Przed Tobą
- Dowiesz się czym był dla mnie zamach na prezydenta Gdańska
- Zobaczysz jak wiele emocji i uczuć wyzwolił
- Pokażę Ci że nie zawsze warto ukrywać emocje
Wielu amerykanów starszego pokolenia bez wahania odpowie na pytanie, „Gdzie byłeś, gdy zamordowano Kennedy’ego?”.
Ty możesz udzielić sobie odpowiedzi na pytanie pokrewne. Niestety o wiele bliższe.
Wstrząs i smutek są wprost proporcjonalne do odległości zdarzenia. Tej mierzonej w kilometrach i tej mierzonej emocją. Bliskością.
W niedzielę 14.01 o 20:16 szykowałem się do wyjścia na dworzec. Czekała mnie podróż sypialnym do Wrocławia. Przed wyjściem wiadomość, którą w pierwszym odruchu odrzuciłem. Potem przyjąłem. Z niedowierzaniem.
Wiesz o jakiej wiadomości mówię.
O 21:30 leżałem już na swoim miejscu w pociągu. Wagon jedenasty, miejsce dwudzieste czwarte. Lęk pomieszany z nadzieją. Gdy ostatni raz spojrzałem na telefon, nic nie było pewne.
Obudziłem się o 4:47. I choć ostatnio staram się nie zaczynać dnia od smartphona, tym razem od razu rzuciłem się w poszukiwaniu nadziei. I ona była. Przeżył operację, stan jest ciężki. Wiedziałem, że w najlepszym razie szanse są pół na pół. Jednak tak bardzo chciałem, żeby tym razem rozsądek umarł i czepiłem się tego niematematycznego i nierozsądnego większego pół.
Potem rozpoczął się warsztat. Byłem we Wrocławiu. Mieście spotkań. I spotkałem tam fantastycznych ludzi. Rozmawialiśmy, pracowaliśmy. Świat się toczył. W przerwie, o 12:00 rzuciłem okiem na Facebooka. Tam wpis od znajomego, który napisał – Odszedł wielki Gdańszczanin. Nie wierzyłem. Podobnie, jak znajomi znajomego, którzy pytali – SKĄD TO WIE. Przecież media milczą. I milczały, bo wtedy nie wiedziały.
Myślałem, jak go opieprzę za ten wpis, gdy okaże się, że Pan Adamowicz przeżył.
Nie zrobiłem tego. Pan Prezydent nie przeżył zamachu.
O 14:12 jednak z uczestniczek warsztatu wyszeptała tę prawdę. I wtedy do mnie dotarło, że gdy nadzieja umiera, to umiera z chichym hukiem. Ona przeprosiła, nie mogła się powstrzymać. Ja próbowałem dalej mówić. Nie dałem rady. Tchawica, struny głosowe. Wszystko splątane. Drżący głos. Przerwa. Wymuszona.
Do końca dnia doczołgałem się w towarzystwie smutku i niezgody. Po 16:30 wsiadłem w pociąg do Warszawy. Gdy Gdańsk i inne miasta spotykały się być być razem o 18:00 ja jechałem w dusznym i bezdusznym pociągu, w którym Nokturn Es-dur nr 2 Fryderyka Chopina brzmi jak kpina. Bezdusznie.
Jechałem i co jakiś czas połykałem łzy. Gdy tylko pojawiał się wątły sygnał wifi patrzyłem na zdjęcia milczących tłumów. W Gdańsku, Warszawie…
I tak bardzo chciałem być z ludźmi.
Gdy o 20:41 czekałem już na tramwaj na Żoliborz, redaktor w Tok.fm puścił Imagine Lennona. Uprzedził, że to naiwne. Ja chciałem się w tę naiwność wsłuchać. W naiwność i piękne słowa człowieka, który też zginął z rąk zamachowca. Imagine…
Wtedy już nie połykałem łez. Płakałem. Mijali mnie ludzie. Niektórzy odwracali się, jakby speszeni widokiem. Facet płacze. Inni delikatnie się uśmiechali, oferując chwilowy komfort przelotnej relacji. Homo sensorium.
Potem się już potoczyły kolejne dni. Bez Pana Prezydenta. A jednak bardziej z nim niż kiedykolwiek.
Dziś ten wpis jest w cyklu #humans_of_our_lives. Bo to nie tylko mój bohater. To bohater tych wszystkich, którzy pięknie pisali, wspominali, mówili. A także tych, którzy w milczeniu tęsknili.
Gdy czytałem potem wpisy Grzegorza Szczuki z Urzędu Miasta, relacje o postawie Piotra Kowalczuka – wiceprezydenta, wspomnienia i mądre słowa Przemka Staronia, to wiedziałem, że to jest taki piękny ludzki pomnik. Z serc, dobrych intencji i mądrości. To był człowiek naszego życia.
Pana Prezydenta znałem, ale nie mocno. Kilka razy go zapowiadałem na różnych wydarzeniach. Kilka razy się ukłoniłem. Odpowiedział uśmiechem.
Pamiętam, że raz zażartowałem, że Gdańsk to nawet super miasto. I że to mówi Gdynian. Zagorzały. Odpowiedział z uśmiechem – Panie Piotrze, nikt nie jest idealny.
Mój tata urodził się w Gdańsku. Mama też. W Gdańsku przy Motławie stoi Sołdek. Zaprojektował go mój dziadek Marian Bucki. Nigdy go nie poznałem. Zmarł, gdy mój tata miał ledwie 8 lat. Każda śmierć nas zmienia. Jedna ma radioaktywny promień, który razi najbliższych. Inna ogarnia cały świat. Żadna nie pozostaje bez znaczenia. Zwłaszcza, że śmierć to też przystanek życia. Dobrego Panie Prezydencie.
Pan był Katolikiem. Wierzącym chrześcijaninem. Otwartym. Jak mało kto potrafił Pan pogodzić to co dla wielu wydaje się nie do pogodzenia, a co jak wiemy jest po prostu wpisane w naukę Chrystusa. Pan po prostu widział człowieka. Ja jestem ewangelikiem. Takim jak tysiące, których przywitał bez wahania Gdańsk.
Nec Temere. Nec Timide. Bez zuchwałości. Bez lęku.
Teraz też jadę w pociągu. Też trochę dławie łzy.
Panie Prezydencie – wierzymy. Dla nas chrześcijan śmierć to dość radykalna zmiana adresu. Dziś odprowadziliśmy Pana pod taki umowny fizyczny. W katedrze. Pod tym ostatecznym proszę się czuć jak w domu. Tak jak Pan sprawił, że wielu w Gdańsku znalazło swój dom.
Dziękuję.
Komentarze
Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach.