Cierpienie uszlachetnia – #prawda_czy_fałsz

Opublikowano Kategorie LifestyleTagi , , ,

Pamiętam to jak dziś. Liceum. Lekcja polskiego. Dyskusja o Trenach Kochanowskiego. Stoję sam i zawzięcie bronię tezy, że cierpienie uszlachetnia. Że dobra sztuka bierze się tylko z cierpienia, trudu, znoju, traumy. Takiej, jak choćby śmierć dziecka. W tej dyskusji mam oponentów. Marzena – prymuska, o której żartowaliśmy, że na pewno będzie pracować w ONZ. Edyta, która ma wyjątkową, jakby barokową urodę. Bliźniaczka Zygmunta Augusta Mocnego. Reszta klasy milczy. Polonistka w skupieniu słucha. Ma siwe włosy spięte niedbale w kok rogową klamrą. Okulary i grubą ciemnoturkusową kredką kreśloną obwódkę wokół oczu. Nagle gwałtownym ruchem zarzuca dzianinowy, szary szal. Zachrypniętym, od papierosów palonych w pokoju nauczycielskim, głosem mówi, „mówcie co chcecie, Bucki ma rację”. 


Czy na pewno? Czy moje silne młodzieńcze przekonanie, potwierdzone pieczęcią polonistki, znajduje potwierdzenie w nauce? 

W V wieku przed naszą erą Ajschylos stwierdził, że cierpienie jest nauką, co później powtarzano na różne sposoby. Zdaje się, że ten mem stał się wirusowy, bo wraca w każdej epoce. Szlachetność cierpienia pojawia się w każdym stuleciu i wielu mniej lub bardziej udanych realizacjach. Od Trędowatej, do Zbrodni i Kary. Dostojewski powiedział, że „bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia”. Gogol pisał, że „tylko ten, któremu życie wygarbowało skórę, może być szczęśliwy”. Cóż – obok mieszkańców Czadu, Kambodży i Etiopii (gdzie trwają konflikty zbrojne), Rosjanie są jednymi z najsmutniejszych narodów świata [United Nations General Assembly Happiness Raport 2017]. Czy to cierpienie jednak ich uszlachetnia? 

Kulturowy mem o szlachetnieniu i dojrzewaniu, wskutek ciosów, ran i batożenia przez życie nam zadanemu, jest powszechny. W kontrze do niego stoi niewielu. Czego być może skutkiem była moja nieznośna werterowska tyrada na języku polskim. Sto lat po Dostojewskim William Somerset Maugham (któremu poświęcony jest jeden wers przeboju One Night in Bangkok – Tea, girls, warm, sweet. Some are set up in the Somerset Maugham suite), powiedział, że „To nieprawda, że cierpienie uszlachetnia. Czasami szczęście odgrywa tę rolę, natomiast cierpienie wręcz przeciwnie – najczęściej czyni ludzi małodusznymi i mściwymi”. Co na ten dwugłos badania?

Cierpienie, czyli trauma psychiczna to nieodłączny element żywota naszego. Niektóre cierpienia przydarzą się (nieomal) każdemu. Śmierć, choroba, rozwód, egzamin maturalny. Silna trauma prowadzi do dolegliwych zaburzeń lękowych, które potrafią się też silnie manifestować somatycznie. I nie ma w tym niczego wzniosłego. Silna trauma prowadzi do zespołu stresu pourazowego. Jednak nie zawsze. 

Czasem pojawia się reakcja odwrotna. Nie ma lęków, nie ma depresji, nie ma rozpadu tożsamości. Jest wzrost. Odkrywamy, że znieśliśmy to, czego nie sądziliśmy, że znieść potrafimy. Odkrywamy swoje nowe Ja. Nucimy nietzscheańską pieśń o tym, że co nas nie zabije to nas wzmocni. Redefiniujemy siebie i swoje relacje. Być może znasz te krzepiące historie o bohaterach, którzy pokonali raka i na nowo odkryli siebie i drugiego człowieka. Może słyszałeś o tych, którzy po potwornościach, które zgotował im los, zmienili się i zaczęli nieść dobro bliźnim. Cóż – takie historie i heurystyka dostępności – mogą nas też wprowadzić w błąd. Zaczynamy żyć w przekonaniu, że wzrost pourazowy (bo o tym efekcie tu mowa) jest częstszy. Nie jest. Uśredniając można powiedzieć, że dotyczy 25% populacji. 75% cierpienie nie uszlachetnia. Tylko po prostu rani. Z cierpienia czasem powstają dzieła sztuki, ale częściej zaburzenia, przy których konieczna jest interwencja. I to nie księdza, czy wróżki, a psychiatry i terapeuty. 

Badacze – słusznie – starają się jednak zrozumieć, co sprawia, że te 25% ludzi, którzy przeżywają straszne cierpienia, rośnie. Dlaczego ktoś zderzony z diagnozą raka, HIV, czy dwubiegunówki, nagle zaczyna żyć lepiej. Co sprawia, że tych ludzi cierpienie uszlachetnia. Kluczem zdaje się być resilience, czyli psychiczna sprężystość. Swoisty psychiczny układ odpornościowy. Warunkiem pozytywnych zmian pourazowych jest umiejętność szybkiej zmiany perspektywy, nadawania sensu cierpieniu. Jak u Viktora Frankla, który jest twórca całego systemu terapeutycznego opartego na logoterapii. To pisanie w poszukiwaniu sensu. Umiejętność nadania cierpieniu jakiegoś pozytywnego znaczenia i miejsca w kolei rzeczy. To perspektywa. 

Wzrost pourazowy jest także łatwiejszy, gdy sieć społeczna, na którą możemy liczyć, jest silna. I nas wspiera. Ułatwione zadanie mają optymiści, którzy potrafią powiedzieć, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tak więc na pytanie, czy cierpienie uszlachetania trzeba wyraźnie i stanowczo subiektywnie powiedzieć, TO ZALEŻY. Cierpienie zresztą samo w sobie jest subiektywne. 

Nie wiem dlaczego nauczycielka powiedziała „Bucki ma racje”. Miał rację w 25% procentach. Niewiele dowodów mamy na to (poza kulturowymi toposami), że cierpienie uszlachetnia. Wzrost pourazowy jest zjawiskiem słabszym i rzadszym niż zespół stresu pourazowego. Psycholodzy pozytywni jednak bacznie przyglądają się tym 25% i być może dzięki edukacji zwiększą tę pulę. Wtedy dogonimy przekonania Dostojewskiego. I mojego licealnego Ja. 


Jonathan Haidt, Szczęście. Od mądrości starożytnych po koncepcje współczesne, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

Viktor E. Frankl, Człowiek w poszukiwaniu sensu, Wydawnictwo Czarna Owca