Zapisywanie celów i kłamstwo Tracy’ego

Opublikowano Kategorie Marketing, Pitching, Psychologia, Tak tylko mówięTagi , , , ,

Jedna z popularniejszych polskich trenerek biznesu w swojej książce opowiada o tym, jak to na szkoleniu Briana Tracy’ego przekonała się o potędze kierowania myślami, planowania i zapisywania swoich celów.

Pisze ona, że:

W roku 1953 na uniwersytecie Yale przeprowadzono bardzo słynne badanie. Zapytano absolwentów tej uczelni, czy mają wyraźnie spisane cele i plany na dalsze życie. Stwierdzono, że spisało swoje cele tylko 3% absolwentów. 13% miało cele, ale niespisane. 83% nie miało żadnych celów. Po 20 latach stwierdzono, że te 3% ze spisanymi celami miało więcej pieniędzy od pozostałych 97% łącznie. 

W 1979 podobne badanie przeprowadzono na uniwersytecie Harvarda.

Niestety ani w książce trenerki, ani w książce Tracy’ego nie znajdziemy śladów przypisu. Za co redaktorzy powinni klęczeć na grochu lub oglądać za karę poranne pasmo w TVN Style.

Bo to badanie po prostu nigdy się nie odbyło. Zostało wymyślone i powtarzane potem przez Robinsa, Ziga Ziglara, Marka McCormacka czy Tima Baya. Czyli wszyscy powołują się na wszystkich, a nikt nie szuka u źródła. Bo badanie świetnie wpasowuje się w tezę, którą stawiamy. A jeśli fakty naruszają kruchą ekologię naszych złudzeń, to tym gorzej dla faktów. Na szczęście fakty można weryfikować… u samego źródła. Oto co odpowiada na zapytanie o badanie sam uniwersytet Yale:

It has been determined that no “goals study” of the Class of 1953 actually occurred. In recent years, we have received a number of requests for information on a reported study based on a survey administered to the Class of 1953 in their senior year and a follow-up study conducted ten years later. This study has been described as how one’s goals at graduation related to success and annual incomes achieved during the period.

The secretary of the Class of 1953, who had served in that capacity for many years, did not know of [the study], nor did any of the fellow class members he questioned. In addition, a number of Yale administrators were consulted and the records of various offices were examined in an effort to document the reported study. There was no relevant record, nor did anyone recall the purported study of the Class of 1953, or any other class.

Źródło: Yale University Library: Where can I find information on Yale’s 1953 goal study?

No dobrze, ale przecież to, że Tracy skłamał nie oznacza automatycznie, że zapisywanie celów nie pomaga w ich osiągnięciu. Na całe szczęście to zbadano. Tylko, że wnioski nie były tak spektakularne, jak te, które pokazywał Tracy czy pani trener w swojej książce. W badaniu na Dominican University of California 2007 brało udział 267 uczestników. Nie było to jednak badanie długofalowe (czyli nie sprawdzano jak zapisywanie celów przekładało się na wyniki w okresie wielu lat po badaniu – przykłady takich badań długofalowych to Grant Harvard Study czy nawet badania po latach wykonane na uczestnikach oryginalnego Marshmallow test). Nie było to też badanie, które jasno pokazało związki przyczynowo-skutkowe. Raczej pokazało, że rzeczywiście narzędzia takiej jak zapisywanie, weryfikowanie, wgląd i refleksja oparta na autoanalizie wzmacniają motywację. Czyli dobrze jest zapisywać cele operacyjne i weryfikować postępy. Ale to nie znaczy, że będziemy zarabiać więcej czy będziemy szczęśliwsi. 

Są też badania, które zupełnie podważają sens zapisywania celów i mówienia o nich. Te akurat przeprowadzono na… Harvard School of Business. Wykazano w nich, że szczegółowe wyznaczanie celów i „targetów” w organizacji może być przeciwskuteczne. Całość badań przeczytasz tutaj. Opracowanie znajdziesz tutaj

Okazuje się, że znacznie lepszą techniką niż zapisywanie celów i efektów jest myślenie w kategorii tożsamości – czyli odpowiedzi na pytanie, kim chcę być (albo odpowiednio jaką organizacją chcę być). Tożsamość to także na poziomie politycznych racja stanu. Czyli jakim państwem chcemy być. Potem odpowiednio do tej racji stanu, tożsamości (na poziomie indywidualnym czy organizacyjnym) dobieramy nawyki, które przystoją takiej tożsamości. A potem nawyki wzmacniamy i czekamy na efekt. Nawyki budujemy, weryfikujemy. To praca ciężka i pełna wyzwań. Głównie dlatego, że te, które dają efekt w postaci odroczonej nagrody są trudniejsze i mniej przyjemne. A te, które dają efekt w postaci natychmiastowej nagrody (przyjemności) często prowadzą niestety do nienajlepszych efektów. Trudniejsze jest trenowanie 6 razy w tygodniu, żeby w rezultacie być długo zdrowym i w świetnej formie do późnej starości niż oddawanie się „drobnym przyjemnością”, które mogą nas tego zdrowia pozbawić. 

