Mateusz Banaszek: #humans_of_my_life_15

Opublikowano Kategorie Lifestyle, Tak tylko mówięTagi ,

Jest kilka rzeczy stałych w moim życiu. Codzienna pobudka około 5:30. Trening sześć razy w tygodniu. Owsianka i białe koszule, w których szkolę i występuję na konferencjach. Jest fizjoterapeuta, który od lat mi pomaga, jak przegnę z treningami. I jest Mateusz – facet, który mnie strzyże od lat. Bardzo wielu. I pewnie tak zostanie. Czasem nawet żartuję, że celowo wybrałem tak barbera, żeby był o wiele młodszy, by nie umarł, zanim ja umrę. Takie praktyczne myślenie na przyszłość. 

Mateusza poznałem wiele lat temu, gdy jeszcze pracował w zakładzie w Klifie. Teraz odwiedzam jeden z jego dwóch zakładów w Gdyni lub Gdańsku. Jego własnych zakładów, które zbudował od podstaw! Gdy wpadałem do niego do tego salonu w Klifie, dość szybko zorientowałem się, że ma nie tylko talent ale też wyjątkową zajawkę i wizję tego, co chce robić. Bardzo klarowną. 

Pierwszy zakład otworzył wkrótce potem, jak go poznałem. W Gdańsku – na Łąkowej. I to był czas, gdy grzecznie zacząłem jeździć do Gdańska raz na miesiąc! JA, który tak lubi praktyczne rozwiązania dymałem z Gdyni do Gdańska do fryzjera. 

Salon nazwał po prostu „Salon Fryzur Męskich”. Bez żadnego udziwniania. Bez „barberowania”. Tak chciał. Już wtedy sam pracował nad wnętrzem, nad koncepcją. Zbierał meble, pomysły. Wszystko po to, żeby stworzyć nie tylko salon. Ale, żeby zbudować miejsce, w którym on i jego ludzie dobrze się czują. Bo choć zaczynał sam, teraz w salonach pracuje wielu ludzi. Dobrze zrekrutowanych. Wyznających podobne chyba wartości. Mateusz jest szefem i nauczycielem. Przysposabia też nowych. Ale jest wymagający. I to procentuje, bo choć konkurencji jest dużo do „Salonu Fryzur Męskich” nie tak łatwo się dostać. 

Lubię te miejsca. Oba. Najbardziej imponuje mi ta konsekwencja i sensowny organiczny rozwój. Od jednego małego salonu z jednym chyba fotelem, aż do dwóch salonów z kilkoma stanowiskami. Nawet jeśli nie macie ochoty na strzyżenie, to odwedźcie chociaż Salon Fryzur na Łąkowej, który teraz mieści się w starej fabryce karabinów. Perełka! Koncepcja Mateusza i te genialnie dobrane meble, które wygrzebywał po całej Polsce. 

Mateuszowi ufam. Z nim zapuszczałem włosy, ścinałem je, zapuszczałem brodę i ścinałem ją. Z nim zdecydowałem się na wąs. I z nim znów zapuszczam brodę. 

Przez te wszystkie lata dwa razy tylko byłem u innego fryzjera. Raz w Australii. I raz w Polsce, gdy miałem nagranie dla Newserii, a niestety Mateusza nie było. I poszedłem gdzieś, gdzie mnie zniszczono! Wtedy po raz pierwszy chyba płakałem po wizycie u fryzjera. 

Mateusz, jak w każdą sobotę organizuje tzw. walk in. Czyli kolejka i kto pierwszy ten lepszy. Bez zapisów. To taka demokratyzacja usług. I ostra grywalizacja. Bo czasem przed salonem już przed 8:00 pojawiają się ci, którym się nie udało zapisać w tygodniu. 

Walk in, który wypadł w jego urodziny, w całości dedykował dzieciakom z domu dziecka. Utarg i to co wrzucili klienci do puszki poszło dla potrzebujących. Bo choć czasem żarty w tej jaskini sprawiają, że czuję się jak w na szowinistycznym beforze przed bunga-bunga, to są to chłopaki o złotym sercu. I złotych rękach. 

Za 3 tygodnie kolejna wizyta. I dobrze. Bo lubię mieć stałe elementy w moim życiu. 

Polecam odwiedź – nawet nie dla strzyżenia (choć warto), ale choćby by przyjrzeć się wnętrzom. Są super.

Wywiad z Mateuszem przeczytasz tutaj.

A na wizytę umówisz się tutaj