Święty Laurenty, głupi mięśniak i nawyk myślenia

Opublikowano Kategorie LifestyleTagi , , , , ,

Jak myśleć jak naukowiec, kształtować nawyk myślenia krytycznego i podejmować lepsze decyzje


Przed tobą 5160 słów. 43 minuty czytania w średnim tempie. Z tekstu dowiesz się po co nam adwokat diabła i jak można weryfikować swoje przekonania. Przekonasz się czy lepiej uważać na ruiny czy automaty z przekąskami. Zrozumiesz czym jest motywowane rozumowanie i zaprzyjaźnisz się z nawykami skutecznego myślenia. Baw się dobrze! I koniecznie wypróbuj w działaniu.  

W latach dwudziestych szesnastego wieku, Papież Klemens VII zwołał na Lateran w Rzymie zaufanych księży. Zaczynał się proces beatyfikacyjny weneckiego biskupa Wawrzyńca Justyniana. Zgromadzeni księża nie mieli wątpliwości. Justynian zasługiwał na beatyfikację, czyli preludium do świętości. W końcu ten bogato urodzony arystokrata zrezygnował z bogactwa i przywilejów by służyć kościołowi. 

Jednak na drodze do świętości pojawiła się przeszkoda – adwokat diabła. Kto go ustawił na tej drodze?

Leo X – poprzednik papieża Klemensa VII – nie chciał by procesy beatyfikacyjne  czy kanonizacyjne odbywały się pospiesznie. Bał się domyślnej opcji świętości – ktoś zgłasza kandydata, wszyscy są nim zachwyceni i tylko licytują się w dowodach świętości. Nikt się nie sprzeciwia i kandydat wspina się po niebiańskiej drabinie. Santo Subito!

Leo X nie mógł wiedzieć, o istnieniu tak zwanego błędu konfirmacji (ang. confirmation bias) czy motywowanego rozumowania (ang. motivated reasoning), ale czuł, że trzeba znaleźć sposób, by świętości nie uznawano zbyt szybko. 

Wymyślił więc instytucje Adwokata Diabła. Dokładniej mówiąc – wyznaczonego księdza, który miał negować, szperać, węszyć i ciągle podejrzewać – nazwał po łacińsku Promotor Fidei. Czyli Promotor wiary. Potocznie jednak mówiono o tym stanowisku z diabelskim akcentem. Formalnie zatwierdził ten urząd następca Leo X, czyli Hadrian Sextus. Jego z kolei następca – Klemens VII – po raz pierwszy z pomocy Promotora Wiary skorzystał. W procesie kanonizacyjnym Wawrzyńca Justyniana. 

Przed wprowadzeniem instytucji Adwokata Diabła, świętych kościoła katolickiego uznawano przez aklamację. Mieszkańcy jakieś Sycylijskiej wioski czy miasteczka w Puglii uznawali, że ktoś jest święty i świętym zostawał. Władze Kościoła Katolickiego – który zaczynał się centralizować – zaczęły postrzegać to jako zagrożenie. W końcu mogło się zdarzyć, że świętym lub świętą zostałby ktoś z nie do końca czystą kartoteką. Potrzebny był ktoś, kto sprawdzi czy na kandydata czy kandydatkę nie ma haków. I kimś takim był powoływany na stanowisko Promotora Wiary ksiądz. 

Taki hamulec bezpieczeństwa się przydawał. Świętych przybywało umiarkowanie szybko. Stawali się nimi tylko ci, którzy przeszli przez rygor śledztwa prowadzonego przez dociekliwych adwokatów diabła. 

A potem nagle w 1980 roku ten urząd zlikwidowano. Papież Jan Paweł II postanowił, że Promotor Fidei – ksiądz prowadzący drobiazgowe śledztwa – jest niepotrzebny. I świętych przybyło. Między 1000 AD a 1978 AD przybyło mniej niż 450 świętych. Podczas samego tylko pontyfikatu Jana Pawła II przybyło ich… 480. 

Do dziś nie znamy kulisów decyzji papieża Polaka. Dlaczego zlikwidował urząd Promotor Fidei? Czemu uznał, że powszechna zgoda nie jest zagrożeniem? Czemu nie bał się motywowanego rozumowania, szukania argumentów za i nieuświadomionej ślepoty na argumenty przeciw? 

Tego nie wiem. 

Wiem za to, że Wawrzyńcowi Justynianowi adwokat diabła niczego złego nie udowodnił. Beatyfikował go Klemens VII. Kanonizował ponad 200 lat później Papież Aleksander VIII. Wiem też, że każdemu z nas przyda się adwokat diabła. Nawet jeśli totalnie nie mamy parcia na świętość. 

Po co ci adwokat diabła?

Przeprowadźmy eksperyment. Odpowiedz mi proszę na pytanie – czy amerykańscy studenci, którzy mają stypendia sportowe, mają gorsze wyniki w nauce? Innymi słowy, czy są równie umięśnieni, wysportowani, co po prostu głupi. 

Większość osób, którym zadaje to pytanie szybko wydaje wyrok – stereotyp głupiego mięśniaka jest bliski prawdzie. W każdym amerykańskim horrorze z nastolatkami jest taki bohater – ładny, muskularny i rozgarnięty jak kupa liści. Co więcej często każdy nawet sam zna (może nie amerykańskiego) przedstawiciela tego gatunku. To tak zwany stupid jock

Jeśli odpowiedział∗ś podobnie, to jesteś w licznym gronie. Gronie osób, które popełniają błąd rozumowania zwany heurystyka dostępności. Gdy pada pytanie o głupiego mięśniaka, przypominasz sobie wszystkie znane przykłady, które ilustrują tę kategorię. Ponieważ są dostępne (łatwo je znaleźć) twój mózg uznaje, że są częstsze.

