Czy jesteśmy stworzeni do monogamii: #prawda_czy_fałsz_10

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Psychologia, Tak tylko mówięTagi , , , , ,

Od wczesnego dzieciństwa jesteśmy karmieni piękną kulturową opowieścią. Bajką o tym, że jak już raz znajdziemy drugą połówkę, bratnią duszę – Jing do naszego Jang, kurę do naszego rosołu czy Milli do naszego Vanilli; że gdy znajdziemy prawdziwą miłość i wypowiemy te dwa magiczne słowa, to będziemy prawdziwie szczęśliwi.

Jako dorośli konfrontujemy się z brutalną prawdą. Monogamia nam nie wychodzi. Bardzo jednak chcemy wierzyć, że powinna. A gdy nie wychodzi, to winni jesteśmy my. A w szczególności drań, który nas zdradził lub ona, która się …ła . W szczęśliwe zakończenie wierzą nawet adwokaci specjalizujący się w sprawach rozwodowych. Oni także biorą pierwszy ślub. A potem drugi. Który nazywam zresztą triumfem nadziei nad statystyką. A może po prostu ten konstrukt kulturowy (prawdziwej, jedynej miłości) stoi w sprzecznością z naszą naturą. Może NIE wyewoluowaliśmy do monogamii, ale nadal chcemy wierzyć, że się nam uda.

Po zapowiedzi tego tekstu (w poprzednim artykule z cyklu) pojawił się komentarz, że „ja jestem stworzona do monogamii”. Szanuję. Chcę powiedzieć, że nie będę w tym tekście odbierał wiary, nadziei i prawa do własnych przekonań na własny temat. Przedstawię tylko badania naukowe. Jak zresztą zawsze. Poza tym, nigdy nie należy ani odnosić wyników badań do jednostki bezkrytycznie, ani jednej własnej indywidualnej postawy uogólniać na całą społeczność. Badania i nauka pokazują, jak najprawdopodobniej jest. Jeśli ktoś uważa inaczej, to ma prawo, o ile z tego powodu nie wróci polio i krup. Przekonania mają to do siebie, że NASZE zazwyczaj działają na naszą korzyść. Na przykład Trump wczoraj stwierdził, że nie ma powodu nie wierzyć Putinowi, skoro ten tak bardzo przekonywał, że Rosjanie nie ingerowali w wybory w Rosji. No cóż. Wierzymy w to, co nam odpowiada. Jeśli więc chcecie wierzyć, że jesteście stworzeni do monogamii, to nie ma problemu. I życzę wam byście pozostali wyjątkiem od reguły.

Triumf nadziei nad statystyką. W 2016 w Polsce zawarto 195 tysięcy związków małżeńskich. W tym samym roku było 65 tysięcy rozwodów. W kraju nad Wisłą zdradza 52% mężczyzn i 33% kobiet. Regularnie. Skoro tak trudno nam wytrwać w monogamii, to dlaczego uznajemy ją za jedną z najważniejszych wartości i ukoronowanie relacji z drugim człowiekiem?

A może niepotrzebnie stawiamy znak równości pomiędzy miłością a monogamią. Miłość to uczucie. Monogamia to zasada. W większości kultur z tego równania wynika jedno. Zakochujesz się, uprawiasz seks tylko z tą jedną osobą już do końca i bierzecie ślub. No może kolejność trochę mi się pomyliła. Małżeństwo, jako ukoronowanie i prawne przypieczętowanie monogamii to zasada nadrzędna dla wielu. A w małżeństwie zaczyna się walka ambiwalentnych impulsów – miło mieć kogoś, na kim można zawsze polegać, ale też miło od czasu do czasu spróbować nowości. Jednak złamanie reguły monogamii oznacza dla nas konsekwencje. Duże. W niektórych krajach, cudzołóstwo uznawane jest za przestępstwo, za które może grozić nawet do 3 lat więzienia (niektóre stany USA).

Po co więc ludzie wymyślili zasadę, której tak trudno przestrzegać? I której złamanie jest traktowane jako przestępstwo.

