Health Paradox, selektywna percepcja i panika: #błędy_poznawcze_44

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Marketing, PsychologiaTagi , ,

04.03.2020 wracałem pendolino do domu. Pociąg z Warszawy o 17:25 prawie zawsze jest wypchany do ostatniego miejsca. Ten nie był wyjątkiem.

W pewnym momencie, w okolicach Iławy, siedzący za mną facet kichnął. Nie raz. Nie dwa. To była cała seria. I wtedy złapałem się na tym, że od razu pomyślałem, „Oho, ciekawe kto w wagonie pomyśli, że facet ma CoVid-19”. W sumie też dopuściłem taką możliwość, ale oceniłem ją jako mało prawdopodobną. Znacznie bardziej prawdopodobne było sezonowe przeziębienie. Ewentualnie grypa (a na tą jestem zaszczepiony).

Naszego składu nikt nie zatrzymał. Analogiczny – relacji Kołobrzeg-Kraków – zatrzymano w Warszawie 6.03.2020. Dlaczego? Bo kaszlnął pasażer o azjatyckich rysach twarzy. Jak napisał na FB Irek Grin, „Jakaś pani zadzwoniła po policję i służby sanitarne, gdyż uznała, że pewien mężczyzna o azjatyckich rysach twarzy ma koronawirusa”.

Czym kierowała się ta Pani? Na poziomie świadomym – nie wiem. Na poziomie nieuświadomionym stawiam hipotezę, że selektywną percepcją i herustyką dostępności i reprezentatywności.

Gdy dużo o czymś myślimy, bo często nam ktoś o tym przypomina (media) to częściej to zaczynamy zauważać. To właśnie selektywna percepcja.

Ponieważ koronawirus w pierwszej kolejności rozwijał się w Chinach, to Pani na podstawie dostępnego reprezentatywnego „archetypu” oceniła, że kaszlący Chińczyk (lub Azjata) to pewny trop.

Czy Pani postąpiła źle? Nie mnie oceniać. Myślę, że jednak powinniśmy być bardzo ostrożni i częściej myśleć krytycznie na temat swoich… myśli.

Zwłaszcza tych dotyczących zdrowia.

W folklorze akademickim istnieje zjawisko, które nazywa się „syndromem studenta pierwszego roku medycyny”. Im częściej czyta się o różnych chorobach, tym więcej ich symptomów człowiek zaczyna zauważać u siebie. W tym przypadku również winna jest selektywna percepcja i… nadmierną potrzeba samooobserwacji. Tę samoobserwację zresztą serwuje nam się na co dzień. Nadmiernie!

Wsłuchaj się w swoje ciało. Słuchaj co do ciebie mówi. Wszystkie odpowiedzi są w Tobie.

Takie podejście i to obsesję gapienia się we własny pępek (ang. navel gazing) dobitnie torpeduje z żelazną logiką Svend Brinkman – autor książki „Stand Firm: Resisting the Self-Improvement Craze”. Torpeduje sensownie. Bo w sumie naprawdę niewiele odpowiedzi jest w Tobie. W szczególności tych dotyczących diagnozy medycznej. Zresztą innych też – czy intuicyjnie wiesz jak jest koń po Chińsku? Albo czy wiesz intuicyjnie czy masz infekcję wirusową czy bakteryjną? Albo czy intuicyjnie wiesz jaki procent małżeństw kończy się rozwodami? NIE.

Więc odpowiedzi warto szukać poza sobą – najlepiej u ludzi, którzy są ekspertami. Albo w danych.

Z tym obsesyjnym auto-obserwowaniem siebie wiąże się inne ciekawe zjawisko. Opisuje je w artykule dla New England Journal of Medicine doktor nauk medycznych Arthur J. Barsky. Swoją meta-analizą wykazuje, że w ostatnich 30 latach postęp w medycynie dramatycznie wydłużył naszą średnią oczekiwaną długość życia.

Skutkował jednak także obsesyjną w niektórych przypadkach nieustanną przeczuloną samoobserwacją. I subiektywnymi (nietrafionymi) autodiagnozami. Sam autor ujmuje to tak:

First, advances in medical care have lowered the mortality rate of acute infectious diseases, resulting in a comparatively increased prevalence of chronic and degenerative disorders. Second, society’s heightened consciousness of health has led to greater self-scrutiny and an amplified awareness of bodily symptoms and feelings of illness. Third, the widespread commercialization of health and the increasing focus on health issues in the media have created a climate of apprehension, insecurity, and alarm about disease. Finally, the progressive medicalization of daily life has brought unrealistic expectations of cure that make untreatable infirmities and unavoidable ailments seem even worse.

Arthur J. Barsky, M.D.

Najciekawszy wydaje się być trzeci i czwarty element układanki zjawiska, które nazywamy paradoksem zdrowia. Ciągła medialna obecność choroby uruchamia naszą nieustanną (najczęściej przesadną) czujność. Ciągła medykalizacja i obecność w przestrzeni publicznej reklam suplementów i leków bezreceptowych sprawia, że czujemy, że ciągle coś z nami jest nie tak. Że ciągle nam brakuje jakiegoś składnika. Że musimy uważnie się obserwować.

I się obserwujemy. I diagnozujemy. Często na wyrost.

Nie jestem za tym, żeby lekceważyć zagrożenie. Także to obecne. Nie panikowanie jednak nie oznacza automatycznie LEKCEWAŻENIA. Może oznaczać rozsądne i krytyczne analizowanie faktów.

Wiedzę na temat samego CoVid-19 warto czerpać z rzetelnych źródeł. Sprawdzać kto się wypowiada i na podstawie jakich danych. Ja ostatnio natknąłem się na dwie bardzo wyważone analizy. Jedną (po angielsku) znajdziesz tutaj. To artykuł napisany przez Dave’a Troya. Eksperta w dziedzinie dezinformacji i szerzenia się informacji. Jego polską wersję opracował za zgodą autora Adam Jesionkiewicz. Znajdziesz ją tutaj. Drugą ciekawą analizę przygotował VOX. To próba odpowiedzi na pytanie kiedy i jak skończy się epidemia.

Dlaczego tak ważne w kontekście każdego istotnego zagrożenia jest umiarkowane histeryzowanie i naprawdę rozważne działanie? Żeby nasze akcje nie przełożyły się na wykorzystywanie szczupłych i tak zasobów na niepotrzebne alarmy. Żeby karetka, która może być wezwana do kogoś z prawdziwymi problemami nie była wysłana do kogoś z katarem. Żeby służby kolei nie były angażowane do działań zbędny, gdy mogą być angażowane tam, gdzie będą naprawdę potrzebne.

Photo by abhishek goel from Pexels