W swojej analizie jednak zapominasz o:
a) przykładach sportowców, którzy mają dobre wyniki w nauce
b) przykładach totalnie niewysportowanych ludzi ze słabymi ocenami i miernym intelektem
c) przykładach ludzi, którzy w sporcie się z talentem nie panoszą, ale wyniki mają w nauce świetne. 

Po prostu twój mózg analizuje wybrakowane dane. Bierze pod uwagę te szybko dostępne. Pomija przy tym pozostałe trzy warunki do przeanalizowania. Gdybym spytał czy znasz sportowców, którzy są mądrzy, raczej bez problemu przywołasz też kilka przykładów. Z pewnością też znajdziesz przedstawicieli kategorii NIE-sportowiec, NIE-tytan-intelektu. Tych zresztą może być nawet najwięcej. 

Iluzje myślenia

W powyższym przykładzie to ja byłem twoim adwokatem diabła. Wskazałem ci pułapkę myślenia obciążoną błędem heurystyki dostępności. Od której nie jestem wolny. Bo sama świadomość, że błąd istnieje, nie sprawia, że go nie dostrzegamy. Podobnie jest z iluzją optyczną. Spójrz na ten obrazek.

Powiedz mi, która linia jest dłuższa. Jeśli znasz iluzję stworzoną przez niemieckiego psychologa Franza Carl Muller-Lyera w 1889 roku, to odpowiesz, „Wiem, że są takie same”. Jednak twój mózg – mimo tej wiedzy uparcie krzyczy, że górna linia jest dłuższa. Tak ją postrzega! Zobaczy, że odcinki są równe, dopiero gdy usuniemy zakończenia odcinków. Lub gdy po prostu przeprowadzę przez obrazek linie pomocnicze.

Teraz mózg postrzega odcinki zgodnie z obiektywną prawdą – są równe. Gdy jednak, że zakończenia powrócą, cała wiedza idzie się paść. Złudzenie wraca. Podobnie jest ze złudzeniami poznawczymi – tak zwanymi cognitive bias. Sama świadomość, że istnieją, nie sprawia, że przestajemy je popełniać.

Ja sam popełniałem (i pewnie nadal popełniam) wiele błędów pod wpływem heurystyki dostępności. Moje nie polegały na pochopnej ocenie intelektu umięśnionych przystojniaków. Polegały na wierze w magiczne myślenie.

Czasem zdarzało się mi, że o kimś myślałem i ten ktoś do mnie zadzwonił. Wtedy zwykłem mówić – Niewiarygodne! Chyba przywołałem Cię myślami. Gdyby ktoś zapytał mnie, czy to nie przypadek, powiedziałbym, że to nie przypadek! Przecież zdażyło mi się to wielokrotnie!

Być może tak. Ale czy nie równie często jak sytuacja:
a) nie myślałem o kimś, a ktoś zadzwonił
b) myślałem o kimś, a ktoś nie zadzwonił
c) nie myślałem o kimś i ktoś nie zadzwonił

Ten ostatni warunek jest chyba najczęstszy! Gdy jednak chcemy uwierzyć, w to, że sprowadzamy ludzi myślami, skupiamy się na jednym dostępnym warunku – pomyślał∗m i zadzwonił∗!

Czy świadomość tego błędu, sprawia, że go nie popełniam? Nie! Czy nawyk przypominania sobie, że przy dwóch zdarzeniach (myślenie i dzwonienie) istnieją 4 prawdopodobne scenariusze, które mogę rozważać ratuje przed błędem? TAK! Absolutnie. I w moim przypadku pozbawia przyjemnej iluzji kontrolowania rzeczywistości myślami.

Ten nawyk, to jeden z nawyków skutecznego myślenia. Ich właśnie chcę Cię nauczyć. Jeśli oczywiście chcesz myśleć lepiej. Precyzyjniej i trafniej. Jeśli wolisz iluzję myślenia, to ja ten wybór szanuję. Masz do niego prawo. Tak jak masz prawo wierzyć w znaki zodiaku, tarota, wróżki, karmę, klątwy i przeklęte piątki trzynastego. Czy klątwę rodziny Kennedych.

Motywowane rozumowanie i obsesja racji

Dayton, Ohio, 1988. Stanem wstrząsa seria napaści, uprowadzeń i gwałtów. Policja ma pewność, że to seryjny przestępca. Jedna osoba, której wygląd znamy dzięki zeznaniom ofiar, które przeżyły z nim spotkanie. Jak wygląda? Ma rudobrązowe, kasztanowate włosy, Na odsłoniętej gładkiej klatce piersiowej nosi medalion. Ma blizny po trądziku widoczne szczególnie na linii szczęki. Jest opalony. Jest palaczem. Tak opisują go ofiary. 

Czy tak wyglądał Dean Gillespie, którego policja aresztowała i oskarżyła o zbrodnie? W tym uprowadzenie i brutalny gwałt na siostrach bliźniaczkach, porwanych z parkingu centrum handlowego? Zupełnie nie! Dan nie miał kasztanowatych włosów. W czasie popełnianych przestępstw miał 23 lata. I przedwcześnie siwiał. Miał owłosioną klatkę i nie nosił żadnych medalionów. Nie miał blizn po trądziku i nie był opalony. Unikał słońca. Miał tak jasną karnację, że nawet krótkie opalanie kończyło się poparzeniem. 

Dean nie palił. Nienawidził papierosów. W swoim pickupie miał nawet napis “No Smoking”. Czy był w pobliżu miejsca, gdzie porwano siostry bliźniaczki? Nie – był w trasie w innym mieście. I miał na to dowód. 

Dlaczego więc został oskarżony? I dlaczego spędził w więzieniu 20 lat? No cóż – motywowane rozumowanie, nieszczęśliwy splot wydarzeń i niedostatecznie dobry system, w którym ludzie popełniają błędy. 

W tamtych czasach Dean pracował w General Motors. Był ochroniarzem. Rok po uprowadzeniu sióstr bliźniaczek z policją skontaktował się szef Deana. Pokazał im zdjęcie swojego podwładnego. Dlaczego? Bo twierdził, że przypomina jako żywo portret pamięciowy napastnika, którego poszukuje policja. Detektywi zajmujący się sprawą przyjęli zgłoszenie. Przyjrzeli się zdjęciu i ocenili, że… Dean wcale nie przypomina przestępcy.

Tu powinna się zakończyć ta historia. 

Jednak szef ochrony był nieustępliwy. Po roku uderzył znów. Tym razem trafił na nowicjusza – policjanta, który dopiero rozpoczynał pracę w jednostce. Teraz to on miał przyjrzeć się podobieństwu. Detektyw, który wcześniej prowadził sprawę był już na emeryturze. 

I ten młody policjant zobaczył to, co chciał widzieć przełożony Deana. Podobieństwo, którego nie było. Dean Gillespie stał się głównym podejrzanym. 

Dlaczego przełożony Deana tak bardzo chciał przekonać policję? Po prostu nie lubił go. Od pierwszego dnia pracy. Czemu? Jak się potem okazał Deanowi pracę pomógł zdobyć jego ojciec. O to samo stanowisko starał się znajomy przełożonego. Co oczywiste, gdy Dean dostał robotę, tamten znajomy jej nie dostał. Stąd duża niechęć do Dean Gillespie. 

Czy przełożony chciał Deana wrobić? Niekoniecznie – choć pewnie dokładnie tak myślisz. Przełożony mógł być naprawdę przekonany, że Dean to zrobił. Nie lubił go i przypisywał mu złe cechy i złe intencje. Mógł być pod wpływem Efektu Aureoli – który występuje w dwóch wersjach. Efektu Galatei – gdy jedna dobra cecha sprawia, że zaczynamy dostrzegać więcej dobrych cech i dobrych uczynków. I efektu Golema – gdy jedna zła cecha sprawia, że zaczynamy dostrzegać w człowieku więcej złego. I posądzamy go o najgorsze. Tak, jak o najgorsze mógł posądzać Deana jego przełożony. 


Alisha Babad (ur. 1944), izraelski psycholog pochodzenia argentyńskiego Jacinto Inbar (ur. 1943) oraz psycholog amerykański niemieckiego pochodzenia Robert Rosenthal (ur. 1933)  przeprowadzili w latach 70. XX badania środowisk szkolnych i pedagogicznych. 

Wykazali, że uprzedzenia i negatywne nastawienia nauczycieli wobec uczniów uznawanych za „słabych i leniwych” mogą rzeczywiście powodować, że uczniowie ci będą odnosić słabsze wyniki nie tylko w trakcie nauki w szkole, ale również w późniejszym życiu. W szerszym znaczeniu efekt Golema może oznaczać samospełniającą się przepowiednię o negatywnym kontekście. Kiedy ktoś jest do nas uprzedzony, traktuje nieprzyjaźnie i nie spodziewa się po nas niczego dobrego, to pod wpływem takiej oceny odwzajemniamy się tym samym, utrwalając w ten sposób wzajemne negatywne nastawienie. Brzmi znajomo? No właśnie – prawdopodobnie pod wpływem efektu Golema oceniał Deana jego przełożony. I była to ocena błędna.


Przełożony Deana i prowadzący śledztwo działali również pod wpływem motywowanego rozumowania (ang. motivated reasoning). Nie oni jedyni – niestety. Podobny błędny sposób rozumowania jest właściwy wszystkim błędnie przeprowadzonym śledztwom, dochodzeniom czy nawet prywatnym rozmyślaniom.


Motywowane rozumowanie to takie przeprowadzenie procesu badawczego, w którym badacz (każdy z nas) tak stawia tezy i tak przeprowadza analizę, by z góry potwierdzić to, co chce udowodnić. Ten typ rozumowania można na przykład zauważyć u zwolenników teorii spiskowych. Brak dowodów, to najlepszy dowód. Błąd konfirmacji zaś to z kolei szukanie tylko argumentów potwierdzających naszą tezę. I ślepota na kontrargumenty.


Przełożony Deana prawdopodobnie wierzył, że Dean mógł popełnić zbrodnie. Policjanci też zaczynali. Mimo iż powinni raczej szukać dowodów na niewinność. Tak w teorii działa system sprawiedliwości. Zamiast jednak szukać zgodnie z procedurą krytycznego myślenia, policjanci zaczęli działać pod wpływem motywowanego rozumowania. 

Wezwali Deana na posterunek. Samo to oczywiście błędem nie jest. Podczas przesłuchania zadali my proste pytanie – Gdzie był i co robił dwa i pół roku wcześniej. Na to Dean odpowiedział, jak pewnie odpowiedziałoby wielu z nas. Nie wiem. Nie jestem pewien nawet co robiłem 2 tygodnie temu. Tym bardziej nie pamiętam, co robiłem dwa i pól roku wcześniej. 

I te zdania przekonały policjantów. A Deana pogrążyły.

Gdy po raz pierwszy ława przysięgłych wróciła z ustalonym werdyktem, Dean wstrzymał oddech. Wiedział, że jest niewinny. Czy w tę niewinność uwierzyli ławnicy? Najwyraźniej tak – 8 uznało, że Dean jest niewinny. 4 – winny! Obrady trzeba było powtórzyć. Po 45 minutach ława przysięgłych wróciła. Wynik – ten sam. 2/3 uznało, że Dean był niewinny. 1/3, że winny. Obrady trzeba było powtórzyć. Po 45 minutach ławnicy wrócili i orzekli – winny! 

Cóż takiego się stało przez 45 minut? Nie przybyło nowych dowodów! Nie było nowych zeznać. Ławnicy byli po prostu zmęczeni. I chcieli iść do domu. Brzmi jak groteska? Niestety nią nie jest. Sami bardzo często – pod wpływem zmęczenia poznawczego – podejmujemy decyzje „a niech już tak będzie”. Potem czasem żałujemy. Tak jak – mam nadzieję – żałowali ławnicy. A może się mylę? 

Może ławnicy teraz także tłumaczą sobie swoją decyzję i mówią – nie mogliśmy inaczej zadecydować. Tak sprawę przedstawił prokurator. 

Umiejetność tłumaczenia i usprawiedliwiania własnych błędnych decyzji mamy wszyscy! To kompetencja ludzka. Wynika z tak zwanego mechanizmu łagodzenia dysonansu poznawczego. 


Dysonans poznawczy to stan nieprzyjemnego napięcia psychicznego. Pojawia się, gdy jednocześnie musisz pogodzić dwa zachowania, postawy lub informacje. Takie, które są niezgodne ze sobą. Na przykład myślisz o sobie jak o człowieku uczciwym. A jednak podbierasz kartki ksero z drukarki w pracy, w godzinach pracy załatwiasz zakupy online i od czasu do czasu podkradasz nawet filtry do kawy czy Domestos z pracy. Formalnie nie możesz już o sobie myśleć jako o osobie uczciwej – w końcu kradniesz papier i w trakcie pracy załatwiasz prywatne sprawy. To informacje trudne do pogodzenia. A jednak! Nasz umysł ma świetny sposób na to nieprzyjemne uczucie. To łagodzenie dysonansu poznawczego! Umysł sam zaczyna ci podpowiadać wytłumaczenia. Dzięki nim łatwiej się usprawiedliwiasz. 

Jak brzmią? Na przykład – nikt nie pracuje pełnych 8 godzin. A ja wywiązuję się z w wszystkich obowiązków. Mogę w pracy trochę spraw załatwić bez szkody dla pracodawcy. Lub – nie płacą mi tak wiele. Mogę więc ten papier potraktować jako rodzaj premii! 


Dean spędził w więzieniu 20 lat. Zapłacił za zbrodnię, której nie popełnił. W tym czasie człowiek winny zbrodni pozostawał na wolności.

Sprawa Deana to jedna z wielu. Badacze szacują, że w USA między 2 a 10% wyroków wykonuje się na niewinnych ludziach. W tym wyrok kary śmierci, w stanach, gdzie jest on jeszcze utrzymany.

Sprawa Deana Gillespie przypomina mi inną, którą opisywałem w tym tekście. Sprawę Richarda Dreyfussa. W obu – na szczęście – koniec końców sprawiedliwość triumfuje. W przypadku Deana pomogło stowarzyszenie  Ohio Innocence Project. W przypadku Dreyfussa, bohaterem jest pułkownik Picquart. On nie był ślepy na kontrargumenty. Nie zamiatał pod dywan informacji, które mogłyby przeczyć winie Dreyfussa. Picquart nie chciał mieć racji. Chciał poznać prawdę.

Poznać prawdę czy mieć rację

Nie ukrywam – przyjemnie jest mieć rację. Nasze na wierzchu! Przekonaliśmy do swego. Wygraliśmy! Mogę jednak z pewnością powiedzieć, że o wiele przyjemniej i ciekawiej jest dochodzić do prawdy. Choć uprzedzam. Prawda nas wyzwoli, ale przedtem często zaboli. I to srogo.

Wyobraź sobie, że od 10 lat pracujesz jako psycholog zdrowia. Zajmujesz się głównie stresem. Przez ten czas lat powtarzasz ludziom: stres jest przyczyną chorób. Zwiększa ryzyko wszystkiego, od zwykłego przeziębienia po chorobę wieńcową. Bez wyjątku przedstawiasz stres jako wroga. Malując ten obraz korzystasz z dostępnej wiedzy i badań.

I nagle trafiasz na badanie, które sprawia, że twój świat staje na głowie. Badanie jest rzetelne i w innym świetle stawia dotychczasową wiedzę. Co robisz? Obstajesz przy swoim i dalej ostrzegasz? Wiedząc, że ryzykujesz tym samym być może nawet zdrowie pacjentów. A może badaniu się przyglądasz, weryfikujesz i zaczynasz mówić:

Jestem psychologiem zdrowia i moją misją jest pomaganie ludziom osiągać zdrowie i szczęście. Ale obawiam się, że to, czego uczę od 10 lat, przynosi więcej szkody, niż pożytku, i ma to związek ze stresem.

Tak mówi Kelly McGonigal. W wystąpieniu na konferencji TED mówi coś, co niektórym może się wydać trudne. Przyznaje się do błędu i… zmienia zdanie! Mimo iż możesz kalkulować, że jej się to nie opłaca.

No cóż – opłaca się, jeśli patrzysz na świat jak naukowiec. Jak skaut zwiadowca! Kelly McGonigal jest naukowczynią. Nie dziwi więc, że myśli jak naukowiec. Jest jak skaut zwiadowca. Ważniejsze niż obrona poglądów czy przekonań jest dla niej dążenie do prawdy. Ona jest celem. Naukowiec chce się dowiedzieć, jak jest naprawdę. Nie zależy u na udowodnieniu, że jest tak, jak myśli.

Ten sposób myślenia jest moim ideałem. Do niego chcę dążyć. Nie ukrywam. Bywa ciężko.

Myślenie krytyczne jest nienaturalne

Polska nazwa cognitive bias to błąd poznawczy. I mam wrażenie, że to błąd. Bo błąd brzmi jak coś, co można poprawić. Najlepiej nie popełniać tego samego błędu wielokrotnie.

Tyle że te „błędy” to myślowe skróty i sposoby rozumowania, które sprawdzały się przez lata. W prostszym środowisku. Wtedy, gdy wystarczała nam odpowiedź wystarczająco dobra. Nie prowadziliśmy badań naukowych. Nie musieliśmy podejmować decyzji dotyczących milionów istnień. Nie musieliśmy precyzyjnie i rzetelnie oceniać rzeczywistości.

Co więcej – nawet nasze relacje społeczne mogliśmy budować na prostym myśleniu. I opierać je na przykład na Efekcie Aureoli. Ktoś był miły i ładny, nasz mózg od razu podpowiadał – to dobry człowiek. Nawet jeśli te cechy nie zawsze korelują ze sobą, koszt alternatywny był niewielki.

Dziś warto jednak mądrzej oceniać człowieka. I mieć świadomość, co na tę ocenę wpływa. Przekonałem się o tym, podczas zajęć na WSB (i nie tylko).


Punktualność jest dla mnie ważna. Zazwyczaj jestem na miejscu – przed szkoleniem, wykładem, zajęciami – 30 do 45 minut przed rozpoczęciem. Lubię mieć czas na spokojne przygotowanie. Lubię też mieć zapas na wypadek kłopotów technicznych. Na zajęciach online loguję się 20 minut przed startem.

Zazwyczaj przed czasem poza mną jest kilka innych osób. Nie zjawiają się 45 minut przed. Najczęściej 10-5 minut. Mój mózg wnioskuje, że są podobni do mnie. Proaktywni. Co więcej – punktualni.

A skoro są punktualni, to mój mózg zaczyna wnioskować, że są również pracowici, wytrwali, zaangażowani. Czy to dobry sposób rozumowania? Pomyślmy jak naukowiec.

Po pierwsze – z jaką próbą danego zachowania mamy do czynienia? Czy mogę wnioskować, że osoba, która przyszła przed czasem, zawsze przychodzi przed czasem? Niekoniecznie! Może być tak, że to przypadek. I osoba, która oceniam jako punktualna (po jednym zachowaniu) w rzeczywistości prawie zawsze się spóźnia.

Po drugie – czy zawsze istnieje korelacja między takimi cechami jak zaangażowanie, punktualność czy pracowitość? Nie wiem! Ale mogę sprawdzić. I przejrzeć literaturę i badania. A jeśli nic nie znajdę (w co wątpię), mogę przeprowadzić badanie sam. Na pewno jednak nie mogę polegać na własnej intuicji. Bo gdy sam zacznę szukać przykładów na punktualnych i pracowitych, to ich znajdę. Niekoniecznie dlatego, że rzeczywiście jest ich więcej.

Raczej dlatego, ze ulegnę heurystyce dostępności. I nie rozpatrzę przypadków osób punktualnych i niepracowitych. Niepunktualnych i pracowitych. Oraz niepunktualnych i niepracowitych. Podobnie jak w pierwszym przykładzie ze sportowcami.

Widzisz, jak prosta analiza zmienia postrzeganie. I zachowanie. Bo z tą świadomością muszę ostrożniej oceniać studentów i ich pracę.

Takie myślenie daje korzyści. Ale jest nienaturalne. Zajmuje czas. Kosztuje zasoby poznawcze. Dlatego mózg woli skróty – tak zwane heurystyki. Woli iluzję. Woli też mieć poczucie, że ma racje. Heurystyki to nawykowy sposób myślenia. Prowadzą do błędów oceny. Do błędnych decyzji. Czy to groźne? Nie. W większości przypadków, możesz przejść przez całe życie, popełniając błędy oceny. Co więcej tych błędów nie zauważysz. Jak mówił Daniel Kahneman – noblista i autor badań nad pułapkami myślenia:

“We can be blind to the obvious, and we are also blind to our blindness.” Co oznacza, że jesteśmy ślepi na błędy. I ślepi na naszą ślepotę.

Jeśli jednak chcesz myśleć lepiej, wyrób sobie nawyki myślenia. I ukształtuj środowisko tak, by uniemożliwiało (albo chociaż utrudniało) ci popełnianie błędów.

Dlaczego stawiam na nawyki i kształtowanie środowiska? Bo trudno będzie myśleć krytycznie cały dzień. Twój mózg się „przepali”. Skoro korzysta z nawyków błędnego myślenia, trzeba go przestawić na nawyki krytycznego myślenia.

A o co chodzi z kształtowaniem środowiska? O proste sygnały i wskazówki, które pozwolą ci pamiętać, wzmacniać nawyki. Jednym z takich prostych narzędzi jest chociażby checklista. Czyli narzędzie do weryfikowania poprawności i kompletności procedur.

Taką checklistę ma na przykład każdy pilot samolotu, którym lecisz. Sprawdza przed startem każdy szczegół. Czy to dlatego, że nie spamiętałby kroków? Nie – dlatego, by na 100% wyeliminować ryzyko, że mógłby pominąć choćby jeden.


W tym fragmencie popełniłem błąd myślenia. Gdy myślałem o pilocie, stereotypowo zacząłem pisać o mężczyźnie. A przecież są też pilotki! I nie mam na myśli nakrycia głowy o tej nazwie. Jasne, że częściej do tej pory latałem samolotami, które pilotowali mężczyźni. Jednak dość często też samolot prowadziła do celu kobieta. I nie zauważałem różnic. Choć gdybym chciał, mój mózg przyszedłby z pomocą. Selektywna percepcja pomogłaby znaleźć błędy. To mechanizm, który działa trochę jak w powiedzeniu z ery Stalina Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie.


Checklist & Pointing and Calling

Gdy ludzie zawodzą, nie ma co myśleć o wyprodukowaniu lepszych ludzi. Lepiej stworzyć mądre, logiczne i proste w użyciu procedury. Jak na przykład mycie rąk przez długość trwania piosenki Wszedł kotek na płotek. Dlaczego akurat ta? Bo trwa około 30 sekund. A tyle powinno się myć dłonie.

Jednym ze sposobów kontrolowania procedur są właśnie checklisty, na których po kolei odhaczamy zrealizowane punktu. Piloci i pilotki posługują się nimi przed startem samolotu. Ja według nich pakuję się na konferencję i szkolenia. Nie ufam swojej pamięci. I mam ku temu powody.

Ciekawym dodatkiem do checklisty może być metoda Pointing and Calling. Stosują ją kontrolerzy bezpieczeństwa w Tokijskim metrze. Sprawdzają wszystkie systemu według listy. Nie wystarczy im odkreślenie – gdy kontrolują, wypowiadają słowa i mówią dokładnie to, co robią. Czyli na przykład, „Sprawdzam przewód wentylacyjny lewy”. To minimalizuje szanse na pominięcie czegokolwiek.

Zreszta być może sam∗ nieświadomie stosował∗ś tę technikę. Ja na przykład często, gdy pakuję się przed wyjazdem za granicę, mówię na głos: Bilety są, paszport jest, ubezpieczenie EKUS jest

Skąd wiem, że to co wiem jest prawdą?

Każdego dnia oceniasz, analizujesz, decydujesz. Codziennie też wyrabiasz sobie opinie na temat zachowań i działań innych ludzi. Ja też. Na przykład na parkingu widzę nieidealnie zaparkowany samochód. Stoi tak krzywo, że nie zmieszczę się na miejscu obok. Momentalnie myślę – Jak można tak zaparkować! Kto mu dał prawo jazdy? Przez takich jak on nigdy nie można znaleźć miejsca.

Ocena jest szybka. Bezrefleksyjna. I po brzegi przepełniona podstawowym błędem atrybucji. To błąd oceny, w którym ludzkie zachowania oceniamy przez pryzmat ich stałych cech, kompetencji czy intencji. Zupełnie zaniedbując wpływ kontekstu. Swoje zaś zachowania (te głupie i nieodpowiedzialne) najczęściej tłumaczymy właśnie kontekstem. Czyli wpływem środowiska i sytuacji.

Kierowca, który zaparkował krzywo, mógł stanąć tak, bo inny samochód (który stał wcześniej) nie pozwolił stanąć inaczej. A może kierowca pierwszy raz w życiu parkował tyłem a obok siedział jego ojciec i non stop pouczał? Może wreszcie ta osoba musiała wysadzić od strony pasażera bardzo schorowaną osobę i potrzebowali więcej miejsca? Nie wiem tego. A bez tych informacji, nie mogę poprawnie ocenić.

Bo szybka ocena poprawna nie jest.


Pojęcie podstawowy błąd atrybucji wprowadził do psychologii społecznej Lee Rossa. Opisuje powszechną skłonność do wyjaśniania zachowania obserwowanych osób w kategoriach przyczyn wewnętrznych i stałych (np. cech charakteru) przy jednoczesnym niedocenianiu wpływów sytuacyjnych, zewnętrznych.

Na przykład 90% nauczycieli matematyki ankietowanych przez Meyera i Butzkamma w 1975 r. różnice w postępach w nauce swoich uczniów wiązało przede wszystkim ze „zdolnościami” oraz „innymi czynnikami osobowościowymi” (np. problemami z koncentracją). W odpowiedziach ankietowanych zabrakło przyczyn zewnętrznych, np. uwzględniania warunków do nauki w domu ucznia.


Gdy szybka ocena prowadzi do ugruntowanej opinii i sztywnego poglądu, mamy kłopot. Bo zaczynamy wierzyć w prawdę, która prawdę nie jest. Co w takiej sytuacji robić najlepiej? Jak najczęściej zadawać sobie pytanie – Skąd wiem, że to co wiem jest prawdą?

To pytanie może dotyczyć mocnego przeczucia, opinii, poglądu, czy przekonania. Możesz zadać to pytanie swojemu nauczycielowi, wykładowcy czy trenerowi. Ja sam zawsze na szkoleniach zachęcam do przerywania i do drążenia. Gdy znam odpowiedź, przekazuję ją. Gdy odpowiedź jest zależna od kontekstu, mówię to zależy.

A gdy nie znam odpowiedzi, mówię… Nie wiem. I rzucam pomysł, byśmy się zastanowili, jak to sprawdzić i znaleźć odpowiedź na pytanie badawcze.

Przeprowadźmy wspólnie badanie

Przeprowadźmy badanie. Wspólnie. Ty i ja. Załóżmy, że mieszkamy w Bostonie. Tu raz do roku odbywa się największy maraton świata. Ty masz ochotę pobiec i się sprawdzić. Ja kibicować. Oczywiście Tobie. ustalamy punkt, w którym będę obserwował trasę. Gdy będziesz koło niego biec, z pewnością mnie usłyszysz.

Niestety. W dzień maratonu, nie dojechałem na ustalone miejsce. Blokady, korki i zmiany organizacji ruchu, których nie przewidziałem, pokrzyżowały plany. Stałem w korku dobre 90 minut.

Gdy się spotykamy już po biegu, jesteś rozczarowan∗. Na szczęście jednak słuchasz wyjaśnień i rozumiesz, że to nie mój fatalny charakter lecz kontekst przyczyniły się do rozczarowania. W pewnym momencie – prawie równocześnie – mówimy: Skoro ja czekałem nie mogąc dojechać na miejsce, czy czekają też ambulansy z chorymi? A jeśli tak, to jak długo. I czy to czekanie wpływa na przeżywalność pacjentów? Na przykład z zawałami serca? W końcu w przypadku tychże lekarze mówią time is tissue. Czyli czas to tkanka, bo każda sekunda to nieodwracalne straty w tkance mięśnia sercowego.

Postanawiamy to sprawdzić. Zadajemy pytanie Czy duże imprezy sportowe mają wpływ na zdrowie i życie pacjentów, potrzebujących interwencji lekarskiej w szpitalu.

To początek. Ktoś, kto myśli szybko i pobieżnie powie od razu – wiadomo, że tak! Naukowiec, lub osoba myśląca jak naukowiec powie – nie tak prędko. 

Na początku dane. Układamy listę największych maratonów, które odbywają się w 11 amerykańskich miastach. Czemu nie bierzemy również małych i kameralnych imprez sportowych z Europy? Zaburzyłyby obraz! Potrzebujemy podobnych – podobnie blokujących miasto – imprez. 