Nasz mózg wyewoluował w kierunku maksymalizacji natychmiastowej przyjemności przy minimalnym efekcie. Co miało sens w czasach gdy było totalnie mało żarcia i bardzo dużo wysiłku, żeby je zdobyć. Teraz kiedy nie trzeba biec 12 km do Lidla żeby (z losowym prawdopodobieństwem)  zdobyć kawałek udźca mamuta warto postawić na gratyfikację odroczoną. Czyli na nagrodę w przyszłości. 

No dobra, ale czy o tej nagrodzie w przyszłości warto mówić? To znaczy, czy jeśli chcę zrobić doktorat to mam o nim mówić innym? Czy mają już o mnie myśleć jak o Doktorze Buckim? Czy może lepiej nie gadać, tylko po prostu wyrobić sobie nawyki, które do tego doktoratu doprowadzą i zaprosić wszystkich na obronę i poczęstunkowe ptysie jak już będzie po wszystkim?

Intuicja mówi – MÓWIĆ! Przecież jak powiem, to będziemy mieli świadków i może lęk przed kompromitacją związaną z niedotrzymaniem obietnic będzie tak silny, że nas silniej motywuje. Otóż… nie. Szczególnie jeśli chodzi o cele osobiste i te związane z naszą tożsamością i kształtowanie ról społecznych. Peter Gollwitzer, Paschal Sheeran, Verena Michalski i Andrea Siefert opublikowali w 2009 roku w Psychological Science wyniki swoich badań, które wskazują, że lepiej o swoich celach tożsamościowych (identity goals) nie mówić. Tłumaczy to też w swoim wystąpieniu Derek Sivers. 

Nie ma jednej prostej odpowiedzi, czy planować, czy nie planować. Mówić, czy nie mówić. Zapisywać, czy nie zapisywać. Jednak to, czy osiągamy cele w dużej mierze, nie zależy od narzędzia, ale od naszej samoświadomości i tego, czy cel jest zgodny z naszą prawdziwie przetrawioną tożsamością. Zadaj sobie pytanie, jakim człowiekiem chcesz być. Dobrze się zastanów, jakie są nawyki takiej osoby i pracuj nad nimi. I może niekoniecznie mów wszystkim o tym, co chcesz osiągnąć. 

Sięgnij też po potwierdzoną badawczo metodę WOOP, która ma podobne założenia jak Premeditatio Malorum.

Premeditatio malorum

Winston Churchill powiedział kiedyś, „Niech nasze martwienie się na zaś stanie się myśleniem i planowaniem na zaś” (oryg. Let our advance worrying become advance thinking and planning). To planowanie i rozważania warto zapisać w formie tabeli i skorzystać ze sprawdzonej stoickiej metody premeditatio malorum. Pod tymi łacińskim słowami kryje się dosłownie „przewidywanie nieszczęścia”. Nie chodzi jednak o skrajny pesymizm. Chodzi o rozprawienie się z tym, czego się najbardziej obawiamy.

Jak przeprowadzić premeditatio malorum

W tej stoickiej technice musimy się mierzyć z własnymi obawami i lękami. Nawet tymi najbardziej osobistymi. Załóżmy, że obawiasz się, że twoje asertywne komunikaty zostaną odczytane za agresywne. Albo boisz się asertywnie porozmawiać o podwyżce. Taki wybrany lęk zapisujesz sobie w formie pytania:
Co się stanie, jeśli… lub Co się stanie, gdy…

W miejsce kropek oczywiście wstawiasz to zachowanie czy decyzje, których konsekwencji się obawiasz, czyli:

Co się stanie, jeśli pójdę do szefa i jasno i asertywnie zakomunikuje, że zasługuję na podwyżkę?

Chodzi o to, by zapisać w formie pytania to, co akurat rozważamy. To, co zapisane jest częściej bardzo oswojone. Następnie w formie tabeli zapisujesz dalsze rozważania. W pierwszej kolumnie zapisujesz to, czego się najbardziej obawiasz. W drugiej to, jak możesz zapobiec temu, czego się najbardziej boisz. W trzeciej – co zrobisz, jeśli to, czego się obawiasz, się wydarzy. Dla naszego przykładu taka tabelka wyglądałaby tak:

Czasem można też taką analizę prześledzić dla bardziej uogólnionych lęków – na przykład jeśli boimy się wystąpień publicznych i stresują nas prezentacje, nasza tabelka może wyglądać tak:


Premeditatio malorum nie służy wzmacnianiu czarnowidztwa czy negatywnych postaw. Służy zmierzeniu się z tym, czego się obawiamy i uświadomieniu sobie, że w rzeczywistości posiadamy zasoby, by poradzić sobie w większości sytuacji, których się obawiamy.

Premeditatio malorum zalecam wykonywać właśnie w formie notatek i pisania. To lepiej porządkuje myśli niż samo myślenie.

Photo by Magda Ehlers