Babcia Stasia: #humans_of_my_life_50

Opublikowano Kategorie LifestyleTagi ,

Siedziała w kucki pod ścianą. W ręce miała papierosa. Najczęściej Carmena. W drugiej ręce trzymała ebonitową słuchawkę żółto-szarego telefonu, którzy był przymocowany do ściany. Ściany przy wejściu do kuchni. To był jeden z dwóch telefonów stacjonarnych w mieszkaniu. Drugi był w pokoju wujka Ryśka. Rzadziej z niego korzystała. 

Tak ją pamiętam. 

Gdy kończyła rozmowę szła do kuchni. Czasem gotowała. Czasem przy rozkładanym stole rozwiązywała krzyżówki. Siadała wtedy na twardym taborecie podwijając jedną nogę pod siebie. Drobna. Przez ciężkie okulary w rogowej oprawie patrzyła na świat haseł. Podpierała się jedna ręką. Wtedy miałem wrażenie, że wie chyba wszystko. Bo tych krzyżówek było mnóstwo. A ona rozwiązywała je bez trudu. 

Przy tym samym stole czasem tłumaczyła mi niemieckojęzyczne Brawo. Bo znała dobrze niemiecki. To przydało się podczas okupacji, gdy w Łęczycy pracowała dla Niemca. Jako sekretarka. 

Była szczęśliwa, gdy dużo jadłem. Bez trudu to szczęście zapewniałem. Wtedy metabolizm i codzienne bieganie po podwórku sprawiały, że dwa schabowe i góra ziemniaków nie miały wpływu na moją sylwetkę. 

Robiła też takiego pysznego kurczaka z winogronami i pizzę na takim puszystym cieście. Zupełnie nieortodoksyjną pizzę. Ale najlepszą na świecie. 

Jej dzień to był jej syn, wnuki i krzyżówki. Czasem sąsiadki. Sotkowska, Róża, Lulu, Toczyska. Ten syn to mój wujek Rysiek. W wieku 14 lat wypadł przez okno swojego pokoju. Wychylił się za bardzo. Spadł z pierwszego piętra. Zerwany rdzeń kręgowy. Paraliż. 

Ten wypadek zmienił wszystko. 

Ciszę w jej domu przerywał czasem krzyk, „matka”. To było przywołanie. Schodziła wtedy z taboretu, wstawała z kucek. Odwieszała słuchawkę i szła. Myślę, że w pierwszym rzędzie była właśnie matką syna. Choć była też wspaniała matką dla swych dwóch córek. Wujek jednak zdominował rytm dnia. Podjęła się tego zadania. Bez reszty. Była matką dorosłego niepełnosprawnego. Bardzo długo. Za długo. 

Gdy byłem już wystarczająco duży też pomagałem. Potem byłem na tyle silny by podnosić, znosić i usadzać. Pamiętam nieco przydługie paznokcie wujka jak czasem drapały mnie, gdy jego sparaliżowane ramiona przerzucałem sobie na szyję by w takim niby z piety uścisku znosić go na parter budynku. By wsadzić go do samochodu. By zapiąć potem pasy. 

Pomagałem też jej w inny sposób. Gdy szykowała się na wyjście, kręciłem jej włosy na wałki. Nie wiem, jak się tego nauczyłem. Ale szło mi wprawnie. Chwytałem siwe delikatne kosmyki zniszczone trwałą ondulacją i nakręcałem na plastikowe, drobne wałeczki. Dziękowała. 

Znałem ją tylko jako moją babcię i matkę mamy, jej siostry i wujka. Chciałbym ją znać jako młodą dziewczynkę, która biegała po Krakowie. Jako dziewczynę, która kończyła gimnazjum w Krakowie. Jako przyjaciółkę, córkę, siostrę. 

Poznałem jako moją wspaniała babcię, której pomagaliśmy. 

Pomagaliśmy wszyscy, ale to ona robiła najwięcej. 

Aż nie mogła. I zaczęła gasnąć. 

Nigdy nie dowiedzieliśmy się jaka była przyczyna śmierci. Na niektóre badania nie było czasu. Inne byłyby zbyt wyczerpujące dla tego słabego i kruchego ciała. 

Gdy była w szpitalu odwiedzałem ją codziennie. Czasem nawet wymykała się ze mną na ostatniego papierosa. Bardzo powoli stawiała kruche nogi. Coraz wolniej. 

Myślę, że po prostu się poddała i wiedziała, że już nie podoła. I odeszła. 

To była pierwsza śmierć, która mnie tak dotknęła. 

W tę noc, gdy umarła, śniłem o niej. Chodziłem po jej mieszkaniu i nasłuchiwałem jej głosu. Nie mogłem jej znaleźć. Gdy w końcu wszedłem do pokoju, w którym zazwyczaj spała, zobaczyłem kształt pod kołdrą. Odsłoniłem ją. Leżała tam skulona jak małe dziecko. Spojrzała na mnie, jej ciało się rozprężyło i powiedziała, „już dobrze”. 

To był sen. Przypadkowy. Tak bardzo chcę jednak wierzyć, że to ona przyszła mi powiedzieć, że już dobrze. Że już nie będzie więcej cierpieć. 

Potem jeszcze kilka razy przychodziła. Miała coraz dłuższe włosy. Była coraz bardziej wyprostowana. 

Babcia Stasia.