Mamy więc jedną zmienną – maratony. Pora na drugą – zaczynamy szukać danych pacjentów, którzy w trakcie maratonu mieli ciężkie wymagające interwencji schorzenie. Na przykład zawal. Lub udar. Wybieramy bazę Medicare. Dlaczego? Bo z automatu zawęża pacjentów do grupy >65 lat. To osoby, które częściej narażone są na zawał serca. A tym właśnie zamierzamy się zająć.

Dlaczego zawężamy jednak do tylko jednego schorzenia? Bo zawału człowiek nie wybiera. Nie ma wpływu na to, czy dostanie go akurat tego, czy innego dnia.

Z zawałem nie można też czekać. Tu liczy się każda sekunda. Nie ma więc mowy, żeby ktoś pomyślał – A dziś maraton, nie będę po próżnicy wołać karetki. Poczekam do jutra. Może przejdzie!

Na pewno mamy już grupę, której będziemy się przyglądać. Pacjenci powyżej 65 roku życia, którzy mieszkają w miastach, w których odbywają się maratony. I którzy mieli zawał serca w dniu zawodów, a na trasie przejazdu ich ambulansu były utrudnienia.

Czy to wystarczy? Oczywiście, że nie. Musimy mieć do czego porównywać. Do pacjentów o tej samej charakterystyce, którzy mieli zawał, ale w dni, w której maraton nie przypadał.

Ty i ja zaczynamy analizować dane. Mamy 1 145 rekordów pacjentów, którzy mieli zawał w dniu zawodów i 11 000 danych pacjentów, którzy byli hospitalizowani w dni poza zawodami.

Rzeczywiście jest prawidłowość. Pacjenci, którzy mieli zawał w dni imprez, dojeżdżali dłużej. To wpłynęło na śmiertelność 13% wyższą.

I tu możnaby zakończyć. Tylko, że to byłoby błędem. Przecież mogą być także inne przyczyny wyższej śmiertelności w te dni. Musimy je zbadać. Inaczej nasze badanie będzie kiepskie.

To, że znajdujemy dwie zmienne, które zdają się na siebie wpływać, nie oznacza jeszcze, że tak jest. Ty i ja wiemy, że korelacja to jeszcze nie akuzacja.

Jakie inne przyczyny możemy rozważyć? Być może w dni wydarzeń sportowych, w szpitalach jest mniejsza obsada? Sprawdzamy ten trop – okazuje się, że szpitale funkcjonują normalnie.

Może pacjenci, którzy trafiają do szpitali, to uczestnicy biegów. I to jest przyczyną. Rozważamy ten trop i stwierdzamy, że choć to możliwe, to bardzo mało prawdopodobne. W końcu wybraliśmy szczególną grupę 65 plus. Jasne – są biegacze w tym wieku. Jednak w naszej bazie mieliśmy ludzi chronicznie chorujących. Tacy nie decydują się na maraton.

Może wreszcie pacjenci w dni maratonów różnią się jakoś od pacjentów w dni bez maratonów? Mało prawdopodobne. Dla pewności jednak porównaliśmy dane i charakterystyki w obu grupach były identyczne.

A może ambulansy wiozły pacjentów do innych szpitali? Poza właściwym okręgiem. I trwało to dłużej. Nic podobnego – sprawdzamy i to i okazuje się, że pacjenci jechali do swoich szpitali. Tylko podróż trwała dłużej.

Średni o 4,5 minuty dłużej. Czyli 32% dłużej. Co dla pacjenta z zawałem jest potężną różnicą. To czas dla karetki. a co z tymi pacjentami, których ktoś wiózł do szpitala prywatnym samochodem?

Potężne imprezy sportowe to interes dla miasta, frajda dla zawodników i bardzo często też zysk dla mieszkańców. To także jednak większe ryzyko śmierci. Jeśli akurat będziesz mieć w dniu imprezy zawał.

Wiemy to z eksperymentu, który przeprowadziliśmy. Eksperymentu, który jest tak zwanym eksperymentem naturalnym. Eksperyment naturalny jest analizą przebiegu zjawiska, wywołanego i kontrolowanego, ale w warunkach naturalnych. Badacz nie tworzy środowiska i nie ma wpływu na to, co się dzieje. Ma tylko wpływ na dobór danych i ich selekcje. Oraz na to, czy prawidłowo wnioskuje. Eksperyment naturalny to święty Graal w naukach społecznych.

Eksperyment, który prześledziliśmy, naprawdę ktoś przeprowadził. Anupam B. Jena, MD, PhD wraz z badaczami z Harvard Medical School przyjrzał się dokładnie tym samym zmiennym. I też cieszył z eksperymentu naturalnego. Choć z pewnością nie cieszył się z wyników.

Prawdopodobnie go też nie smuciły. Bo wyniki badań to po prostu wyniki. Zbliżają do obiektywnej prawdy. Przy założeniu, że kolejne badanie może się zbliżyć bardziej. Lub wskazać przekonujące dowodu na to, że trzeba jednak iść w innym kierunku.

Rekiny, media i automaty z przekąskami

Ludzie boją się rekinów. To zrozumiałe. Ze spotkania z rekinem rzadko wychodzi się bez szwanku. Ale też rzadko się z nim spotykamy.

Jakiś czas temu spędzałem weekend z rodzicami w domu na wsi. Mój tata, który chłonie media systematycznie i skrupulatnie, w pewnym momencie skomentował głośno zdarzenia z egipskiej plaży. Głośniej niż zwykle rzekł, To straszne. Turystę zjadł rekin w Egipcie.

Nasz dom na wsi jest oddalony kilka tysięcy kilometrów od Egiptu. W Kaszubskich jeziorach nie ma rekinów. Są szczupaki, a to jednak nie to samo. Dlaczego więc mój tata czuł się niemal w obowiązku ostrzec nas przed niebezpieczeństwem? Bo jego mózg (podobnie jak każdy inny) tak przetwarza informacje.

