Jaś i Małgosia, Fargo i historie, w które wierzy nasz leniwy umysł

Jak nie wpadać w pułapkę storytellingu i ćwiczyć ciekawość Przed Tobą 6492 słów. Ich czytanie…

7847 słów
39 minut
7847 słów
39 minut

Przed Tobą

7847 słów
Ich czytanie zajmie Ci około
39 minut
Jeśli zdecydujesz się powiedzieć tak temu tekstowi, dowiesz się:

  • Poznasz prawdziwą historie Jasia i Małgosi
  • Omówię błędy poznawcze takie jak motywowane rozumowanie czy błąd potwierdzenia
  • Podkreślę role ciekawości jako narzędzia do weryfikacji faktów i zrozumienia pełniejszej prawdy za opowieściami

Jak nie wpadać w pułapkę storytellingu i ćwiczyć ciekawość

Przed Tobą 6492 słów. Ich czytanie w średnim tempie zajmie ci ponad 32 minuty. Przez ponad pół godziny dowiesz się czy lepiej mieć rację, czy poznać prawdę. Nauczysz się prostych sposobów weryfikowania narracji. A wszystkiego tego nauczę cię na przykładach bajek braci Grimm, historii pewnej Japonki, doktora ADHD i Alfreda Dreyfussa. 


Cała prawda o Jasiu i Małgosi

Jaś i Małgosia. Kojarzysz tę parę? Tak, chodzi o parę dzieci, których ojciec pod wpływem swojej drugiej żony, zachował się – jak na dzisiejsze standardy – okrutnie. Zostawił je w lesie na pewną śmierć. Dzieci jednak wykazały się sprytem, wytrwałością i kreatywnością. Przechytrzyły wiedźmę, która chciał je zjeść. I ostatecznie spaliły ją w piecu. 

Czego uczy nas ta historia? Być może to lekcja by nie ulegać pokusie piernikowej chaty. I by rozważnie działać, gdy głód (także metaforyczny) zamgli nasz osąd. 

A może wdrukowuje nam przekonanie, że drugie żony ewolucyjnie motywowane zawsze chcą się pozbyć dzieci z pierwszego małżeństwa? Czy może serwuje nam dość kłopotliwy pogląd, że samotnie mieszkające starsze kobiety to perwersyjne kanibalki? 

Nie wiem. Ja kiedyś odczytywałem tę opowieść jako przykazanie miłości między rodzeństwem. I ta wersja rezonowała ze mną najbardziej. Pewnie dlatego, że mam siostrę. I opowieść o Małgosi, która chce ratować brata była dla mnie krzepiącym potwierdzeniem, że relacje z rodzeństwem to jedne z piękniejszych, jakie mamy na tej planecie. 

Tak odczytywałem baśń Grimmów do czasu. Do czasu, gdy okazało się, że wiedźma nie była wiedźmą. A Jaś i Małgosia nie byli dziećmi. 

Do czasu, gdy przeczytałem wydaną w 1963 roku książkę. Napisaną przez Hansa Traxlera „Die Wahrheit über Hänsel und Gretel”. W niej dziennikarz i karykaturzysta, współpracujący między innymi z Frankfurter Allgemeine Zeitung i Süddeutsche Zeitung, opisał pieczołowite śledztwo, które przeprowadził nauczyciel Georg Ossegg. 

Georg Ossegg na tropach zbrodni

Czego szukał Georg Ossegg? Chciał zweryfikować czy historia zaserwowana przez braci Grimm jest prawdziwa. Pomyślisz być może, że to szaleństwo. Przy pierwszym czytaniu wiadomo, że to się nie mogło wydarzyć! Ja bym jednak nie był tak pewny. 

Między 1315 a 1317 rokiem Europę dotknął okrutny głód. 95% mieszkańców dosłownie nie miało co jeść. Na dodatek kontynent pustoszyła dżuma. Wielu, których dotknął potworny głód czyniło rzeczy niewyobrażalne. By przetrwać. Kradli, porzucali swoje dzieci. Dochodziło ponoć nawet do aktów kanibalizmu. 

Z naszej perspektywy to niewybaczalne. Nasza perspektywa nie bierze pod uwagę głodu, przez który nie musimy przechodzić. I innego kulturowego podejścia do kwestii rodzicielstwa. W tamtym czasie śmiertelność dzieci była tak powszechna, że większość rodziców wiedziało, że część dzieci po prostu nie dożyje dorosłości. Nawet przed kryzysem jedna piąta dzieci nie dożywała 10 roku życia w średniowiecznej europie. Może więc całkiem prawdopodobne jest, że ojciec drwal rzeczywiście zdecydował porzucić dzieci w lesie. I może rzeczywiście jakaś samotna niewyględna kobiecina zwabiła je do chatki, by je zjeść. Bo choć najwyraźniej miała składniki na pierniki, to brakowało jej białka zwierzęcego. 

Na te pytania odpowiedzi szukał Georg Ossegg. Najpierw zdecydował się zweryfikować lokalizację. Jeśli wydarzenia miały miejsce, to właśnie to miejsce musi istnieć. W 1962 trafił do Hexenwald – Lasu Czarownic (lub Wiedźm). Podczas długiego spaceru doznał olśnienia. Ścieżka, którą szedł była identyczną z tą, którą pamiętał z bajki o Jasiu i Małgosi (choć z pewnością czytał ją jako opowieść o Hänsel i Gretel). Każdy szczegół się zgadzał. Dokładnie tą ścieżką, którą szedł Ossegg, ojciec prowadził Jasia i Małgosię wgłąb lasu. 

Ossegg rzucił się w wir poszukiwań. Znalazł fundamenty domu drwala i jego podstępnej żony. Potem metodą dedukcji i poszukiwań znalazł polanę, na której drwa dzieci porzucić. Następnie dotarł do kamiennych fundamentów kolejnego domu. Tego, w którym mieszkała prawdopodobnie wiedźma. Która jak się okazała wiedźmą nie była. 

Ossegg odkrył coś, co go zaskoczyło bardziej niż poprzednie znaleziska.  W ruinach domu znalazł metalową szkatułkę. W środku ręcznie zapisany przepis na piernik. Ossegg szukał dalej. W książce Grimmów „wiedźma” mówi dialektem charakterystycznym dla okolic Wernigerode. To niemieckie miasto w Saksonii-Anhalt. Nauczyciel-detektyw od razu tam pojechał. I znalazł dokumenty sądowe z 1618 roku. Oskarżoną w procesie o czary była piekarka Katharina Schraderin. Nie skazano jej na śmierć. Wygnano jednak z miasta. 

I tak trafiła do chatki w lesie. W której wypiekała swoje słynnej pierniki. Później sprzedawała je w dni targowe w Norymberdze i okolicznych miasteczkach. To tam poznała Hansa Metzlera. Też piekarza. 

Metzler rozpoczął taniec godowy. Jak jednak szybko odkryła Katherina nie chodziło mu o nią samą. Metzler chciał zdobyć recepturę na pierniki. Wykoncypował, że gdy poślubi Katharinę, położy łapy na sekretnej recepturze, która gwarantowała sukces sprzedażowy. 

