Joanna Rachoń: #humans_of_my_life_13

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Marketing, Psychologia, Tak tylko mówięTagi ,

Pod koniec trzeciej klasy liceum, zdecydowałem, że zostanę architektem. Do dziś nie wiem, dlaczego. Moja nauczycielka języka polskiego – Anna Bogusz – nie była zachwycona. Powiedziała, „Piotruś, ty będziesz kiedyś pisał”. I piszę. 

Nie wiem, co zobaczyła w moim licealnym pisaniu Pani Bogusz. Może miałem predyspozycje. W pisaniu jednak predyspozycje to za mało. Trzeba pisać. Codziennie. I trzeba mieć ludzi, którzy ci to pisanie ustawią. Dużą liczbą skresleń. I masą komentarzy w pliku wordowskim. 

Joannę Rachoń poznałem, gdy pracowałem w Gdańskim Wydawnictwie Psychologicznym. Byłem dyrektorem marketingu. Miałem promować książki. Wszystkiego nauczyłem się sam. Sam tworzyłem pierwsze newslettery, bez systemu do wysyłki maili. Sam tworzyłem szablony w tabelach z excela i sam personalizowałem każdy list. Ale to była super robota. Zwłaszcza, że dobre książki, dobrych autorów łatwo się promuje. Na Walentynki zawsze można było odgrzebać „Psychologię miłości”, szczypty sensacji dodawał „Morderca za ścianą” Bussa. 

Wymyśliłem sobie, że raz na kwartał będę odwiedzać redakcje kobiecych magazynów. Brałem karton z nowościami, umawiałem się na spotkania i… telepałem do Warszawy, sześć godzin pociągiem w jedną stronę. Tak poznałem wszystkie chyba liczące się redakcje działów psychologii w Polsce. Tak poznałem Dagny Kurdwanowską i tak poznałem Joannę. 

Pracowała wtedy w Elle i chciała, żeby ta polska edycja poszła w kierunku francuskiej. By więcej było mądrych tekstów. By więcej było psychologii. I ja tę psychologię targałem w kartonach. 

Ale wydawca (czyt. bóg w prasie) nie chciał takiej Elle. Chciał tego, co chce mainstream i Joanna wraz z redaktor naczelną już nie pracowała w Elle

Po jakimś czasie zadzwoniła do mnie z propozycją. Pracowała nad pierwszym numerem Malemana – nowego pisma dla facetów. Ona była redaktorem prowadzącym, redaktorem naczelnym był Olivier Janiak. Powiedziała, „Piotr, a może chciałbyś zrobić wywiad z Ciadinim”. Nie wiedziałem, jak się robi wywiady, ale bardzo chciałem. Pomyślałem sobie, że jeśli coś schrzanię, to w najgorszym razie tego nie opublikują. 

Schrzaniłem, ale opublikowali. Zanim jednak opublikowali wymieniliśmy z Joanną chyba dziesięć maili. Ja wysyłałem poprawioną wersję, ona dosyłała nowe poprawki. Ja wysyłałem kolejną, w nadziei, że może to już to, a ona odsyłała kolejne skreślenia i komentarze. Zawziąłem się. Te poprawki mnie nie dołowały. Pamiętam, że pomyślałem, że jeśli komuś się chce tak poprawiać, to może widzi w tym jakąkolwiek wartość. W końcu była wersja ostateczna. Nie najlepsza. Ale poszła do druku. To nie był mój najlepszy wywiad. Ale z jakiegoś powodu Joanna poprosiła o kolejny. I z tych już byłem dumny. 

Był Bauman, Baumeister, Kasser, Wojciszke… W pełnym zaufaniu oddawałem te teksty pod jej redakcję. I z radością czytałem zmiany. I dużo się uczyłem. Do dziś mam niewiarygodny szacunek do dobrych redaktorów prowadzących. Do genialnych mocnych redaktorek naczelnych. 

Ale Joanna nie tylko redaguje. Ona pisze i rozmawia. Jej tekst o Kosińskim w Malemanie to złoto. 

Trudno znaleźć zdjęcie Joanny. Gdy wpisujesz jej nazwisko, to pojawia się… inny Rachoń. I nie wiedzieć czemu, Joanna Racewicz. Joanny jakby boty Google’a nie widziały. Ale ona jest w każdym tekście, w każdej rozmowie.

Po latach od pierwszego spotkania, Joanna przeprowadziła wywiad ze mną. Do tej pory ledwie kilka razy ktoś tak ze mną rozmawiał. To chyba taka dobra szkoła dziennikarska, w której się słucha. W której nie ma JA dziennikarza, a jest TY rozmówcy. Podobnie czułem, gdy rozmawiała ze mną Anna Maruszeczko dla Urody Życia. Taki spokój, czas i ciekawość. Uważna piękna ciekawość. 

Od Joanny wiem, że nie ma takiego tekstu, którego się nie da skrócić o połowę. Ona nauczyła mnie „zabijać nawet najdroższe zdania”. I podpowiedziała, że dobry wywiad jest wtedy, gdy tego wytłuszczonego tekstu na pytania jest minimum. Bo ważnejszy jest drugi człowiek. Wiec pytanie, to tylko taki prosty impuls, by go otworzyć. A nie okazja by się polansować. Są jeszcze tacy dziennikarze. Są jeszcze takie dziennikarki.