Lęk przed rekinami jest zrozumiały. Jak oceniasz prawdopodobieństwo, że podczas wakacji w Egipcie zginiesz bo natkniesz się w wodzie na rekina? A jak oceniasz prawdopodobieństwo śmierci w kontakcie z automatem z przekąskami?

Podpowiem ci – maszyny wendingowe zabijają 4 razy więcej ludzi niż rekiny rocznie.

Czy ta informacja sprawi, że będziesz bardziej bać się maszyn z przekąskami, a mniej rekinów? Wątpię. W myśleniu naukowy obowiązuje paradygmat, anecdotes aren’t data. Czyli dowody anegdotyczne to nie dane. Ludzkie rozumienie świata wygląda zupełnie inaczej. Dla nas nie ma silniejszego argumentu niż siła przykładu. Dla większości data aren’t anecdotes. Czyli dane to nie historie. Wiele osób w zderzeniu z danymi myśli sobie… No tak, fantastycznie. Masz te dane i wykresy dotyczące bezpieczeństwa pasów w samochodach, ale… brat kuzyna siostry ciotki Grażyny od strony męża miał wypadek i przeżył tylko dlatego, że nie zapiął pasów.

To też odmiana heurystyki dostępności. Masz dobry przykład i nie zawahasz się go użyć jako ostatecznego dowodu. Nawet jeśli dane przeczą temuż dowodowi.

Jeśli boisz się rekinów, to prawdopodobnie nie dlatego, że często je spotykasz. Boisz się ich dlatego, że media informują o atakach rekinów. Na Discovery obejrzysz nawet program Shark Week. To zupełnie zaburzy twoją umiejętność szacowania prawdopodobieństwa. Nie tylko dostaniesz przykłady ataków z całego świata. Na dodatek będą one tak opowiedziane, by wzbudzić lęk.

Taka jest natura mediów. Serwują ekstrema. Bo dzięki temu kupują naszą uwagę i czas. Dlatego ja od 20 lat nie oglądam telewizji. Od roku prawie nie słucham radia i serwisów informacyjnych. I nie czytam gazet. Czytam za to książki i publikacje naukowe. I naprawdę nic ważnego mnie nie omija.

Wybory

Załóżmy, że dostajesz nową propozycję pracy. Jest pod wieloma względami lepsza. Będziesz jednak musiał∗ się przeprowadzić. Na dodatek dojazd zamiast 25 minut będzie zajmował 90 minut. Masz do wyboru albo zostać tu gdzie jesteś i pracować w starej pracy lub przyjąć propozycję i się przeprowadzić. Jak podjąć wybór?

Najlepiej pewnie porównać obie opcje. Wiele osób wybiera do tego listę za i przeciw. Czyli za wyższe zarobki, większa firma i możliwości rozwoju. Przeciw dłuższe dojazdy i przeprowadzka w nowe miejsce. Wydaje się logiczne, prawda? Ale do końca logiczne nie jest. Po pierwsze musisz określić miarę, którym będziesz określać efekt zmiany. W tym przypadku może to być dobrostan.

Teraz musisz zbadać w jakim stopniu poszczególne warunki wpływają na dobrostan. I tak na przykład podwyżka przez chwile poprawi nastrój, ale raczej nie wpłynie na dobrostan. No chyba, że do tej pory zarabiał∗ś grosze a ktoś oferuje ci 200 tysięcy miesięcznie. Na pewno potężnym minusem będą dojazdy. One niezmiernie wpływają na poczucie satysfakcji i dobrostan.

Rozumiesz już, że nie można dać tylko + i – przy wadach i zaletach. Trzeba ustawić co chcemy osiągnąć. I jak to co robimy będzie wpływać na ten cel. W różnym, a nie równym stopniu!

Ciekawość, wątpliwość czy pewność

Przez jakiś czas utraciłem ciekawość. Teraz gdy ją odzyskałem, nadrabiam. Gdy kichnę, zastanawiam się jak wygląda cały mechanizm kichania. Jakie mięśnie, obwody nerwowe i organy biorą w tym udział.

Gdy na cmentarzu w Kopenhadze na grobie widzę bukiet mocno zwiędłych róż, zaczynam myśleć o historii, która za nimi stoi. I wymyślam kilka alternatywnych. I poddaję sam w wątpliwość ich prawdziwość.

Wolę to niż pewność. Ale musiałem się tego nauczyć. Bo stanem naturalnym (choć nie zawsze pożądanym) dla naszego umysłu są proste odpowiedzi, proste wyjaśnienia i pewność. Wystarczy spojrzeć na komentarze „ekspertów” w internecie. Każdy wie, jak naprawić ekonomię, powstrzymać katastrofę klimatyczną, leczyć raka czy uzdrawiać ochronę zdrowia. Pewność siebie zadziwia.

Ja lubię mieć wątpliwości. I nie wiedzieć. Lecz mieć zapał do dowiadywania się. Czego także ci życzę.


Warto przeczytać:

Hans Rosling, Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą

Richard Nisbett, Mindware. Narzędzia skutecznego myślenia

Elliot Aronson, Carol Tarvis, Błądzą wszyscy (ale nie ja). Dlaczego usprawiedliwiamy głupie poglądy, złe decyzje i szkodliwe działania?


Bibliografia:

Epley, N., & Gilovich, T. (2016). The mechanics of motivated reasoning. Journal of Economic perspectives, 30(3), 133-40. ISO 690

Beckwith, N. E., & Lehmann, D. R. (1975). The importance of halo effects in multi-attribute attitude models. Journal of Marketing research12(3), 265-275.

Pachur, T., Hertwig, R., & Steinmann, F. (2012). How do people judge risks: availability heuristic, affect heuristic, or both?. Journal of Experimental Psychology: Applied18(3), 314.

Pachur, T., Hertwig, R., & Steinmann, F. (2012). How do people judge risks: availability heuristic, affect heuristic, or both?. Journal of Experimental Psychology: Applied18(3), 314.


Zdjęcia:
Photo by GEORGE DESIPRIS from Pexels
Photo by camilo jimenez on Unsplash