Katharina zaręczyny odrzuciła. I wtedy Metzler zdecydował – zamorduje niedoszłą narzeczoną i pozyska przepis. Zdecydował też, że zbrodni nie popełni sam. Pomogła mu siostra. Gretel. I tak Hansel i Gretel zamordowali Katherinę. Nie byli dziećmi. A Katherina nie zasłużyła na śmierć jak jej baśniowa odpowiedniczka. 

Książka, która rozbiła bank i wprowadziła w błąd

Śledztwo Georga Ossegga w całości opisał Hans Traxler w książce Die Wahrheit über Hänsel und Gretel – Prawda o Jasiu i Małgosi. Książka do dziś jest dostępna. Przez lata utrzymywała się na listach bestsellerów. Jej popularność skłoniła wielu do wycieczek po lesie Hexenwald. Szukać śladów zabójczego rodzeństwa przyjechali nawet uczniowie Duńskiego liceum. A także turyści z krajów tak odległych jak Japonia. 

I wszyscy – podobnie jak ja (i być może ty) dali się nabrać. Hans Trexler dokumentował podróż Ossegga. Tyle, że Ossegg był charakterem fikcyjnym. A książka miała być satyrą na mnożące się w latach sześćdziesiątych True Crime Stories. I horrory, które już w czołówce informowały o tym, że historia jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. 

Trexler intrygowało, ale też trochę irytowało to, z jaką łatwością twórcy szafowali etykietą „prawdziwej historii” i „prawdziwych wydarzeń”. Którą to zresztą etykietę znajdziesz nadal w potężnej części horrorów i thrillerów. To zresztą zabieg komercyjnie zrozumiały. Nasz mózg bardziej angażuje się emocjonalnie w to, co postrzega jako prawdziwą historię. A do klasyfikacji historii jako prawdziwej dużo nie potrzebuje. Pokazują to badania E. A. Konijn et al. A także prace badawcze Dana i Chipa Heatha, które zebrali w książce Made to Stick

Przyczepia się jak rzep psiego ogona

Ta – wydana w Polsce pod tytułem Przyczepne historie. Dlaczego niektóre treści przykuwają uwagę, a inne zostają zapomniane – książka zawiera przepis na „przyczepność” właśnie. Dla mnie jednak to także książka o wiarygodności historii. A także dlaczego nie możemy ufać naszemu mózgowi, gdy decyduje co jest prawda a co nie. 

Nie wiem, czy uwierzył∗ś w historię Ossegga, gdy ją czytał∗ś. Nie wiem, jak oceniał∗ś  jej wiarygodność zanim dotarł∗ś do zdania „I wszyscy – podobnie jak ja (i być może ty) dali się nabrać”. Ja – zgodnie z tym, co napisałem – dałem się nabrać. Tyle, że nie czytałem książki Taxlera. Historię Ossegga (na podstawie rzeczonej książki) odsłuchałem w podcaście Tima Harforda „Cautionary Tales”. 

Nasz problem z opowieściami

Tim Harford zastosował podobny zabieg, jak ja. Opowiedział historię i dopiero potem zaznaczył, że nie jest prawdziwa. Ani on jednak, ani ja nie zaczynaliśmy od słów „to prawdziwa historia”. Nadaliśmy jej jednak pozór prawdziwości. I skorzystaliśmy z błędu poznawczego, który popełniamy wszyscy oceniając rzeczywistość. Ten błąd dobrze podsumowuje Malcolm Gladwell. Mój ulubiony opowiadacz popularnonaukowych historii stwierdził kiedyś:

We have, as human beings, a storytelling problem. We’re a bit too quick to come up with explanations for things we don’t really have an explanation for.

Diagnozę Gladawella można podsumować tak: Jako ludzie mam problem – i ten problem to wyjaśnianiem skomplikowanego świata z pomocą prostych historii. Gdy czegoś nie ogarniamy. Lub, gdy nie możemy zjawiska czy zachowania zamknąć w ramy przyczynowo-skutkowej narracji, w której nie ma miejsca na chaos i przypadkowość, tworzymy historię. I w nią wierzymy. Czasem te storytellingowe objaśnienia świata są prawdziwe. Bardzo często nie. Tak było (i pewnie nie raz będzie, bo takie historie lubią wracać) w historii o wilkach, która jakiś czas temu przetoczyła się przez media społecznościowe. 

Ta historia – opatrzona zdjęciem – brzmiała tak:

Poruszanie się watahy wilków: pierwsze trzy – stare albo chore, one idą z przodu i nadają prędkość całej watasze. Jeśli one pójdą z tyłu, to odstaną i zginą. Za nimi idzie pięć silnych wilków. W środku – pozostali członkowie watahy, potem – pięcioro najsilniejszych. Ostani idzie przywódca, który kontroluje całą watahę. Wataha idzie tak, żeby najstarsi nie odstawali i żeby mieć możliwość pomagać sobie.

Pierwszy raz natrafiłem na to zdjęcie – wzbogacone romantyczną wizją wilczego zachowania – u znajomej, która stwierdziła, że my ludzie możemy się wiele od wilków nauczyć. Od razu uruchomiłem internetową czujność. Sprawdziłem na stronach behawiorystów, czy rzeczywiście wilki tak się zachowują. Nie zachowują się. Sprawdziłem też, czy zdjęcie – jak sugerował autor mema – zostało zrobione w Rumunii. Nie zostało. Zweryfikowałem informacje. I odkryłem kolejną zmyśloną teorię, która pięknie brzmi. Ale jest nieprawdziwa. Prawdziwa – prawdopodobnie mniej atrakcyjna dla naszego mózgu – brzmiałaby:

25 wilków szarych przemierza śnieżne pustkowie w Wood Buffalo National Park w Kanadzie. Pierwsza idzie samica Alpha, za nią podąża stado. Idzie koleiną, by oszczędzać energię. Polują na bizony. Temperatura spada do -40º C. Chadden Hunter z BBC/NHU robi im zdjęcie. To samo zdjęcie po jakimś czasie pojawia się na Facebooku. Tym razem opatrzone piękną teorią o świadomym przywództwie.

Wiele mózgów preferuje historię nieprawdziwą – ale bardziej koherentną. Historię, w której jest przyczyna, skutek i wzorce do naśladowania. Mimo, że ta wersja rozmija się z faktami – w tym wpadki mniej atakcyjnymi. 

Powiesz być może – tym gorzej dla faktów.

Ja powiem – tym gorzej dla nas ludzi, jeśli nie nauczymy się weryfikować faktów. 

Już dziś 59% użytkowników twittera udostępnia treści tylko po przeczytaniu samego tweeta, bez zaglądania w link. Bez weryfikacji treści całego artykułu. 78% osób nie weryfikuje w ogóle tego, co przekazuje. Bazuje przy tym na szybkim oglądzie treści i czymś, co niektórzy nazywają… „zdrowym rozsądkiem”. Nie jest to najczęściej rozsądek. Ze zdrowiem też ma niewiele wspólnego. Na mózg (a w szczególności na tzw. szybkie myślenie) nie mamy co liczyć. Szybkie procesy myślowe bazują na heurystykach, czyli uproszczeniach. Szybkie procesy myślowe obarczone są też błędami. Noszą one nazwę błędów poznawczych. W przypadku opowieści o wilkach mamy do czynienia z tzw. iluzją grupowania. Czyli szukania prawidłowości tam gdzie ich nie ma. Mamy też do czynienia z motywowanym rozumowaniem, czyli wspieraniem tez, które nam pasują. Pasują tak mocno, że znajomi, których konfrontuję z obiektywną prawdą o zdjęciu trzymają się kurczowo wersji facebookowego mema. Czemu? Czyżby coś było prawdziwe tylko dlatego, że udostępnił to ktoś, kogo znamy?

