu ZOOM można pracować w grupach.