Ewolucyjna narracja jest następująca. Mężczyzna to siewca, który ze względu na budowę i funkcjonowanie układu rozrodczego, jest w stanie obsiewać globalną wioskę (jak niegdyś Czingis Chan) swoimi plemnikami. Kobieta zaś, która produkuje znacznie mniej komórek jajowych szuka dawcy, który zapewni jej i jej potomstwu dobre życie. W końcu tak się składa, że małe dzieci to nie małe żółwie, które nie potrzebują rodziców i po wykluciu pędem lecą do wody, by korzystać od razu z uroków żółwiego życia. Ludzkie dzieci to w ogóle kłopot. Rodzą się totalnie niezdolne do samodzielności. I niesamodzielne pozostają długo. To trochę koszt jaki musieliśmy zapłacić za wyprostowaną pozycję matki. W pełni ukształtowany osobnik przy porodzie zabiłby niechybnie matkę  przechodząc przez kanał rodny. A skoro dzieci są niesamodzielne, to potrzebują opieki. Najlepiej stałej. I to najlepiej dwojga rodziców. Brutalnie mówiąc – miłość to biologiczna i chemiczna reakcja, która wykształciła się po to, by mama i tata, jak najdłużej pozostali ze sobą razem. Kiedyś było nawet łatwiej dochować tej zasadzie. Życie razem do śmierci to był pikuś. W końcu śmierć przychodziła dość szybko. Nie zawsze tak szybko, jak w przypadku Romea i Julii, ale jednak.

Profesor Wojciszke, w książce Psychologia Miłości, stawia nawet tezę, że monogamia i łączenie się w parę z drugą połówką na całe życie staje się bardzo trudne, bo życie nam się wydłuża. Normą więc będzie raczej seryjna monogamia, czyli owszem – w miarę wierne trwanie w wierności – ale nie do grobowej deski, lecz do kolejnego monogamicznego związku.

Antropolodzy są raczej zgodni. Przez większość 300 000 lat naszego fukcjonowania w takiej zbliżonej do obecnej anatomicznej formie, żyliśmy we wspólnotach zbieracko-łowieckich. W których dzieliliśmy się wszystkim w bardzo egalitarny sposób. Partnerami również. Ślady tych kulturowych zachowań widoczne są jeszcze w wielu plemionach. Jednak nie w kulturze zachodu, w której wciąż jesteśmy karmieni opowieściami o łabędziach i pingwinach, które wiążą się na całe życie. Zaskoczę cię – jedynym gatunkiem, który łączy się NAPRAWDĘ biologicznie na całe życie jest pewien tasiemiec Diplozoon paradoxum, który rzeczywiście i dosłownie spaja się z drugim osobnikiem na całe życie. Jednak z oczywistych względów nie stał się bohaterem bajek czy filmów Disneya.

Jeśli chodzi o nas ludzi, to z całego królestwa zwierzęcego najbliżej nam do szympansów i szympansów karłowatych (bonobo). Jesteśmy bliżej spokrewnieni z nimi, niż słoń afrykański z indyjskim. Bliżej nawet niż szympansy z gorylami. A tak się składa, że szympansy totalnie nie są monogamiczne.

Seksualne zwyczaje szympansów mają nawet sens. Samce sieją nasiona gdzie popadnie, a samice je przyjmują, z tym założeniem, że w ich ciele rozegra się walka o pierwsze miejsce w biegu do komórki jajowej. Czyli wygra najlepszy plemnik.

Nawet budowa anatomiczna męskiego penisa – z głową szerszą niż podstawa służy rywalizacji. Takie konkretne zakończenie pozwala wytworzyć próżnię w drogach rodnych i jakby nie było odessać z powrotem jakiekolwiek inne plemniki, które by się tam znajdowały przez stosunkiem. Ehh, biologia. Ale my tak bardzo chcemy wierzyć, że zwierzętami nie jesteśmy.

Postawmy sprawę tak. Biologicznie i ewolucyjnie nie jesteśmy stworzeni do monogamii. Wierzymy jednak, że to najlepsza zasada. I uparcie się przy tym unieszczęśliwiamy. Bo zdrada przekreśla nasz związek bezpowrotnie. Po co więc się tak męczymy. Po co narzucamy sobie kulturowe normy, których tak trudno przestrzegać? Może jednak kultura ma sens.

Ma sens w przypadku łączenia majątków i wpływów. Kulturowo koncept monogamii i związków formalizowanych pojawił się, gdy zaczęliśmy prowadzić osiadły tryb życia. Wtedy pojawiła się obsesja związana z zabezpieczaniem wpływów. A cóż lepiej może zabezpieczyć wpływy niż połączenie dwóch wpływów na raz. Bez względu na to czy chodzi o wydanie Świętosławy za wikinga, czy też połączenie dwóch majątków chłopskich. Przez lata małżeństwo było sposobem na zapewnienie siły roboczej do rodzinnego interesu (dzieci), na rozejmy pokojowe i międzypaństwowe unie. Może więc małżeństwo wymyślono nie po to, by połączyć kobietę i mężczyznę, ale po to, by połączyć dwa rody. By dobrze zaś rozreklamować tę instytucję stworzono kulturową opowieść, którą jesteśmy do dziś karmieni. Miłość Cezara i Kleopatry? Pięknie wygląda na ekranie filmowym, zwłaszcza, gdy gra Elisabeth Taylor. Tak naprawdę był to sojusz dwóch wielkich mocarstw i ludzi, którzy próbowali razem rządzić całym światem.