Wiara w cuda czyni cuda

Dlaczego wierzymy? Bo nasz mózg informacje, które są proste (zrozumiałe), nieoczekiwane (nowe i zaskakujące) wiarygodne (a czy może być bardziej wiarygodne źródło niż znana osoba), konkretne, emocjonalnie naładowane (emotogenne) i podane w formie historii traktuje jako bardziej prawdziwe. Przetwarzając tak podaną informacje doświadcza tzw. łatwości poznawczej. Prawdziwa informacja tak podana jest uznana za prawdziwą. Nieprawdziwa niestety też.

Dlatego tak łatwo było ludziom uwierzyć w sfałszowane badania Wakefielda o związku szczepień z autyzmem (fałszywe korelacje i błąd konfirmacji). Dlatego tak łatwo było uwierzyć w Matkę Boską na szybie dwukondygnacyjnego budynku na Ukraińskiej wsi (pareidolia i torowanie). Dlatego tak łatwo uwierzyć w historię o wilkach. I w wiele innych rzeczy. Bo tak skonstruowany jest nasz mózg.

Na przestrzeni ewolucji grupowanie, szukanie prawidłowości pomogło nam rozwinąć cywilizację. Dominować planetę. Jednak na przestrzeni wieków nie wykształciliśmy sobie mechanizmu, który pozwalałby łatwo odróżnić prawdę od gównoprawdy. Żyjemy w czasach, w których wiedza naukowa staje się dla wielu podejrzana. Prawda dla wielu jest niewygodna. Lepsze są przekonania i „moja racja, która jest najmojsza”. Nic złego się nie stało jeśli uwierzyłeś w teorię o dobrych wilkach. Coś złego może się stać, jeśli uwierzysz w groźną teorię spiskową. Dietę cud. Lub kolejny miejski mit.

Wartości czy poglądy – oto jest pytanie!

Adam Grant – autor książki Leniwy umysł – potwierdza, że z problemem, który identyfikuje Gladwell trudno będzie sobie poradzić. Bo wielu z nas (choć ja bym zaryzykował, że niemal wszyscy) jesteśmy przywiązani do swoich przekonań. A lepiej by było, gdybyśmy byli przywiązani do wartości. 

Czym różnią się te modele przywiązania? Przywiązanie do przekonań oznacza, że na sztywno wierzymy, w to, co uznajemy za prawdę. Przywiązanie do wartości oznacza wierność temu co dla nas ważne. Grant sugeruje, że wartości – jeśli je ustalimy – są w większości stałym drogowskazem. Przekonania – niezweryfikowane – mogą mieć katastrofalny wpływ na nasze życie. A często na życie innych ludzi. 

Wspomniany wcześniej nauczyciel z duńskiego liceum zorganizował wyjazd studyjny do Lasu Hexenwald. Tania nie była. Czy potrzebna? Prawdopodobnie niekoniecznie. Ten nauczyciel nie zweryfikował prawdziwości historii Texlera. Mimo że sam autor umieścił w książce wiele wskazówek, że historia może być formą trollingu. 

Na przykład urządzenie (widoczne na zdjęciu w książce) do ustalania wieku artefaktów metodą datowania radiowęglowego składało się z blachy na ciasto, lejka i anteny radiowej. A rzekomy przepis Kathariny pochodził z popularnej książki kucharskiej. 

Co ciekawe – część czytelników zwracała uwagę na te luki, wskazywali je autorowi i… dalej wierzyli. Bo gdy chcemy, by coś było prawdą znajdziemy na to dowody. Nasz mózg wyłapie więcej za niż przeciw. Ten schemat działania opisuje właśnie motywowane rozumowanie i błąd potwierdzenia.

Motywowane rozumowanie 

Motywowane rozumowanie to kuzyn błędu potwierdzenia. Ten drugi polega na szukaniu tylko argumentów potwierdzających naszą tezę. Ten pierwszy to rozumowanie mocno zabarwione motywacjami i przekonaniami. Znasz to na pewno z naszego podwórka. Liberałowie (w Polskim wydaniu) wieszczyli, że 500 plus rozwali budżet i pogrąży nas w katastrofie. A nie rozwaliło.

Motywowane poznanie czy rozumowanie to ważne pojęcia w zrozumieniu tego, jak postrzegamy świat i dlaczego mamy tendencję do przypisywania nierealistycznie dużego zaufania do informacji otrzymanych od osób nam bliskich i cenionych przez nas oraz od członków grup, których też jesteśmy częścią, w przeciwieństwie do innych ludzi i członków innych grup. 

Badania pokazują, że motywacja wpływa na funkcje poznawcze w różnych dziedzinach, w tym postrzeganiu samego siebie, postrzegania osób oraz relacji międzygrupowych. Te konteksty społeczne aktywują cele, które wpływają na błędne przetwarzanie danej informacji na różnych etapach: percepcji wizualnej, uwagi, pamięci, podejmowaniu decyzji. Zrozumienie struktury poznania na podstawie motywacji jest kluczem do zmniejszenia szkodliwych konsekwencji błędnego myślenia. To, co być może zaskakuje, to to, iż wśród osób, którym zwykle ufamy można zauważyć tendencje do stawiania siebie ponad innymi: ponad 90% profesorów uczelni uważa, że ich prace naukowe są lepsze niż ich kolegów, analitycy CIA przeceniają dokładność swoich przewidywań, co do przyszłych wydarzeń, a lekarze przeceniają swoją wiedzę medyczną (Dunning, 2004). Ludzie chcą żyć w spójnym i logicznym świecie. Krugman chciał, żeby logiczne było to, że wybór Trumpa doprowadzi do katastrofy. Przeciwnicy PiSu chcieli, żeby 500 plus rozwaliło budżet. To pragnienie świata zgodnego z przekonaniami i motywacjami prowadzi do rozpoznawania wzorców tam, gdzie ich nie ma. Do budowania iluzji rzeczywistości. 

Tylko, że rzeczywistość można zmieniać tylko wtedy, gdy się wie jak wygląda naprawdę. Trudno walczyć argumentem, że świat się zawali jeśli zrobimy X czy Y, gdy po zrobieniu X czy Y świat się nie zawala. 

Myślenie automatyczne jest łatwe. Czasem ekonomicznie uzasadnione. Jednak czasem trzeba pomyśleć naprawdę. I brać pod uwagę błąd konfirmacji i motywowane rozumowanie.

Ten pierwszy jest automatycznym procesem przetwarzania danych. Ten drugi to mechanizm, który motywuje ludzi do tego, żeby analizować bardziej idee, które nam się podobają, niż te, z którymi się nie zgadzamy. Takie celowe przetwarzanie informacji preferowanych ponad te, które preferowane nie są, nazywa się właśnie motywowanym przetwarzaniem (Kunda, 1990).

Załóżmy, że pijesz dużo kawy. I nagle ktoś prosi ciebie, żebyś przeczytał/a artykuł, że kofeina szkodzi zdrowiu mężczyzn/kobiet. Jeśli jesteś podobny/a do uczestniczek badania Kundy (1990), to powątpiewałbyś/abyś w wyniki badań znacznie częściej od kobiet/mężczyzn, które kawy nie piją lub piją jej mało*. 

Zatem jeśli przywiążesz się do jakiejś teorii, to istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że nie tylko automatycznie będziesz dostrzegać informacje zgodne z tą teorią szybciej, ale także będziesz aktywnie ich poszukiwać i nad nimi się rozwodzić, zupełnie ignorując wszelkie kontrargumenty.

Niby jaki jest koń każdy widzi. Czasem tylko oglądasz konia tak pobieżnie, że nawet nie zauważysz, że to zebra. Albo okapi. 

Tak jak sprawie oskarżonego Dreyfussa przyglądali się śledczy. 

Afera Dreyfusa

W 1894 roku Alfred Dreyfus, francuski oficer artylerii pochodzenia żydowskiego, został na podstawie spreparowanych dowodów oskarżony o zdradę na rzecz Niemiec. Koronnym dowodem w procesie były: rękopis pisma do ambasady niemieckiej przypisywany Dreyfusowi i przysięga jednego świadka oskarżenia. Powołano pięciu specjalistów od badania pisma. Trzech z nich, także Alphonse Bertillon, stwierdziło, że list jest autorstwa Dreyfusa. Gdyż miał… podobny charakter pisma. Podczas przeszukiwania domu Dreyfusa nie znaleziono żadnych dowodów, co stało się… dowodem pogrążającym go jeszcze bardziej. Uznano bowiem, że brak dowodów, to najlepszy dowód na to, że ma coś do ukrycia. Tak działa nasz mózg. Lubi mieć rację, nawet jeśli tej racji nie ma. 

Jeśli więc chcesz wiedzieć czy koń jest koniem, czy Dreyfuss naprawdę był zdrajcą i czy Trump doprowadzi do katastrofy gospodarczej musisz uważać na swój własny sposób myślenia. Ja tak robię od dłuższego czasu. Boli. Ale daje satysfakcję. 

*w tym paragrafie ukryłem jajko niespodziankę. Celowo wprowadziłem tam motywowane rozumowanie. Ciekawe, czy je odnajdziesz.

Myślenie, fartuch i pokora

Żeby lepiej myśleć, warto ubrać laboratoryjny fartuch. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo jak wskazują badania Adam Hajo i Adam D. Galinsky’ego z 2012 roku, to co na siebie wkładamy, ma wpływ na to, jak się zachowujemy. Ale nie tylko. Może mieć też wpływ na nasze podejście do rzeczywistości a nawet funkcje poznawcze. Uczestnicy badania, którzy ubrali białe lekarskie kitle pracowników ostrego dyżuru osiągali wyższe skupienie i szybciej przetwarzali materiał. 

Enclothed cognition – bo tak nazywa się po angielsku to zjawisko – to takie modowe placebo. I stawiam hipotezę, że jeśli chcemy myśleć jak naukowiec, powinniśmy z tego modowego placebo korzystać. 

To jednak za mało. Po pierwsze raczej nie wyobrażam sobie, żebyś nagle wyrzucił∗ zawartość szaf na śmietnik i kupił∗ kilka kitli lub laboratoryjnych fartuchów, by myśleć jak naukowiec. Po drugie – efekt placebo jest zauważalny, ale nie pomoże nam poradzić sobie ze storytellingową słabością. 

Co oznacza dla ciebie myśleć jak naukowiec? Dla mnie to przesada pytań nad odpowiedziami. Świadomość i pokora wobec własnej niewiedzy. Ciekawość w odkrywaniu. I nie przywiązywanie się do przekonań. Przeciwieństwem tej postawy jest postawa niezłomnego żołnierza. Żadne fakty nie zmienią jego systemu postrzegania świat. Nikt mu nie wmówi, że… „białe jest białe, a czarne jest czarne”. 

Nie ma skrajności – jest spektrum

Gdy piszę o tych postawach, możesz odnieść wrażenie, że to dwa plemiona. I może nawet pocieszasz się, że oczywiście jesteś w tej pierwszej grupie. Myślisz krytycznie, a brak krytycznego myślenia widzisz u innych – z tej drugiej, strasznej grupy. Nie przejmuj się – to normalne. Prawie każdy tak ma. Ten błąd myślenia nazywa się błędem ślepiej plamki. Widzisz błędy poznawcze u innych. Sam∗ nie widzisz, że mylisz się równie często. Przykład? Mówisz:

Myślę, że lepiej będzie nie zapraszać Sandry na spotkanie. Jest bardzo usztywniona poznawczo i nie potrafi być subiektywna! 

Hmm. Przecież to zdanie pokazuje, że jesteś uprzedzon∗ do Sandry i być może dobierasz ludzi do rozmowy tak, by raczej zgadzali się z twoimi pomysłami. 

Te dwie postawy wobec rzeczywistości to dwa krańce spectrum. Jak zresztą w prawie każdym przypadku – mamy osoby skrajnie sztywne poznawczo (strażnicy, żołnierze) i skrajnie otwarte poznawczo („naukowcy”). Pomiędzy… pełne spektrum zachowań. 

Możesz po tym spektrum podróżować z karawaną swoich doświadczeń w czasie – postawy mogą się zmieniać z wiekiem i niekoniecznie na bardziej usztywnione. Możesz też poruszać się w przestrzeni – twoje postawy mogą być różne w zależności od sytuacji. 

Te dwie skrajne postawy opisuję dwoma stwierdzeniami. Przedstawiciel jednej grupy mówi: Prawda mnie wyzwoli. Czasem jednak zaboli. Przedstawiciel drugiej: Bronię swego. Choćby do upadłego. 

Ciekawostka – w obu przypadkach użyłem rhyme as reason effect. To iluzja poznawcza, w której to co rytmiczne, rymowane i przyjemnie przetwarzane, mózg uznaje za bardziej prawdziwe. Skorzystał z tego błędu obrońca O.J. Simpsona. Więcej o tym konkretnym błędzie napisałem tutaj. 

Z większą łatwością przetwarzamy nie tylko rymowanki. Historie także. I z tego też powodu częściej wydają nam się prawdopodobne. Zresztą historie nie tylko przetwarzamy. Często sami je tworzymy, jako narracje, które pozwalają nam rozumieć rzeczywistość. Albo dawać pozór rozumienia rzeczywistości. 

Są też dobre strony tego feleru

Czasem taka narracja nadająca sens wydarzeniom ma sens terapeutyczny. Długotrwałe badania Jamesa Pennebackera nad tak zwanym ekspresyjnym pisaniem (ang. Expressive writing) pokazują, że regularne pisanie działa. Wystarczy 25 minut niczym nieograniczonego pisania. Wylewasz z siebie myśli i zamieniasz w słowa, które zaludniają czystą kartkę. Nawet przy tak nieuporządkowanej formie mózg zaczyna dostrzegać sens w zdarzeniach trudnych. Czasem tak traumatycznych, że trudno im znaczenie nadać. A mózg – przez pisanie – to znaczenie odnajduje. 

To chyba najważniejsze zastosowanie storytellingu, jakie znam. Wydaje mi się też, że nie mam problemu z tym, że w zdarzeniach przypadkowych, bezsensownych i okrutnie losowych odnajdujemy sens i znaczenie. Nawet jeśli to tylko próba interpretacji, a nie obiektywnie poukładane w historię strzępy zdarzeń. 

Inaczej jest, gdy wierzymy w historie, które wzmacniają nasze nieprawdziwe przekonania. Które to przekonania z kolei mogą prowadzić do nieskutecznych lub wręcz szkodliwych nawyków, zachowań, wyborów. 

Wymóg życia bez iluzji

Profesor Maria Janion powiedziała w rozmowie z Katarzyną Bielas (Wysokie Obcasy), Stawiam sobie wymóg życia bez złudzenia, bez iluzji. Ten wymóg charakterystyczny jest dla myślenia naukowego. To sposób postrzegania rzeczywistości i zjawisk, w którym najwyższą wartością jest zbliżenie się do prawdy o naturze rzeczy. 

To zbliżenie odbywa się z pomocą metody naukowej, w której weryfikujemy hipotezy za pomocą poprawnie zaprojektowanych eksperymentów. Naszym zadaniem nie jest udowodnić, że mamy rację. Naszym zadaniem jest dojść do tego, jak jest. A zadaniem naszych kolegów po fachu nie jest wspieranie, chwalenie i mówienie, że absolutnie się z nami zgadzają. W metodzie naukowej zadaniem twoich przyjaciół jest podważanie i szukanie dziur w całym. 

Człowiek, który chce myśleć jak naukowiec nie tylko nie boi się tego podważania. On o nie prosi. Dlaczego? Bo ważniejsze jest dla niego dotarcie do prawdy, niż zranione ego. 

Takiego sposobu myślenia można się nauczyć. I można je polubić. Od czego zacząć? Jak mówi Adam Grant, w swojej wspomnianej wcześniej książce, najlepiej od siebie. Łatwo zauważamy błędy u innych. O sobie jednak myślimy, jako o racjonalnych żywych wykrywaczach gówno-prawd z doskonałym radarem, którym wytropimy każdą próbę oszustwa. Tymczasem jesteśmy wyposażeni w mechanizm, który zawodzi w konfrontacji z rzeczywistością. I radar, który nie tropi gównoprawd tam, gdzie występują. A widzi spiski i kłamstwo tam, gdzie go nie ma. 

To fatalne skalibrowanie jest pochodną przestarzałego oprogramowania, które sprawdzało się 200 tysięcy lat temu a szwankuje w konfrontacji z współczesną cywilizacją. 

Winić można też wbudowany mechanizm ochrony naszego kruchego ego. Nie chcemy myśleć, że nie potrafimy dobrze myśleć. Nie chcemy wiedzieć, że nic prawie nie wiemy. I że być może są obszary, których nigdy nie zrozumiemy. 

Nie bez znaczenia jest też kultura popularna, która wzmacnia nasze niektóre błędne przekonania. Przykład? W 3 najpopularniejsze neuromity edukacyjne wierzy prawie 98% nauczycieli i edukatorów. W samej zaś edukacji niewiele jest miejsca na uczenie się… podważania, weryfikowania i eksperymentowania. 

Oczywiście istnieją przylądki nadziei, na których nauczyciele uczą myślenia. Choć mają na to mało czasu. Bo program wypełniony jest po brzegi wiedzą, która ma być przekazana. Tą samą, którą bez problemu można znaleźć w internecie. Tylko trzeba nauczyć się, jak tę wiedzę weryfikować. I jak nie dać się nabrać na kłamstwa lub zbytnie uproszczenia. 

Zweryfikuj mi mamo

Zastanówmy się, jak to zrobić w odpowiedni sposób. Zweryfikujmy razem jedną z popularnych narracji, z która spotykasz się w wielu reklamach. Na przykład w takich, z których dowiadujesz się, że 9 na 10 stomatologów poleca pastę X. 

Co się kryje za tym stwierdzeniem? Przede wszystkim dane, które często uczymy się postrzegać jako prawdziwe. To stwierdzenie to także podsumowanie domyślnej narracji. Historii, w której ankieterzy pytają po kolei stomatologów o polecaną pastę i 9 z 10 ludzi w nieskazitelnie białych kitlach poleca właśnie X. Tę narrację twój mózg dopowiada sobie sam. 

Oczywiście, że to stwierdzenie to GP, czyli Gówno Prawda (ang BS, Bullshit). Pewnie nawet podejrzewał∗ś, że to marketingowa bzdura. W tym przypadku wiara w tę bzdurę nie przynosi jednak znaczących strat. Bywa jednak inaczej. 


Dr. Leon Eisenberg – „ojciec ADHD” – na łożu śmierci wyznał, że tę chorobę wymyślił. Dokładnie cytując powiedział, że to typowy przykład „fikcyjnej choroby” (ang. is a prime example of a fictitious disease).

Tej treści informacja od maja 2013 roku zaczęła się pojawiać w wielu miejscach. Najpierw nieśmiało wykwitała w mediach społecznościowych. Udostępniana przez rodziców, zaczęła robić karierę. Potem przedostała się do mediów mainstreamowych.

Szok! ADHD nie istnieje? – tak pisał autor podpisujący się mk w serwisie wPolityce. TWÓRCA ADHD PRZYZNAŁ PRZED ŚMIERCIĄ, ŻE CHOROBĘ… ZMYŚLIŁ! – tak kapitalikami darł się pod niebiosa FAKT. Po co wymyślono ADHD? – pytał (stosując presupozycję) redaktor Lewicki na łamach WPROST.

Co łączyło te artykuły?

Wszystkie w podobnym tonie wyjaśniały spisek. Leon Eisenberg wymyślił chorobę, zyskały na tym koncerny farmaceutyczne. Tajemnicę utrzymywano długo, bo zysk był potężny. Aż do momentu, gdy Eisenberg przed spotkaniem ze stwórcą postanowił zrzucić brzemię. Bo jak wiadomo ludzie przed śmiercią zawsze wyjawiają najstraszniejsze ciążące im tajemnice.

We wszystkich tych artykułach nie ma niestety śladu weryfikowania informacji. Jest jedna linia rozumowania – splamiona błędem motywowanego rozumowania. To taki sposób prowadzenia wewnętrznego śledztwa, w którym raz obrana linia jest nie do ruszenia. Bo jest nasza. I chcemy, żeby wygrała. A jak wiadomo – nie ma takiej teorii, której by się nie dało obronić. Zwłaszcza teorii spiskowej.

Do dziś co jakiś czas ta historia w zmutowanej formie pojawia się w różnych internetowych zakamarkach. I do dziś ludzie bezrefleksyjnie ją łykają jak zachłanny pelikan kilo skorupiaków. Mimo że jest nie do końca prawdziwa. Tak jak nieprawdziwe jest stwierdzenie o tym, że 9 na 10 stomatologów poleca pastę X. 

Dlaczego?