Małżeństwo z miłości to wynalazek sprzed góra 400 lat. Jak podkreśla Jonathan Haidt, ten koncept rozwinął się w nieśmiało nieco wcześniej, a jego piewcami byli francuscy (a jakże) bardowie. Tak, jak teraz może przeraża cię idea poliamorii, poligamii czy seryjnej monogamii, tak wtedy idea, że należy się związać z kimś kogo się kocha, przerażała współczesnych. Takie podejście, że wybiera się tego, kogo się kocha, a nie tego, z kim stworzy się najlepsze sojusze, było absurdalne. Obawiano się wielu rzeczy. Tego, że ludzie będą się zakochiwać nie w tych, co trzeba. Tego, że będą się… jak Henryk VIII rozwodzić (no może nie ścinając przy okazji żonom głów). Ostatecznie jednak kultura wykrzesała z siebie kompromis i narrację o tym, że ludzie najpierw znajdują jedną i prawdziwą miłość, a potem łączą się na wieki.

Tej narracji sprzeciwiają się tacy naukowcy, jak Helen Fisher. Twierdzi ona, że mamy naturalną i wrodzoną neurobiologiczną tendencję do tego, by trwać w monogamicznych relacjach. I że do monogamii pcha nas nie tylko kultura a właśnie biologia miłości. A także to, że jako jeden z dwóch gatunków naczelnych uprawiamy miłość zwróceni twarzą do partnera. Krytycy jednak twierdzą, że ta więź starcza jedynie na czas wychowania potomstwa. A nie na współczesne średnie dziewięćdziesięcioletnie życie.

Może rzeczywiście jest tak, że NIE wyewoluowaliśmy do monogamii. Ciągle jednak nie chcemy przestać próbować jej przestrzegać. I ciągle chcemy wierzyć w opowieść o dwóch połówkach.


PS: tekst ten NIE powstał po to, by usprawiedliwiać męskie zdrady wielkością jąder.

PPS: tekst ten NIE powstał po to, by komyś odbierać wiarę, lecz by poinformować, że małżeństwo z miłości i monogamia to koncepty kulturowe, które mogą nie być go końca z naszym biologizmem.


Jankowiak, W. R. (1992). A cross-cultural perspective on romantic love. Ethnology : an International Journal of Cultural and Social Anthropology.

Reddy, W. M. (2012). The making of romantic love: Longing and sexuality in Europe, South Asia, and Japan, 900-1200 CE.

Haidt, J. (2006). The happiness hypothesis: Finding modern truth in ancient wisdom. New York: Basic Books – p124.

Swami, V., & Furnham, A. (2008). Is love really so blind?. Psychologist, 21,2, 108-111.

Taylor, S. E., & Brown, J. D. (1994). Positive illusions and well-being revisited: separating fact from fiction. Psychological Bulletin, 116, 1, 21-

Henrich, J. P. (2015). The secret of our success: How culture is driving human evolution, domesticating our species, and making us smarter.

Miller, G. F. (2000). The mating mind: How sexual choice shaped the evolution of human nature. New York: Doubleday.

Dunbar, R. I. M. (2012). The science of love. Hoboken, N.J: Wiley.

Fisher, H. (1994). Anatomy of love: A natural history of mating, marriage, and why we stray. New York: Fawcett Columbine.

Fuentes, A. (2012). Race, Monogamy, and Other Lies They Told You: Busting Myths about Human Nature. Berkeley: University of California Press.

Henrich, J., Boyd, R., & Richerson, P. J. (2012). The puzzle of monogamous marriage. Philosophical Transactions of the Royal Society of London. Series B, Biological Sciences, 367, 1589, 657-69.

Scheidel W. (2009) A peculiar institution? Greco-Roman monogamy in global context. History Family 14, 280–291.

Jankowiak W. et al (2005) Co-wife conflict and co-operation. Ethnology 44, 81–98.

Starkweather, K. E., & Hames, R. (2012). A survey of non-classical polyandry. Human Nature (hawthorne, N.Y.), 23, 2, 149-72.

Rival, Laura. (2007) What kind of sex makes people happy? In. Astuti, R., Parry, J. P., & Stafford, C. (2007). Questions of anthropology. Oxford, UK: Berg.