Bo historia jest prosta. Każdy bez pudła ją powtórzy, nawet gdy usłyszy ją tylko raz. Proste jest też wyjaśnienie – „wszystko układa się w jedną ‚logiczną’ całość”. No jasne! Każdy spisek dla tego, który w niego wierzy układa się w jedną logiczną całość. Obojętnie czy chodzi o teorię o chipowaniu ludzi przez zachłannego Billa Gatesa, czy zamykanie lasów w celu ustawiania w nich nadajników 5G do złudzenia przypominających drzewa.

Historia jest też zaskakująca. A nawet szokująca! Co prawda większość osób, które mają skłonność do rozumienia świata w kategoriach ciągłych spisków, wykrzyknie „a nie mówiłem”, jednak pierwsze zetknięcie z tego typu informacją wywoła zaskoczenie. JAK TO? Przez tyle lat nas oszukiwali?

Historia ta jest też dla odbiorcy wiarygodna. Lub przynajmniej wydaje się wiarygodna. Dlaczego? Bo albo nadawcą jest osoba podobna do nas (rodzic) albo jest to osoba znajoma (znajomy z Facebooka). Wierzymy też w to, co jest zgodne z naszymi przekonaniami, motywacjami i światopoglądem. I ta nadmierna ufność charakteryzuje w zasadzie całe spektrum poglądów i światopoglądów. Liberałowie wierzą w fake newsy potwierdzające ich przekonania o konserwatystach. Konserwatyści wierzą (bez weryfikowania) w kłamstwa potwierdzające ich przekonania o liberałach.

Historia też jest konkretna. Na poziomie obrazów (czy też jakby wolała moja ukochana pani od polskiego – TOPOSÓW). Bo w tej historii mamy przepiękny TOPOS wyznania win na łożu śmierci. Zwróć uwagę, że wszystkie w zasadzie teorie spiskowe i propaganda operują w równych proporcjach konkretnym obrazem i… niepokojącymi związkami frazeologicznymi. Konkretny obraz to „zatrute jabłko”, „łoże śmierci”, „ugotowane mózgi”. A niepokojące związki do „zamach na rodzinę”, „ideologia LGBT”, „techniki masturbacyjne”, „chipowanie i neuroprogramowanie”. Te słowa i obrazy ułatwiają zapamiętywanie i przekazywanie dalej wirusowej nieprawdy (lub półprawdy). Przede wszystkim jednak budzą emocje. Silnie tłuką w ciało migdałowate.

Ta część mózgu odgrywa rolę w generacji negatywnych emocji, agresji oraz generuje reakcje obronne, ponieważ pobudza układ współczulny. Odgrywa ważną rolę w przetwarzaniu informacji w sferze kontaktów międzyludzkich. Objętość ciała migdałowatego u ludzi jest pozytywnie skorelowana z wielkością sieci społecznej. U ludzi z tendencją ksenofobiczną występuje nadreaktywność ciała migdałowatego. Wszędzie widzą zagrożenie. Podobnie jest u zwolenników spiskowej teorii dziejów.

I tu przechodzimy do emocji. Ta historia jest emotogenna. Czyli wzbudza emocje. Lęk, gniew i frustracje. A te z kolei emocje wpływają na transmisję społeczną – na motywację by informację przekazywać dalej. Niestety bez weryfikowania jej prawdziwości. To taki nasz „ewolucyjny dług technologiczny”. Kiedyś rzeczywiście lepiej było ostrzegać od razu przed (często realnym) niebezpieczeństwem niż weryfikować i badać aparatem krytycznego myślenia. Dziś spokojnie moglibyśmy to robić zanim podamy dalej bzdurę, nieprawdę czy plotkę. Jednak tego niestety nie robimy. Bo tam gdzie pojawiają się emocje, fakty stają się mniej ważne.

Rodzice, którzy podawali innym rodzicom informacje o podłym doktorze ADHD po części mogli kierować się właśnie tych mechanizmem wczesnego plemiennego ostrzegania. Dziennikarze – obawiam się – kierowali się jedynie klikalnością sensacyjnego materiału.

Mieli historię! A konkretnie mieli sekwencję zdarzeń, która układała się w atrakcyjną historię. I to właśnie ostatni czynnik, który wpływa na popularność teorii spiskowych, miejskich legend, fake newsów i propagandowych szczujni. Na całe szczęście te same czynniki również prawdę mogą uczynić atrakcyjniejszą.

Informacje, które są proste (ang. Simple), zaskakujące (ang. Unexpected), wiarygodne (ang. Credible), konkretne (ang. Concrete), emotogenne (ang. Emotional) i mają strukturę historii (ang. Story) to te, które powinniśmy weryfikować. Zwłaszcza jeśli zamierzamy je podać dalej. A szczególnie już, gdy informacje te mogą skutkować działaniem zagrażającym zdrowi, życiu czy dobrostanowi naszemu i naszych najbliższych.

Wyobraź sobie, że odpalasz rano Facebooka i czytasz:

„W Instytucie Badań Jądrowych przekazano pracownikom zalecenia, by nie wychodzili na dwór, nie wietrzyli mieszkań, usunęli z balkonów rośliny i kwiaty, jeśli to możliwe. W sobotę i niedzielę (18 i 19 kwietnia) ma przejść przez Polskę (nie wiadomo jeszcze, przez które regiony) chmura radioaktywna znad Czarnobyla (w związku z trwającymi tam od 4 kwietnia pożarami wokół nieczynnego reaktora atomowego). Tak więc nie wietrzcie pościeli, nie opalajcie się i nie przebywajcie na powietrzu bez ważnej przyczyny”.

Informacja jest prosta, zaskakująca ale też wiarygodna. W końcu w okolicach Czarnobyla palą się lasy – widziałeś w telewizji! Informacja jest też konkretna i zawiera nawet konkretna nazwę – Instytut Badań Jądrowych. Informacja budzi lęk i układa się w składną historię. Jeśli na dodatek pamiętasz lata osiemdziesiąte to lęk z 26 kwietnia 1986 odżywa. Jak echo! Które na dodatek tłucze się wokół podobnej daty! Przypadek? Nie sądzisz! Bo Twój mózg jak i mój zresztą za przypadkami nie przepadają. Wolą sądzić, że każdy skutek musi mieć przyczynę. W końcu babcia mawiała „nie ma dymu bez ognia”.

Przekazujesz informacje dalej. Trafia na nią zalękniona matka, która pędzi do apteki i kupuje płyn lugola. Podaje go swoim dzieciom. Dawkując obficie.

Koniec historii. Tragiczny

Warto informacje weryfikować. Szczególnie te, które na pierwsze czytanie wydają się być prawdopodobne.

Jak?

Choćby sięgając do źródeł i stosując rygor krytycznego myślenia. W przypadku historii doktora ADHD oznaczało to dla mnie sięgnięcie do oryginalnego tekstu, w którym cytowany jest Leon Eisenberg. Tekst Schwermut ohne Scham ukazał się w lutym 2012 roku w Der Spiegel. Nie jest zapisem rozmowy. To nie wywiad. Co więcej tekst ukazał się 3 lata po śmierci samego lekarza. Trudno więc mówić o sensacyjnym wyznaniu na łożu śmierci. Jeśli już to o jakimś głosie zza grobu.

Po prawdzie w tekście, który wziąłem na warsztat pojawia się wypowiedź samego (nieżyjącego już lekarza), który mówi:

Niemals hätte er gedacht, erzählte er, dass seine Erfindung einmal derart populär würde.

Co można przetłumaczyć, że nigdy nie spodziewał się, że jego badania nad chorobą (odkrycia) staną się tak popularne. Później dodaje, że ADHD jest przykładem sfabrykowanej choroby i że w tym konkretnym przypadku przesadzone są czynniki genetyczne.

Gdyby skończyć wywiad tutaj, to można triumfalnie zakrzyknąć – czyli jednak! Tymczasem dalej Leon Eisenberg tłumaczy:

„Die genetische Veranlagung für ADHS wird vollkommen überschätzt.”

(czynniki genetyczne są mocno przesadzaone) i dodaje:

Stattdessen sollten Kinderpsychiater viel gründlicher die psychosozialen Gründe ermitteln, die zu Verhaltensauffälligkeiten führen können, sagte Eisenberg. Gibt es Kämpfe mit den Eltern, leben Mutter und Vater zusammen, gibt es Probleme in der Familie? Solche Fragen seien wichtig, aber sie nähmen viel Zeit in Anspruch, sagte Eisenberg und fügte seufzend hinzu: „Eine Pille verschreibt sich dagegen ganz schnell.”

Ten fragment jest niezwykle ważny – bo mówi o tym, że przy diagnozowaniu trzeba brać także pod uwagę czynniki społeczne i zachowania w domu oraz cały kontekst wychowawczy. I że nie powinno się traktować pigułki jako jedynej szybkiej opcji.

To ważne – bo rzeczywiście w USA medykalizacja ADHD jest wysoka. 5.4 milionów amerykańskich dzieci, które przejawiają jakiekolwiek symptomy ADHD jest poddana leczeniu farmakologicznemu. W Europie (a w szczególności w Polsce) te liczby są znacznie niższe. A praktyka wypisywania leków znacznie rzadsza.

Jaki z tego wniosek? Historia w uproszczonej wersji podbiła internet. Po dogłębnym sprawdzeniu okazuje się po części prawdą. Jednak nawet to śledztwo nie pozwala jeszcze wnioskować, że ADHD nie ma. Skłaniałbym się ku konsensusowi naukowców. ADHD, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi, jest klasyfikowany jako zaburzenie psychiczne okresu dzieciństwa. Myślę, że warto byłoby przyjrzeć się wynikom badań dotyczących tej choroby. Na pewno nie mieć pełnej ufności.

Może jest w tym ziarno prawdy, może naukowca pod koniec życia ruszyło sumienie, a może to był jedynie sposób na to, by na starość zyskać nieco rozgłosu. Może ADHD i ADD jest diagnozowane zbyt często i zbyt bezrefleksynie. Ale jeśli już to na pewno nie przez wszystkich i nie wszędzie.

Niebezpieczne jest bezrefleksyjna wiara w autorytet. Ale tak samo niebezpieczne może być zaufanie teorii, która pojawia się w internecie po jednym tylko artykule. Nawet jeśli w tym artykule pojawia się opinia „ojca ADHD”. Skądinąd to ciekawe – to to określenie totalnie na wyrost. Eisenberg był jednym z badaczy. Nie jedynym. Trudno więc nazwać go „ojcem ADHD”.

Na koniec stanowisko prof. Wolańczyka – krajowego konsultanta w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży.

Pozycja zespołu nadpobudliwości psychoruchowej (ADHD) wg klasyfikacji Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego i Zaburzenia Hiperkinetycznego (HD) wg klasyfikacji ICD-10 jest potwierdzona jako zaburzenia (nie choroby!) o ustalonym obrazie klinicznym, przebiegu, rokowaniu i etiologii. Na istnienie zdefiniowanych zaburzeń nie mają wpływu niczyje oświadczenia, nawet osób twierdzących że są „ojcami ADHD” (jest to zresztą twierdzenie mocno wątpliwe, Leon Eisenberg nie jest nazwiskiem wymienianym zbyt często w kontekście historii badań nad ADHD).

W latach 60. ubiegłego wieku opublikowano liczne stwierdzenia, że sfabrykowaną chorobą jest schizofrenia, co nie zlikwidowało istnienia tej choroby (w tym przypadku – choroby).

Nie wyobrażam sobie żadnych innych – poza medialnymi – reperkusji tego oświadczenia. Zupełnie osobnym zagadnieniem jest nadrozpoznawanie w niektórych krajach ADHD i w związku z tym zbyt szerokie stosowanie leczenia farmakologicznego – tak dzieje się np. w USA. Problem ten jednak zupełnie nie dotyczy Polski, w której liczba dzieci leczonych farmakologicznie z powodu ADHD jest od wielu lat stała i znacznie niższa niż szacowane rozpowszechnienie diagnozy zaburzenia hiperkinetycznego (ciężkiej, mieszanej inwalidyzującej postaci ADHD) w populacji polskiej.

Badania dotyczące czynników wpływających na rozpowszechnianie się półprawd, nieprawd i całkiem niezłych prawd znajdziesz w mojej książce VIRAL. Jak zarażać ideami i tworzyć wirusowe treści.


No dobrze, ale wróćmy do naszego przykładu! Jak to jest z tymi 9 na 10 stomatologów. Kiedy ja czytam tak sformułowane stwierdzenie, zastanawiam się o co naprawdę pytano ankietowanych! Czy pytanie brzmiało, Jaką pastę polecasz jako pastę pierwszego wyboru czy też Jaką pastę polecasz w ogóle albo Jakie znasz pasty, które można polecić pacjentowi. Przy tych ostatnich pytaniach znacznie wzrasta prawdopodobieństwo, że nazwa marki X padnie. 

Kolejne pytanie, które sobie zadanie, czego mi nie mówicie! Na przykład jakiś czas temu popularna była reklama, w której producent gumy do żucia bez cukry przekonywał, że 4 na 5 stomatologów poleca ich produkt swoim pacjentom. W tej reklamie producent nie ukrywał, że 4 dentystów z 5 polecało tę bezcukrową gumę osobom już żującym gumę. Nie byli jednak tak otwarci, jeśli chodzi o zdanie tego piątego. Okazało się, że on nie obstawał przy gumie z cukrem. Te 20% dentystów rekomendowało, aby pacjenci w ogóle nie żuli gum. Ani z cukrem. Ani bez cukru. 

Ostatnią rzeczą, o którą chcesz spytać, to kontekst w jakim prowadzono badanie ankietowe. Naprawdę jest różnica pomiędzy „9 na 10 stomatologów przyznaje” a „9 z tych 10 stomatologów przyznaje”. Tu liczy się rozmiar próby i metodologia. Amerykańskie Stowarzyszenie Lekarzy Stomatologów szacuje, że w USA praktykuje 200 000 dentystów. A skoro populacja wynosi 200 000, to aby badanie przeprowadzić potrzebujesz conajmniej 400 losowo dobranych stomatologów. 

Skąd to wiem? 

200 000 mnożę przez współczynnik ufności. W tym wypadku dam 95%. Bo spodziewam się prawdziwych odpowiedzi. Potem wielkość frakcji. Jeżeli szacujemy, że badana cecha występuje w 60% populacji należy podać 0,6. Gdy nie znamy wartości należy podać 0,5. Tu daję więc 0,5. Na samym końcu błąd maksymalny. Też obliczany ze wzoru. Nie będę cię zadręczał już dalej wzorami statystycznymi. Powiem tylko, że w tym wypadku błąd maksymalny to 5%. 

Razem daje to próbę 383. Zaokrąglę do 400. I wiem już, jak powinno być. Teraz mogę sprawdzić, jak było. I jeśli okazuje się, że przepytano 30 stomatologów, to już wiem, że mamy do czynienia z marketingową GP (Marketing BS). 

Weryfikując i zadając pytania sygnalizujesz światu ciekawość. Czasem świat ci odpowie świętym oburzeniem. Lub niezrozumieniem. Nie przejmuj się. Twoja ciekawość i otwartość to cnota. Choć mogę zaryzykować, że jeszcze większą cnotą jest otwartość na własne błędy i ciekawość własnych ograniczeń. Jak mówi Adam Grant:

If you can embrace the joy of being wrong, then you get to anchor your identity more in being someone who’s eager to discover new things, than someone who already knows everything.

Otwarcie się na radość odkrywania, że się jest w błędzie to wspaniałe uczucie. Nie musisz już kotwiczyć swojej osobowości osoby, która wie wszystko. Masz osobowość osoby, która zawsze chce odkrywać. I jest gotowa odkrywać, że się myliła. 


W czołówce Fargo – filmu braci Cohen – też pojawia się informacja, że to prawdziwa historia. Nie wiem, czy oglądał∗ś ten majstersztyk. Bez względu na to, jaka jest odpowiedź rozwieję wątpliwości. Fargo nie powstało na podstawie prawdziwej historii. Wielu jednak w tę prawdziwość uwierzyło. I szukali zakopanej w szczerym polu w śniegu walizki z milionem dolarów. 

I to właśnie pomyśleli o Takako Konishi policjanci z miasta Bismarck. Ta młoda Japonka pytała ich o miejscowość Fargo. Pytała bardzo łamaną angielszczyzną. A że oni niespecjalnie znali Japoński, to tylko wskazali kierunek. Nie zdołali wytłumaczyć, że Fargo to opowieść fikcyjna. 

Na drugi dzień otrzymali zgłoszenie od innego patrolu. Myśliwy z okolić Fargo znalazł ciało Takako Konishi. Ubrana zbyt cienko, jak na listopadowe mroźne noce, zmarła z wyziębienia. 

Cult film sparked hunt for a fortune. Kultowy film sprowokował pogoń za fortuną. Tak grzmiały nagłówki gazet. Historia była prosta. Takako obejrzała film, zapamiętała scenę z milionem dolarów i wzmocniona informacją True Story z czołówki przyjechała szukać majątku. Gazety sprzedawały się dobrze. Zawsz się lepiej sprzedają, gdy wyzwalają w nas najgorsze instynkty. W tym wypadku poczucie wyższości nad opisywaną bohaterka. Tylko, że ta prosta historia nie jest prawdziwa. Takako nie szukała pieniędzy. Chciała zakończyć swoje życie. 

Kilka miesięcy wcześniej straciła pracę. Agencja, w której pracowała zbankrutowała. Takako wpadła w depresję. Zaczęła pić. Wreszcie zdecydowała się pojechać do USA. By spróbować odnaleźć mężczyznę którego kochała. Żonatego Amerykanina, z którym miała romans, gdy ten pracował w Tokio. I który zerwał z nią kontakt, gdy wrócił do USA. Nie wiemy, jaką logiką kierowała się Takako. Nie wiemy też, czy już z Japonii jechała z zamiarem odebrania sobie życia. Czy podjęła decyzję po nieudanym spotkaniu z kochankiem. Wiemy jednak, że popełniła samobójstwo. Bo zostawiła list. 


Dlaczego o tym nie pisały gazety? Bo szybsze i atrakcyjniejsze medialne wytłumaczenie było biznesowo rozsądniejsze. A gdy twoją wartością są pieniądze, to prawda nie jest najważniejsza. Nie dziwi więc, że tylko 28% historii opisywanych w amerykańskich czy brytyjskich tabloidach przeszło próbę weryfikacji. 

Ty już wiesz, jak weryfikować. Pamiętaj – człowiek mądry, to człowiek, który częściej pyta, niż wygłasza stwierdzenia. I człowiek, który jest ciekaw i pokorny. Bo wie, że niewiele wie. I bardzo chce się dowiedzieć. Niekoniecznie za to chce mieć rację. 


Materiały, z których korzystałem

Berczeller, Paul (5 June 2003). „Death in the snow”. The Guardian. 
Haase, Donald (1993). The Reception of Grimms’ Fairy Tales. google.ca. ISBN 0814322085. Jump up to: a b SPIEGEL ONLINE, Hamburg, Germany. „HÄNSEL UND GRETEL: Mit falschem Bart”. spiegel.de.
Heath, C., & Heath, D. (2007). Made to stick: Why some ideas survive and others die. Random House.
Konijn, E. A., van der Molen, J. H. W., & van Nes, S. (2009). Emotions bias perceptions of realism in audiovisual media: Why we may take fiction for real. Discourse Processes, 46(4), 309-340. ISO 690
Lucas, Henry S. (October 1930). „The great European Famine of 1315, 1316, 1317”. Speculum. 5 (4): 343–377.
Mikkelson, Barbara (17 April 2014). „Fargo”. Snopes. Retrieved 19 December 2014.Archived from the original on 19 December 2014. Retrieved 19 December 2014.
Pennebaker, J. W., & Chung, C. K. (2007). Expressive writing, emotional upheavals, and health.
Smith, Jack. „A Grim Discovery” Los Angeles Times November 19,1974, page F1.
Steinmetz, K., & Felsenthal, E. (2018). How your brain tricks you into believing fake news. In Time. Meredith Corporation.
Vu, Maria (November 15, 2020). „How the Fake Treasure In 'Fargo’ Sparked A Modern Day Myth”. Metaflix. Archived from the original on 15 November 2020. Retrieved 2020-11-15. „Reel Bay: A Cinematic Essay”.
Zipes, J. (2002). Breaking the magic spell: Radical theories of folk and fairy tales. University Press of Kentucky.

Komentarze

Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments

Pokrewne treści

Pokrewne treści

Książki, które do tej pory napisałem, by podzielić się wiedzą i praktykami

Napisałem 8 książek – w tym nagrodzony bestseller „Sapiens na zakupach”. Oraz anglojęzyczny „Life’s a pitch”. Każdą książkę piszę, by przekazać wiedzę, ale także, by sam się czegoś nauczyć. Każda książka to dla mnie przygoda i wielkie wyzwanie. Mam nadzieję, że dla ciebie będzie przede wszystkim tym pierwszym.

39 minut
7847 słów
Jaś i Małgosia, Fargo i historie, w które wierzy nasz leniwy umysł Jak nie wpadać w pułapkę storytellingu i ćwiczyć ciekawość Przed Tobą 6492 słów. Ich czytanie w średnim tempie zajmie ci ponad 32 minuty. Przez ponad pół godziny dowiesz się czy lepiej mieć rację, czy poznać prawdę. Nauczysz się prostych sposobów weryfikowania narracji. A wszystkiego tego nauczę cię na przykładach bajek braci Grimm, historii pewnej Japonki, […]